Zimny dreszcz w portfelu

Strach się zdemokratyzował. Boją się biedni i bogaci, starzy i młodzi, pracodawcy i pracownicy. Ale wszechogarniający lęk jednych może się stać szansą dla drugich

Publikacja: 11.08.2012 01:01

Zimny dreszcz w portfelu

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Polacy zaczynają się bać kryzysu. Odpływają więc z zielonej wyspy i dołączają do reszty zestresowanych Europejczyków. A ponieważ gospodarka to co najmniej w połowie psychologia, ten strach jest niebezpieczny. W skrajnym przypadku może prowadzić do paraliżu gospodarki i recesji.

„Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas Panie!" brzmi popularna modlitwa. Głodu już się nie boimy, pożary w epoce postdrewnianej to stosunkowa rzadkość, wojna w Europie jest dziś raczej nieprawdopodobna, zaś morowe powietrze w czasach antybiotyków to też historia.

Zdaniem psychologa biznesu Leszka Mellibrudy najbardziej boimy się utraty zdrowia i starości, ale zaraz potem pogorszenia sytuacji materialnej, które skutkowałoby utratą kontroli nad własnym losem, uzależnieniem od opieki społecznej czy rodziny. Jak wynika z badań firmy Nielsen najbardziej boimy się o pracę, a także różnych podwyżek, zwłaszcza za usługi komunalne i żywność.

Poprzednio tak duży strach przeżywaliśmy na początku lat 90., w czasie transformacji. Wtedy po raz pierwszy pojawiło się bezrobocie, a wśród przedsiębiorców dominowała wolno amerykanka. Ale na horyzoncie przynajmniej majaczył nowy, wspaniały świat. Teraz znów jesteśmy zagubieni i przestraszeni. A końca kryzysu nie widać. Dawny cel, Unia Europejska, zwłaszcza strefa euro, trzeszczą w szwach, a wielkie gospodarki Hiszpanii i Włoch balansują na granicy bankructwa.

W efekcie odkładamy większe wydatki, np. na domy czy auta. Boimy się brać kredyty, ale też banki nie chcą nam ich udzielać, obawiając się, że pieniędzy nie oddamy, gdy stracimy pracę. Z kolei firmy nie inwestują, bo boją się, że nie sprzedadzą swych produktów. Wolą zwalniać pracowników i przeczekać trudny czas, działając na pół gwizdka. Ten strach zaczyna już paraliżować gospodarkę. Boimy się też inwestować na giełdzie, kupujemy raczej złoto i dolary, jak w czasach PRL.

Niemcy też się boją

Firma Nielsen zbadała poziom optymizmu mieszkańców 56 krajów świata. Badania pokazują, że z dużego zadowolenia wpadliśmy w równie wielki pesymizm. Indeks dla Polski wynosi tylko 69 pkt, podczas gdy średnia europejska to 73, a światowa 91. Tymczasem przed kryzysem należeliśmy do największych optymistów w Europie ze 110 pkt.

Z kolei z badań TNS OBOP wynika, że Polacy pesymistycznie oceniają zarówno kondycję naszej gospodarki, jak i swoją przyszłość. Wskaźnik nastrojów w I kwartale 2012 r. wyniósł 87,2 pkt, spadając w trzy miesiące o 8,5 pkt. Tymczasem poziom równowagi między optymizmem i pesymizmem to 100 pkt.

Podobnie jest z firmami. Jeszcze w ubiegłym roku firmy nie bały się kryzysu. Teraz prawie 60 proc. małych i średnich firm uważa, że osłabienie gospodarcze w tym roku będzie silniejsze niż w latach 2008–2009. Nie spodziewa się go tylko 4,2 proc. firm – wynika z badania organizacji przedsiębiorców PKPP Lewiatan. Największe obawy mają firmy związane z dostawami wody, gospodarką ściekami i odpadami oraz firmy transportowe.

Zwykły obywatel w Polsce tak naprawdę nie zorientował się jeszcze, w jak trudnych czasach żyjemy – ostrzega Krzystof Rybiński, były wiceprezes NBP, okrzyknięty największym pesymistą wśród polskich ekonomistów.

