W historii, ale bardziej jeszcze w mitologii i popkulturze od zawsze obecny jest motyw garstki mężnych, choć niedobranych ochotników, którzy postanawiają zjednoczyć siły przeciw wszechpotężnemu złu – i, wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu, zwyciężają. Jednoznacznie heroiczny obraz Dawida walczącego z Goliatem doczekał się swojego odbicia w skrzywionym zwierciadle groteski: przez świat baśni wędrują niezliczone wersje Głupich Jasiów i Iwanów-Duraczoków, współczesnych czytelników, urzekają hobbity i krasnoludy rzucające wyzwanie Sauronowi.
Aktywistom, którzy wiosną 1920 r. podjęli trud formowania oddziałów rosyjskich, walczących u boku polskich wojsk z bolszewikami, należy się szacunek. Trudno jednak bodaj przez chwilę nie zauważyć groteskowego wymiaru ich działań: sterany życiem rewolucjonista-zamachowiec o ambicjach literackich i bardzo rozbudowanym ego wraz z pisarzem, poetessą i krytykiem sztuki trafiają do Warszawy, gdzie ogłaszają Józefa Piłsudskiego „mężem opatrznościowym Rosji". Następnie zaś usiłują przekonać do tej wizji byłych żołnierzy carskiej armii wyniszczonych kilkuletnią niemiecką niewolą, niepiśmiennych najczęściej jeńców bolszewickich, internowane oddziały maruderów, zagończyków i najemników od miesięcy grasujących na „ziemi niczyjej" oraz garść zrujnowanych rosyjskich właścicieli dworów.
To się nie mogło udać. Ale też ani Polacy, ani Rosjanie nie mieli w roku 1920 innego pomysłu na wspólne działania przeciw bolszewikom.
Czekając na gubernatora
Józef Piłsudski i krąg jego współpracowników prowadzących w latach 1918–1921 polską politykę zagraniczną stanęli przed dramatycznym dylematem: od początku świadomi zagrożenia, jakie stanowi „Rosja bolszewicka", jej ambicje terytorialne i polityczne, zarazem nie byli w stanie znaleźć wśród zbrojnych oponentów Lenina nikogo, kto zaakceptowałby restytucję Rzeczypospolitej w jej przedrozbiorowych granicach, tym bardziej zaś – ambitny program federacyjny. Dla największych i posiadających największe szanse powodzenia przeciwników bolszewizmu – generała Kołczaka, Judenicza, Wrangla i ich gabinetów politycznych – granicę ustępstw stanowiło uznanie niepodległej Polski w granicach Królestwa Kongresowego (bez Wileńszczyzny zatem, bez Chełmszczyzny i bez „ruskiej Galicji", by o dalej położonych na wschód ziemiach nie wspominać), najchętniej – skonfederowanej z Rosją.
„Plan odbudowy Polski w całej rozciągłości w sposób nieuchronny prowadzi do kolizji z rosyjskim narodowym punktem widzenia" – głosi tzw. referat omski ministerium spraw zagranicznych syberyjskiego rządu Kołczaka z grudnia 1918 roku, jeden z pierwszych dokumentów odnoszących się do powstania niepodległej Polski. Podobne stanowisko zajmować będą bez mała wszystkie antybolszewickie ośrodki rosyjskie. „Monarchiści nie chcą się pogodzić z myślą o stworzeniu wielkiej Polski. (...) Na nasze konfederatki patrzą jak brytani wilkiem" – raportuje jesienią 1919 r. rotmistrz Dowoyno-Sołłohub z Archangielska; o „dążenie do zajęcia ziem rosyjskich nie usprawiedliwione położeniem strategicznym (...) i ich polonizację" oskarża Polaków generał Denikin w wysłanym niemal w tym samym czasie liście do Piłsudskiego. „W Stockholmie stale się mówi (...) że już nastała chwila skończenia ze sprawą Polski (...) i że Denikin ma już osobę mającą być generał-gubernatorem Polski" – donosi polski dyplomata o nastrojach panujących wśród rosyjskiej emigracji w Szwecji.
Wszelkie dalej sięgające ambicje Warszawy były nie do przyjęcia ani dla rosyjskich wojskowych czy dyplomatów, ani dla setek tysięcy uchodźców, już wtedy rozproszonych od Finlandii po Maroko i od Mandżurii po Berlin. Dla nich wszystkich, przerażonych dokonującą się na ich oczach zagładą Rosji, ambicje nadwiślańskich polityków jawiły się jako element apokaliptycznego „demontażu" świętej Rusi, podjętego wspólnie przez wszystkich jej wrogów: rewolucjonistów, Żydów, masonów, liberałów, Niemców, Japończyków i – tak, tak – Polaków.
Można by rzec, że w przypadku obu stron, Polaków i „białych Rosjan", potencjalny, choć w rzeczywistości niemożliwy, sojusznik rozmywał się niejako w cieniu pierwszoplanowego przeciwnika. W oczach „białych Rosjan" polskie ambicje i działania w pasie Międzymorza rozczłonkowywały i niszczyły Rosję równie skutecznie jak trudy bolszewików czy podpisany przez nich z kajzerowskimi Niemcami pokój brzeski. Dla ogromnej większości Polaków, w tym z pewnością dla Piłsudskiego i jego współpracowników z czasów PPS, Rosjan zabiegających o restytucję carskiej Rosji w jej dowojennych (a bodaj czy nie szerszych) granicach nie sposób było uznać za „mniejsze zło" niż głośnych już ze swoich zbrodni, ale praktycznie nieznanych rewolucjonistów-bolszewików. „Każda Rosja, czy będzie mikołajowską, czy sazonowowską, będzie miała ten sam charakterystyczny pęd na zachód, który będzie nam wiecznie zagrażać" – grzmi poseł Maciej Rataj w marcu 1919 roku. „Zasadnicze rozstrzygnięcie kwestii wschodniej dla Polski leży (...) w walce z Rosją (...) i to nie z bolszewikami, lecz z Rosją, bez względu na to, kto w niej rządzi" – głosi artykuł programowy w tygodniku „Rząd i Wojsko".