Czy w Polsce będzie recesja? Tak, w przyszłym roku, pytanie, jak głęboka. Pogarszają się nastroje konsumentów i biznesu, spowalnia produkcja, sprzedaż detaliczna, spada eksport. W sposób dramatyczny zmniejszyła się innowacyjność firm i niech nikogo nie zwiedzie mówienie o „polskim wynalazku", grafenie. Kryzys może być pełzający, ale też może przyjąć formę załamania i to gorszego od upadku Lehman Brothers. Rysują się scenariusze złe albo bardzo złe. Hiszpania i Włochy idą w kierunku upadłości, nie da się zahamować wzrostu ich zadłużenia.

Coraz bardziej boją się też Niemcy, dla których kryzys był łaskawy. Niemiecki dziennik „Die Welt" opublikował sondaż, z którego wynika, że ponad połowa mieszkańców (56 proc.) obawia się, iż sytuacja gospodarcza ich kraju pogorszy się w ciągu najbliższego roku. Jeszcze trzy miesiące temu podobne obawy wyrażało tylko 32 proc. respondentów.

Od południa wieje grozą

Obawy nie biorą się z niczego. Jesteśmy zalewani niepokojącymi informacjami z innych krajów. Francuski bank centralny zapowiedział, że gospodarka tego kraju w III kwartale wejdzie w recesję. Grecja może nie dostać pieniędzy, bo jest daleka od spełniania stawianych jej warunków. Rosną ceny paliw i żywności. Te ostatnie za sprawą suszy w USA i Rosji. Można by długo wymieniać.

Politycy zaczynają się godzić z faktem, że do opanowania sytuacji jeszcze daleko. Premier Włoch Mario Monti ocenia obecne pokolenie młodzieży za „straconą generację". Bezrobocie wśród dwudziestolatków jest rekordowe i wynosi w tym kraju 36 proc. A rząd dalej tnie wydatki. Najnowszy pomysł to zmniejszenie liczby łóżek w szpitalach regionalnych, redukcja wynagrodzeń lekarzy i cięcia o 10 proc. etatów w administracji publicznej.

Strach w Europie jest tak wielki, że inwestorzy kupują obligacje nawet o ujemnym oprocentowaniu, byle tylko przechować bezpiecznie pieniądze przez jakiś czas.

Obawy pogłębia brak zaufania do  elit politycznych i gospodarczych. Poszczególne kraje mają sprzeczne interesy, a politycy i ekonomiści kłócą się o sposoby wyjścia z kryzysu.

Tkwimy w klinczu. EBC powinien zapewnić o wypłacalności Hiszpanii i Włoch, zapowiedzieć interwencję w razie konieczności. Być może nie trzeba by wydać nawet jednego euro przekonuje Dariusz Rosati, ekonomista, były minister spraw zagranicznych. Od czasów wielkiego kryzysu i II wojny światowej nie mieliśmy tak długiego okresu niepewności.

Zdaniem Rosatiego klucz do wyjścia ze spirali strachu mają Niemcy, najsilniejsza gospodarka kontynentu. Musieliby wyrazić zgodę na interwencję EBC lub dofinansowanie funduszu stabilizującego do 1,5 bln euro. Ale Niemcy się do tego nie palą. Pamiętają hiperinflację, która zrujnowała ich gospodarkę na początku lat 20. XX wieku. Nie mogąc podołać reparacjom wojennym, bank centralny drukował wtedy bez opamiętania nowe banknoty. Dolar, który na początku września 1923 roku kosztował 10 mln marek, pod koniec miesiąca wart był już 160 mln marek. Ta trauma trwa do dziś.

Zdaniem Jacka Santorskiego, psychologa biznesu, obecny strach wiąże się też z tym, że runęło przeświadczenie, iż ludzie są racjonalni. Okazało się, że nie są, łatwo wpadają w panikę, są chciwi i zachłanni, nieroztropnie wydają pieniądze i podejmują ryzyko.

W krajach zachodniej Europy szczególne obawy budzą instytucje finansowe. Bankierzy dalej uprawiają hazard, licząc, że w razie czego podatnik i tak zapłaci. Upadają autorytety w ekonomii. Mam coraz większy dystans do niej jako dziedziny wiedzy. Teoria i praktyka polityki pieniężnej po kilku latach okazuje się totalną bzdurą i za każdym razem prowadzi na manowce. Teraz noblista prof. Paul Krugman namawia do drukowania pieniędzy, co skończyłoby się jeszcze większym kryzysem. Nie da się wydrukować bogactwa – mówi Krzysztof Rybiński.

Rybiński wieszczy recesję w przyszłym roku także w Polsce. Ale i rząd przymierza się do obniżenia, choć nie tak drastycznego, prognoz wzrostu PKB na 2013 rok do 1,5–2 proc.

Suma obaw

Kto się boi najbardziej? Zdaniem prof. Mellibrudy ludzie biedni, choć nie mają wiele do stracenia. Bogaci mogą się zabezpieczyć. Boją się także starsi, co ciekawe – bardziej mężczyźni niż kobiety. Wynika to, m.in. z większego zwykle zainteresowania polityką.

Nieco inaczej widzi to Jacek Santorski. Jego zdaniem najbardziej boją się mali przedsiębiorcy, wschodząca klasa średnia, obciążeni kredytami, walczący z biurokracją, płatniczymi zatorami i karami. Wystarczy, że jeden duży kontrahent nie zapłaci i już mogą nie mieć na podatki i pensje pracownika. Tymczasem najbogatsi sobie poradzą – nawet jak stracą, to zostanie im wystarczająco dużo na alternatywne inwestycje i bezpieczne życie. Z kolei los biednych zawsze był marny, wiele się nie zmieni, nie mają oni aż tak dużo do stracenia, by się tak bardzo bać. To smutny paradoks.

Druga kategoria zalęknionych to pokolenie dwudziestoparolatków, którzy mogą stracić pracę lub po studiach nie mogą jej znaleźć. Nie są zahartowani jak starsi, którzy pamiętają czasy, gdy na półkach był tylko ocet. – Sam to odczułem, kiedy na początku lat 80. straciłem pracę i nagle zostaliśmy w trudnej sytuacji z dwójką małych dzieci na utrzymaniu, bez środków do życia, bez paszportu. Ale poradziliśmy sobie. Jestem bardziej odporny na stres – dodaje Santorski.

Jak trwoga...

Strach się zdemokratyzował. Kiedyś kredyt hipoteczny brali tylko właściciele domów, teraz nawet małych mieszkań. Dziś przedsiębiorcy są bardziej roztropni i mniej podatni na skrajne reakcje niż 20 lat temu, ale biznes ciągle jest „szkołą przetrwania" i drogą selekcji opartej na darwinowskim „doborze naturalnym". Zwyciężą najbardziej elastyczni i odporni na stres.

Mamy zresztą do czynienia z różnymi rodzajami strachu. Przedsiębiorcy są bardziej zatroskani i zmobilizowani niż przestraszeni, za to boją się pracownicy, zwłaszcza przerośniętych kadrowo korporacji.

Ekonomiści mówią groźbie paraliżu gospodarki z powodu strachu przedsiębiorców i konsumentów. Przedsiębiorstwa siedzą na górze pieniędzy, ale zamiast inwestować, trzymają je na lokatach bankowych (wraz z obligacjami 320 mld zł). Lepiej bowiem, jak sądzą, przeczekać, nawet działając na pół gwizdka, niż ryzykować inwestycje.

Do tego dochodzi strach banków przed pożyczaniem – i to zarówno firmom, jak i konsumentom. Z danych NBP wynika, że w I kwartale 2012 r. zaostrzyły politykę kredytową. Dla Krzysztofa Rybińskiego nie jest to niespodzianka. Bankier to ktoś, kto zaoferuje ci parasol, gdy świeci słońce, a zabierze go, gdy zacznie padać, rzuca z przekąsem.

Nie są to jednak lęki całkiem bezpodstawne, bo portfel kredytowy wyraźnie się psuje. Np. jeszcze kilka lat temu tylko 10–11 proc. kredytów konsumenckich nie było spłacanych na czas bądź w ogóle, teraz 17 proc.

Również konsumenci boją się pożyczać. Wolą oszczędzać na czarną godzinę w sytuacji, gdy coraz bardziej realna jest utrata pracy. To m.in. dlatego spada sprzedaż aut i mieszkań. Maleje liczba osób ubezpieczających nieruchomości i życie. Połowa Polaków ogranicza wydatki na ubrania, kupuje tańsze marki produktów spożywczych, oszczędza na gazie i energii elektrycznej.

Od wydatków najbardziej odstrasza rosnące bezrobocie. Tymczasem coraz więcej firm zwalnia pracowników. Mostostal Warszawa planuje zwolnić do 439 osób, a bank BPH – 600. Inwestycje ścięli znacząco producent opon Dębica czy Lotos. Z kolei Polnord porzucił ambitny projekt budowy biur i mieszkań na Wyspie Spichrzów w Gdańsku i galerii handlowej w Toruniu. Szczególnie boją się firmy uzależnione od eksportu motoryzacyjne, producenci AGD czy mebli.

Strach rozbudzają nagłaśniane przez media bankructwa biur podróży, linii lotniczej OLT, firm budujących drogi. Zdaniem Jacka Santorskiego można dostrzec pośrednie oznaki niepokoju społecznego. Obserwujemy dużą popularność religijnych misteriów i kolejek do uzdrowicieli. Jak w popularnym powiedzeniu: „jak trwoga, to do Boga".

Polacy są jednak bardziej odporni na strach niż wiele innych nacji. Szwed po utracie pracy wpadnie w depresję, Polak zacznie szukać nowych możliwości, wykorzystując choćby znajomości wujka czy kolegi z klasy. W Polsce mimo narastającej nieufności do ludzi i instytucji (większa jest tylko w Rumunii) i tak jesteśmy mniej podatni na strach, mniej boimy się przyszłości niż mieszkańcy krajów zachodniej Europy. Znaczenie mają silne relacje rodzinne oraz religijność Polaków, którzy w kościołach znajdują duchowe pokrzepienie – tłumaczy Leszek Mellibruda.

Ale przedłużanie się stanu niepewności jest niebezpieczne. Skutkuje poczuciem bezradności i utratą nadziei, depresją, a potem agresją. W czasach strachu ludzie szukają silnych liderów, którzy oferują szybkie i proste recepty.

Krzysztof Rybiński założył fundusz Eurogeddon, który zarabia na realizacji najgorszych scenariuszy, łącznie z upadkiem strefy euro. Ale gdy słyszy, że jest etatowym czarnowidzem, denerwuje się: – Gdy w ubiegłym roku startowałem w wyborach do Senatu, robiliśmy badania, z których wynikało, że moja rozpoznawalność w moim okręgu wyborczym wynosi 1 proc. A wtedy bywałem w telewizji niemal codziennie. A więc Rybiński nie straszy i na nic nie ma wpływu, bo ludzie nie wiedzą, że istnieje.

W USA podobną rolę odgrywa prof. Nouriel Roubini, uchodzący za ekonomistę, który przewidział kryzys. Co prawda, kolejne jego przepowiednie były chybione, ale nie przeszkadza mu to snuć kolejnych katastroficznych teorii. Niedawno przekonywał, że potężne uderzenie kryzysu nastąpi jeszcze w tym roku.

Samospełniająca się przepowiednia

Ale politycy też straszą. Minister finansów Jacek Rostowski na co dzień wyśmiewający obu „czarnowidzów" sam wzbudził kontrowersje. W listopadzie ubiegłego roku, przemawiając do europarlamentarzystów, straszył, że jeśli upadnie strefa euro, Europa się rozpadnie, co grozi katastrofą wojenną. Powołał się na rozmowę ze znajomym prezesem banku, który miał mu powiedzieć, że „poważnie zastanawia się nad tym, by uzyskać dla dzieci zieloną kartę w USA".

Media ochoczo podchwytują takie wypowiedzi, a czasem same straszą. Jak renomowany „Financial Times", który w grudniu ubiegłego roku przed ostatnim szczytem dawał strefie euro... 10 dni.

Dlaczego tak chętnie pochłaniamy złe informacje? Bo taka jest pierwotna natura człowieka, lubimy słuchać o nieszczęściach wierząc, że dotkną one innych, nie nas samych.

Strachem grają też niektórzy makiaweliczni pracodawcy. Zapowiadając „czarne scenariusze" mogą łatwiej zwalniać, blokować podwyżki płac, ciąć koszty, by zwiększyć zyski. Potem jest ulga, bo „miało być jeszcze gorzej". Grę strachem prowadzą też rynki finansowe. Bankierzy i inwestorzy giełdowi chcą wymóc na rządach dodrukowanie dolarów (w USA) i euro (w Europie). Taki zabieg nie uzdrowiłby sytuacji, ale zaleczył rany na kilka lat. Jego efektem byłaby za to wielka hossa na giełdach, na której zarobiliby krocie.

Politycy straszą często w dobrej wierze – by mobilizować do reform i porozumienia. Jean-Claude Trichet, były szef EBC, stwierdził, że jest to najgorszy kryzys od czasu II wojny światowej, a będzie najgorszy od czasu I wojny, jeśli rządy nie podejmą niezbędnych decyzji. Niestety, straszenie może działać jak tzw. samospełniająca się przepowiednia. Jeśli ludzie wciąż słyszą o kryzysie, to w końcu weń uwierzą, zmienią swoje zachowania, przestaną kupować, inwestować i kryzys rzeczywiście nadejdzie.

Dobry niepokój

Bój się, gdy inni są chciwi. Bądź chciwy, gdy inni się boją" to powszechnie znana maksyma Warrena Buffetta. W czasie turbulencji chciwych jest znacznie mniej, zaś bojących się tłumy. Jak pisze Charles Kindleberger w książce „Szaleństwo, panika, krach", podlegają oni zachowaniom stadnym. Działają irracjonalnie, choć wcześniej reagowali w rozsądny sposób na wszystkie publicznie dostępne informacje.

Gdy dominuje strach, w cenie są plotki, nawet te najbardziej absurdalne. Ich ofiarą padł w ubiegłym roku bank Societe Generale, którego kurs spadał w ciągu jednego dnia o 30 proc., gdy na Twitterze ktoś wpisał, że prezesa banku widziano na spotkaniu z Nicolasem Sarkozy'm. Natychmiast pojawiła się pogłoska, że szacowna instytucja bankrutuje.

Wszechogarniajacy strach jednych może stać się szansą dla drugich. Część inwestorów skupuje przecenione akcje, by na nich w przyszłości zarobić lub obstawia spadki, korzystając z tzw. krótkiej sprzedaży. Można też przejąć konkurencję, korzystając z niskich wycen. Tak postępował Boryszew skupując w 2009 roku niemal za bezcen zagraniczne firmy produkujące części samochodowe wraz z ich nowiutkim parkiem maszynowym.

Zdaniem Santorskiego powinniśmy oddzielić strach, zdrową reakcję organizmu na racjonalną ocenę zagrożeń, która powoduje większą mobilizację od destrukcyjnego lęku, skrajnej atawistycznej, reakcji nakazującej ucieczkę lub walkę o „przetrwanie".

Jest w psychologii biznesu pojęcie „good enough anxiety": „wystarczająco dobry niepokój". Jeżeli jest dobry lider, średni strach może odgrywać pozytywną rolę, motywować, zmuszać do wysiłku, improwizacji, inwencji. Z obecnymi złymi prognozami dla gospodarki jest jak z badaniami lekarskimi, które pokazują możliwość poważnej choroby. Jedni pogodzą się i będą bierni, inni zmobilizują się, potraktują to jako impuls do zmiany trybu życia, przejdą na dietę, zrezygnują z używek, co wyjdzie im tylko na dobre. A pierwsze wyniki USG mogą się nie potwierdzić lub choroba może się okazać uleczalna – mówi Santorski.

Strach ma też inną zaletę nie do przecenienia. Jest najsilniejszym bodźcem do reform dla rządów, które w innej sytuacji nie kiwnęłyby palcem i nie ograniczały rozdętych wydatków. Nawet Donald Tusk zaczął się ostatnio bać. I bardzo dobrze! – dodaje prof. Stanisław Gomułka, ekspert BCC.

Polacy zaczynają się bać kryzysu. Odpływają więc z zielonej wyspy i dołączają do reszty zestresowanych Europejczyków. A ponieważ gospodarka to co najmniej w połowie psychologia, ten strach jest niebezpieczny. W skrajnym przypadku może prowadzić do paraliżu gospodarki i recesji.

„Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas Panie!" brzmi popularna modlitwa. Głodu już się nie boimy, pożary w epoce postdrewnianej to stosunkowa rzadkość, wojna w Europie jest dziś raczej nieprawdopodobna, zaś morowe powietrze w czasach antybiotyków to też historia.

Zdaniem psychologa biznesu Leszka Mellibrudy najbardziej boimy się utraty zdrowia i starości, ale zaraz potem pogorszenia sytuacji materialnej, które skutkowałoby utratą kontroli nad własnym losem, uzależnieniem od opieki społecznej czy rodziny. Jak wynika z badań firmy Nielsen najbardziej boimy się o pracę, a także różnych podwyżek, zwłaszcza za usługi komunalne i żywność.

Poprzednio tak duży strach przeżywaliśmy na początku lat 90., w czasie transformacji. Wtedy po raz pierwszy pojawiło się bezrobocie, a wśród przedsiębiorców dominowała wolno amerykanka. Ale na horyzoncie przynajmniej majaczył nowy, wspaniały świat. Teraz znów jesteśmy zagubieni i przestraszeni. A końca kryzysu nie widać. Dawny cel, Unia Europejska, zwłaszcza strefa euro, trzeszczą w szwach, a wielkie gospodarki Hiszpanii i Włoch balansują na granicy bankructwa.

W efekcie odkładamy większe wydatki, np. na domy czy auta. Boimy się brać kredyty, ale też banki nie chcą nam ich udzielać, obawiając się, że pieniędzy nie oddamy, gdy stracimy pracę. Z kolei firmy nie inwestują, bo boją się, że nie sprzedadzą swych produktów. Wolą zwalniać pracowników i przeczekać trudny czas, działając na pół gwizdka. Ten strach zaczyna już paraliżować gospodarkę. Boimy się też inwestować na giełdzie, kupujemy raczej złoto i dolary, jak w czasach PRL.

Niemcy też się boją

Firma Nielsen zbadała poziom optymizmu mieszkańców 56 krajów świata. Badania pokazują, że z dużego zadowolenia wpadliśmy w równie wielki pesymizm. Indeks dla Polski wynosi tylko 69 pkt, podczas gdy średnia europejska to 73, a światowa 91. Tymczasem przed kryzysem należeliśmy do największych optymistów w Europie ze 110 pkt.

Z kolei z badań TNS OBOP wynika, że Polacy pesymistycznie oceniają zarówno kondycję naszej gospodarki, jak i swoją przyszłość. Wskaźnik nastrojów w I kwartale 2012 r. wyniósł 87,2 pkt, spadając w trzy miesiące o 8,5 pkt. Tymczasem poziom równowagi między optymizmem i pesymizmem to 100 pkt.

Podobnie jest z firmami. Jeszcze w ubiegłym roku firmy nie bały się kryzysu. Teraz prawie 60 proc. małych i średnich firm uważa, że osłabienie gospodarcze w tym roku będzie silniejsze niż w latach 2008–2009. Nie spodziewa się go tylko 4,2 proc. firm – wynika z badania organizacji przedsiębiorców PKPP Lewiatan. Największe obawy mają firmy związane z dostawami wody, gospodarką ściekami i odpadami oraz firmy transportowe.

Zwykły obywatel w Polsce tak naprawdę nie zorientował się jeszcze, w jak trudnych czasach żyjemy – ostrzega Krzystof Rybiński, były wiceprezes NBP, okrzyknięty największym pesymistą wśród polskich ekonomistów.

Czy w Polsce będzie recesja? Tak, w przyszłym roku, pytanie, jak głęboka. Pogarszają się nastroje konsumentów i biznesu, spowalnia produkcja, sprzedaż detaliczna, spada eksport. W sposób dramatyczny zmniejszyła się innowacyjność firm i niech nikogo nie zwiedzie mówienie o „polskim wynalazku", grafenie. Kryzys może być pełzający, ale też może przyjąć formę załamania i to gorszego od upadku Lehman Brothers. Rysują się scenariusze złe albo bardzo złe. Hiszpania i Włochy idą w kierunku upadłości, nie da się zahamować wzrostu ich zadłużenia.

Coraz bardziej boją się też Niemcy, dla których kryzys był łaskawy. Niemiecki dziennik „Die Welt" opublikował sondaż, z którego wynika, że ponad połowa mieszkańców (56 proc.) obawia się, iż sytuacja gospodarcza ich kraju pogorszy się w ciągu najbliższego roku. Jeszcze trzy miesiące temu podobne obawy wyrażało tylko 32 proc. respondentów.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy