Wintowka, która nie wystrzeliła

II Rzeczpospolita nie miała szans, by wykorzystać swój „rosyjski potencjał" – tysiące antybolszewickich uchodźców, powszechną w Kongresówce znajomość języka i obyczaju rosyjskiego – ani w dniach Bitwy Warszawskiej, ani przez całe dwudziestolecie

Publikacja: 18.08.2012 01:01

Borys Sawinkow (z prawej, obok generała Korniłowa). Jesienią roku 1917 mógł jeszcze marzyć o „trzeci

Borys Sawinkow (z prawej, obok generała Korniłowa). Jesienią roku 1917 mógł jeszcze marzyć o „trzeciej Rosji” w Piotrogrodzie

Foto: AFP

W historii, ale bardziej jeszcze w mitologii i popkulturze od zawsze obecny jest motyw garstki mężnych, choć niedobranych ochotników, którzy postanawiają zjednoczyć siły przeciw wszechpotężnemu złu – i, wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu, zwyciężają. Jednoznacznie heroiczny obraz Dawida walczącego z Goliatem doczekał się swojego odbicia w skrzywionym zwierciadle groteski: przez świat baśni wędrują niezliczone wersje Głupich Jasiów i Iwanów-Duraczoków, współczesnych czytelników, urzekają hobbity i krasnoludy rzucające wyzwanie Sauronowi.

Aktywistom, którzy wiosną 1920 r. podjęli trud formowania oddziałów rosyjskich, walczących u boku polskich wojsk z bolszewikami, należy się szacunek. Trudno jednak bodaj przez chwilę nie zauważyć groteskowego wymiaru ich działań: sterany życiem rewolucjonista-zamachowiec o ambicjach literackich i bardzo rozbudowanym ego wraz z pisarzem, poetessą i krytykiem sztuki trafiają do Warszawy, gdzie ogłaszają Józefa Piłsudskiego „mężem opatrznościowym Rosji". Następnie zaś usiłują przekonać do tej wizji byłych żołnierzy carskiej armii wyniszczonych kilkuletnią niemiecką niewolą, niepiśmiennych najczęściej jeńców bolszewickich, internowane oddziały maruderów, zagończyków i najemników od miesięcy grasujących na „ziemi niczyjej" oraz garść zrujnowanych rosyjskich właścicieli dworów.

To się nie mogło udać. Ale też ani Polacy, ani Rosjanie nie mieli w roku 1920 innego pomysłu na wspólne działania przeciw bolszewikom.

Czekając na gubernatora

Józef Piłsudski i krąg jego współpracowników prowadzących w latach 1918–1921 polską politykę zagraniczną stanęli przed dramatycznym dylematem: od początku świadomi zagrożenia, jakie stanowi „Rosja bolszewicka", jej ambicje terytorialne i polityczne, zarazem nie byli w stanie znaleźć wśród zbrojnych oponentów Lenina nikogo, kto zaakceptowałby restytucję Rzeczypospolitej w jej przedrozbiorowych granicach, tym bardziej zaś – ambitny program federacyjny. Dla największych i posiadających największe szanse powodzenia przeciwników bolszewizmu – generała Kołczaka, Judenicza, Wrangla i ich gabinetów politycznych – granicę ustępstw stanowiło uznanie niepodległej Polski w granicach Królestwa Kongresowego (bez Wileńszczyzny zatem, bez Chełmszczyzny i bez „ruskiej Galicji", by o dalej położonych na wschód ziemiach nie wspominać), najchętniej – skonfederowanej z Rosją.

„Plan odbudowy Polski w całej rozciągłości w sposób nieuchronny prowadzi do  kolizji z rosyjskim narodowym punktem widzenia" – głosi tzw. referat omski  ministerium spraw zagranicznych syberyjskiego rządu Kołczaka z grudnia 1918 roku, jeden z pierwszych dokumentów odnoszących się do powstania niepodległej Polski. Podobne stanowisko zajmować będą bez mała wszystkie antybolszewickie ośrodki rosyjskie. „Monarchiści nie chcą się pogodzić z myślą o stworzeniu wielkiej Polski. (...) Na nasze konfederatki patrzą jak brytani wilkiem" – raportuje jesienią 1919 r. rotmistrz Dowoyno-Sołłohub z Archangielska; o „dążenie do zajęcia ziem rosyjskich nie usprawiedliwione położeniem strategicznym (...) i ich polonizację" oskarża Polaków generał Denikin w wysłanym niemal w tym samym czasie liście do Piłsudskiego. „W Stockholmie stale się mówi (...) że już nastała chwila skończenia ze sprawą Polski (...) i że Denikin ma już osobę mającą być generał-gubernatorem Polski" – donosi polski dyplomata o nastrojach panujących wśród rosyjskiej emigracji w Szwecji.

Wszelkie dalej sięgające ambicje Warszawy były nie do przyjęcia ani dla rosyjskich wojskowych czy dyplomatów, ani dla setek tysięcy uchodźców, już wtedy rozproszonych od Finlandii po Maroko i od Mandżurii po Berlin. Dla nich wszystkich, przerażonych dokonującą się na ich oczach zagładą Rosji, ambicje nadwiślańskich polityków jawiły się jako element apokaliptycznego „demontażu" świętej Rusi, podjętego wspólnie przez wszystkich jej wrogów: rewolucjonistów, Żydów, masonów, liberałów, Niemców, Japończyków i – tak, tak – Polaków.

Można by rzec, że w przypadku obu stron, Polaków i „białych Rosjan", potencjalny, choć w rzeczywistości niemożliwy, sojusznik rozmywał się niejako w cieniu pierwszoplanowego przeciwnika. W oczach „białych Rosjan" polskie ambicje i działania w pasie Międzymorza rozczłonkowywały i niszczyły Rosję równie skutecznie jak trudy bolszewików czy podpisany przez nich z kajzerowskimi Niemcami pokój brzeski. Dla ogromnej większości Polaków, w tym z pewnością dla Piłsudskiego i jego współpracowników z czasów PPS, Rosjan zabiegających o restytucję carskiej Rosji w jej dowojennych (a bodaj czy nie szerszych) granicach nie sposób było uznać za  „mniejsze zło" niż głośnych już ze swoich zbrodni, ale praktycznie nieznanych rewolucjonistów-bolszewików. „Każda Rosja, czy będzie mikołajowską, czy sazonowowską, będzie miała ten sam charakterystyczny pęd na zachód, który będzie nam wiecznie zagrażać" – grzmi poseł Maciej Rataj w marcu 1919 roku. „Zasadnicze rozstrzygnięcie kwestii wschodniej dla Polski leży (...) w walce z Rosją (...) i to nie z bolszewikami, lecz z Rosją, bez względu na to, kto w niej rządzi" – głosi artykuł programowy w tygodniku „Rząd i Wojsko".

Incompatibilitas

Było to doświadczenie sprzeczności dwóch racji stanu, swoistej – by sięgnąć po termin z czasów szlacheckiej Rzeczypospolitej – incompatibilitas, nieprzystawalności dwóch wizji i projektów politycznych. A skoro tak – pozostawało zabiegać, by sprzeczność ta nie doprowadziła do otwartego konfliktu, by na krótki bodaj czas wypracować modus vivendi. Temu służyła misterna praca wywiadowcza i dyplomatyczna, sekretne rozmowy w Paryżu i kolejne poselstwa, wędrujące z Warszawy przez „ziemie niczyje" ogarniętych rozpadem, wojną i rewolucją Węgier, Mołdawii i Ukrainy, by dotrzeć na opanowany przez „białych" Krym – i czekać tam tygodniami na audiencję w Sztabie Generalnym, a bodaj i na dostęp do aparatu telegraficznego. Stąd tragiczny dylemat, przed jakim stanie Józef Piłsudski wiosną i latem 1919 roku: czy pośrednio wesprzeć ofensywę Denikina na Moskwę, uderzając wszystkimi siłami na bolszewików i zmuszając ich do walki na dwa fronty, której zapewne by nie sprostali – czy wstrzymać działania, dając krajowi bodaj kilka miesięcy oddechu i szansę na mobilizację do przyszłej wojny, zarazem umacniając bolszewików?

Wybrał to drugie, a wybór ten najgoręcej krytykowany był przez Józefa Mackiewicza – po nim zaś przez wielu publicystów, którzy współcześnie ubolewają nad wszelkimi straconymi, ich zdaniem, szansami na powszechny antykomunistyczny zryw, połączenie krucjaty i pospolitego ruszenia. Rozpacz Mackiewicza, który z wyjątkową przenikliwością obserwował i opisał upadek „starego świata", jaki dokonał się w latach 1914–1945 między Wołgą i Wisłą, jest w pełni zrozumiała. Im dawniejsze jednak stają się zmagania polsko-bolszewickie u progu dwudziestolecia, tym łatwiej o grzech prezentyzmu. Nikt z ówczesnych aktorów wydarzeń nie tylko nie mógł przewidzieć Kołymy i Katynia – nie mieli nawet cząstki posiadanej dziś przez nas wiedzy o wszystkich ówczesnych uwarunkowaniach, zasobach i siłach przeciwnika. Nie mieli naszego dystansu, poczucia bezpieczeństwa, luksusu szkicowania historii alternatywnych. Mieli poglądy i wizje świata, w których wyrośli, świadomość gigantycznej odpowiedzialności, jaka na nich spoczywa i wątłych rezerw, jakie były im dane. W takich warunkach rozgrywali swoją partię.

Rozbite oddziały

Mimo świadomości incompatibilitas władze Polski nie mogły pozostać obojętne wobec tysięcy Rosjan, którzy znaleźli się na ziemiach polskich. Jeńcy wracający z państw centralnych, jeńcy bolszewiccy, internowani członkowie oddziałów „białorosyjskich" – im wszystkim, prócz żywności i dachu nad głową, coś trzeba było zaoferować.

Pierwsza formacja rosyjska, która rozpocznie u boku wojsk polskich walkę z bolszewikami, to kilkudziesięcioosobowa tzw. rosyjska drużyna oficerska: sformowana jeszcze u boku Niemców w roku 1918, walczyła z bolszewikami na terenie błot pińskich i, wobec naporu Armii Czerwonej, przeszła na stronę polską w lutym 1919 roku. Podjęła walkę u boku Dywizji Podlaskiej – formalnie została jednak rozformowana już miesiąc później, po interpelacjach posłów PPS, oburzonych na tworzenie oddziałów złożonych z „carskich oficerów". Żołnierze rosyjscy zostali wcieleni do Dywizji Podlaskiej, gdzie stworzyli osobny batalion – niestety, na wiadomość o sukcesach Denikina, zaczęli demonstrować nieposłuszeństwo i wrogi stosunek do Polski, odmawiając podporządkowania się rozkazom gen. Listowskiego.

Batalion udało się rozbroić i rozformować – to doświadczenie jednak wyznaczyło kierunek postępowania polskich władz wojskowych przez kolejny rok. Władze wydały zgodę na prowadzenie wśród internowanych i jeńców rosyjskich misji werbunkowych przez delegatów sił zbrojnych generałów Judenicza i Denikina – starały się też umożliwić chętnym dotarcie na Krym, gdzie skupiły się siły Południa Rosji. Była to epopeja wędrówki przez ziemie niczyje: kolejne oddziały internowanych przerzucane były, w miarę możliwości, przez zrewoltowane Węgry do rumuńskich portów czarnomorskich, skąd odpływały do Odessy i Sewastopola. Równocześnie do Polski napływały kolejne „rozbite oddziały", wśród nich największa formacja: 2. Korpus generała Nikołaja Bredowa, odcięty jesienią 1919 r. od głównych sił Denikina i przez kilka miesięcy prowadzący wojnę podjazdową w zwężającym się, besarabskim „lejku", formowanym przez oddziały bolszewików, Ukraińców i niechętnych przybyszom Rumunów. Wreszcie, na przełomie lutego i marca 1920 roku, generał Bredow zdecydował się przejść granicę „najmniej pożądanego sojusznika": w Jarmolińcach do Polski wkroczyło 16 tysięcy żołnierzy rosyjskich.

Wiosną 1920 roku w obozach w Dąbiu, Strzałkowie, Pikulicach, Szczypiornie, na zapleczu nabierających rozmachu działań wojennych, przebywają już dziesiątki tysięcy „czerwonych" jeńców i „białych" internowanych, często oddzielonych jedynie rzędem zasieków i polskich wart. „Bredowcy" wiecują, ich oficerowie kilkakrotnie sięgają po broń, odmawiając wykonywania polskich rozkazów; bolszewiccy agitatorzy rewoltują szeregowych żołnierzy.

W tej sytuacji Józef Piłsudski sięga po jedną z ostatnich kart: Borysa Sawinkowa.

Sława tego ostatniego sięga rewolucji 1905 roku, choć działalność rozpoczął już wcześniej: po raz pierwszy aresztowany został „za działalność rewolucyjną" w Warszawie osiem lat wcześniej... To jednak jako lider Organizacja Bojowej Socjalistów-Rewolucjonistów (eserów) zorganizuje w latach 1904–1906 zamachy na ministra spraw wewnętrznych Wiaczesława Plehwe, jego następcę i kilku generał-gubernatorów, demaskując w międzyczasie najsłynniejszego bodaj „podwójnego agenta" Ochrany, Azefa. Bohater, frant, literat, lata 1906–1917 spędza na emigracji: w kwietniu 1917 roku wraca do Piotrogrodu, by wejść w skład rządu Kiereńskiego, od jesieni zaś 1917 roku niezmordowanie walczy z bolszewikami, krążąc między Moskwą, Jarosławiem a Ufą, by jesienią 1918 roku przez Władywostok, Japonię i Indie trafić do Paryża.

Pierwsze kontakty dyplomaci polscy nawiążą z Sawinkowem w roku 1919; na przełomie 1919 i 1920 roku po raz pierwszy spotkał się też z Józefem Piłsudskim. Dopiero jednak wiosną 1920 roku dochodzi do uzgodnienia warunków współpracy: w Warszawie Sawinkow reaktywuje swoje ugrupowanie polityczne (Ludowy Związek Ochrony Ojczyzny i Wolności), powołuje Rosyjski Komitet Ewakuacyjny i rozpoczyna pracę nad formowaniem z internowanych żołnierzy rosyjskich lojalnych wobec Polski oddziałów.

Pozostaje – bagatela – kwestia programu, nośnych haseł i propagującego je pisma. Sam Sawinkow nieźle władał piórem: pierwsze opowiadania, wyraźnie w duchu Przybyszewskiego, opublikował już w początku wieku, zabłysnął opublikowanymi na emigracji w 1909 roku „Wspomnieniami terrorysty" i późniejszymi powieściami. W Warszawie jednak potrzebował współpracowników, których znalazł w jednym z najosobliwszych grup, jakie wzięły udział w zmaganiach z bolszewikami: „triumwiracie literackim" pisarza Dymitra Mereżkowskiego, poetessy Zinaidy Gippius oraz publicysty Dymitra Fiłosofowa, ważnych postaci rosyjskiej secesji i „Srebrnego Wieku", którzy wyrwali się z wygłodzonego Piotrogrodu i przybyli do Warszawy w styczniu 1920 r.

To Mereżkowski, Hippius i Fiłosofow stali się trzonem redakcji rosyjskiego dziennika „Svoboda", utworzonego w Warszawie w kwietniu 1921 roku i ukazującego się, pod nieznacznie zmienionym tytułem i faktyczną redakcją Fiłosofowa, aż do 1932 r. Rdzeniem programu stanie się myśl o „trzeciej Rosji" – „ani bolszewickiej, ani czarnosecinnej". Demokratyczny kraj, w którym rządy sprawować ma Duma, powinien stać się nowoczesną republiką chłopską. Borysowi Wiktorowiczowi na łamach „Svobody" równie łatwo przychodzi piętnowanie zbrodni „krwawej CzeKa", co „kryminalistów, złodziei, intrygantów (...) śpiewających na głosy »Boże, caria chrani« w warszawskich szynkach" – wyraźnie jednak unika konkretów politycznych: po zwycięstwie nad czerwonymi i białymi przyszłość, kształt i granice Rosji wyznaczy Konstytuanta.

Krótki zryw Trzeciej Rosji

Granice? O tych pisać było najtrudniej, nie tylko zresztą sawinkowcom: kto potrafił powiedzieć o nich cokolwiek w dniach ofensywy kijowskiej i kontruderzenia Konarmii? Nastroje były w każdym razie podniosłe. „Wierzyłem, iż z oczyszczającego płomienia powstanie »jednoplemienny orzeł« i między Moskwą a Warszawą zapanuje przymierze i pokój" – wspominać będzie w dwa lata później Sawinkow, znów na paryskim bruku. Mereżkowski, zawsze wypatrujący w dziejach „wielkich mężów" (w historii literatury rosyjskiej zapisał się jako autor biografii m.in. Napoleona i Juliana Apostaty"), tym razem dostrzegł nadczłowieka w naczelniku państwa i opublikował mesjanistyczną broszurę „Józef Piłsudski", pospiesznie przełożoną przez Polaków, dla swych walorów literackich, m.in. na włoski i węgierski. Najpełniejszym jednak zapisem „doktryny polonofilskiej" w jej ówczesnym kształcie jest sygnowany m.in. przez Mereżkowskiego i Fiłosofowa tajny memoriał z wiosny 1920 roku, w którym stwierdzono nie tylko, iż „Polska jest państwem, z którym związane są najbardziej interesy współczesnej emigracji rosyjskiej", nie tylko propagowano „zaznajomienie społeczeństwa rosyjskiego z współczesnymi prądami polskiej myśli i zbliżenie polsko-rosyjskie na podłożu wspólności celów politycznych i ekonomicznych", ale też „przyznanie wszystkich żądań w stosunku do Rosji, które zgodnie uznawane są przez cały naród polski (...) w tym uznania prawa Polski do budowy państwowości w granicach z 1772 roku".

Bardzo odważne to sformułowanie; nigdy też nie zostało przez zwolenników Sawinkowa wyrażone publicznie. Nie trzeba go było jednak, by zwolennicy „trzeciej Rosji" stracili zaufanie jeńców, internowanych i uchodźców, zanim zyskali je na dobre. „Cała kolonia rosyjska jest podzielona na dwa obozy: Sawinkowa, który ma pieniądze, i „Wranglowców" (...), którzy pozbawieni są pomocy materialnej" – raportuje w maju 1920 r. agent polskiego wywiadu wojskowego. „Przyjeżdżali do nas, do obozu internowanych, Sawinkow i profesor Odyniec, prowadząc swoją propagandę o socjalizmie, potępiając całą rosyjską przeszłość. Skończyło się na spoliczkowaniu profesora" –  wspominał  lata później, nie bez satysfakcji, „akcję propagandową" sawinkowców emigrant Michaił Mojsiejew. Już w kwietniu pod zarzutem planowania zamachu na Borysa Sawinkowa aresztowana została grupa wyższych oficerów rosyjskich...

Można tylko podziwiać, że w tej sytuacji sawinkowcy i Ministerstwo Spraw Wojskowych nie zaprzestali  tworzenia kolejnych jednostek. „Specjalny Oddział Rosyjski", w obliczu bolszewickiej ofensywy przeniesiony został na tyły, do Kalisza. Plany były ambitne: trzybatalionowy pułk piechoty, pułk jazdy, dywizjon artylerii, służby pomocnicze... Kolejni dowódcy (generałowie Głazenapp, Boboszko, Peremykin), co i raz zmieniani przez Sawinkowa, odmawiają wyruszenia na front, tłumacząc się niewystarczającym przygotowaniem oddziałów i gorączkowo usiłując nawiązać kontakt ze sztabem generała Wrangla na Krymie. Armaty grzmią, do obozów internowania, powiększając chaos, trafiają kolejne oddziały białorosyjskie, tym razem gen. Aleksieja Pahlena z Łotwy, polskie naboje nie pasują do wintowek...

Pierwsze oddziały zostały wysłane na front 24 sierpnia 1920 roku – stale jednak pozostawały w drugiej linii. Gotowość do wyruszenia w pole, ogłoszono na początku października. Eszelony ruszyły na wschód – nie miały już jednak okazji do wzięcia udziału w walkach: 18 października ogłoszono zawieszenie broni. Zmuszone do  opuszczenia Polski na mocy wstępnych postanowień pokojowych jednostki podejmą skazaną na niepowodzenie próbę przebicia się na Krym, do Wrangla, partyzancka jednostka jazdy generała Stanisława Bułak-Bałachowicza podejmie desperacki zagon na Pińsk. Zdziesiątkowane pod Mozyrzem i Bracławiem oddziały w listopadzie 1920 wrócą w granice Polski: czekało je tam już tylko internowanie.

Okruchy wielkiego kołacza

Losy rosyjskich uchodźców w  II RP, szerzej nieznane, stanowią materiał na osobną opowieść. Kilkudziesięciotysięczna społeczność, doświadczana ubóstwem, chorobami, brakiem perspektyw i okazjonalną nieżyczliwością władz, szukająca szczęścia w Pradze, Belgradzie i Paryżu, zdołała przecież wydać ze swojego grona licznych poetów i lekarzy, konspiratorów i prawników, teologów i terrorystów.

Idee „trzeciej Rosji", choć niedopracowane, pozostają jedną z najodważniejszych rosyjskich koncepcji politycznych tego czasu. Po wygnaniu Sawinkowa przez endecki rząd i wyjeździe Mereżkowskich do Paryża, nad Wisłą mógł rozwijać je jeden Dmitrij Fiłosofow. Ostracyzowany przez zachowawczą część emigrantów, pisał kolejne eseje, ze zmiennym szczęściem wydawał almanachy i kwartalniki, stworzył intelektualny cercle polsko-rosyjski. Przyjaciel Skamandrytów, Marii Dąbrowskiej i Mariana Zdziechowskiego, był przewodnikiem i mistrzem intelektualnym młodych Marii i Józefa Czapskich oraz Jerzego Stempowskiego.

Rosyjscy mieszkańcy Wilna, Wołynia i Warszawy stanowili część jednej z największych emigracji politycznych pierwszej połowy XX wieku, której Moskwa i jej zwolennicy przez dziesięciolecia usiłowali dorobić czarną legendę. Największym wyzwaniem w II RP nie były dla nich bezrobocie czy suchoty, lecz odnalezienie swojego miejsca w kraju, który zachłystywał się radością ze zrzucenia jarzma zaborów, w tym najgorzej wspominanego – rosyjskiego. Na gruncie wielkiej incompatibilitas z lat 1917–1921 wyrastały małe i większe urazy, wybuchały spory, w których obu stronom nieraz brakowało uważności: o autokefalię Cerkwi, zdjęcie z Pałacu Staszica neobizantyjskich sztukaterii, zmiany nazw ulic i zburzenie soboru. A jednak exulowie trwali tu: słodkie okruchy kołacza dawnej Rosji.

Zbieram materiały do książki o białych Rosjanach w II RP. Osoby, które byłyby skłonne udostępnić mi swoje zbiory lub podzielić się wspomnieniami, bardzo proszę o wiadomość przesłaną na adres redakcji lub e-mailowy: w.stanislawski@rp.pl

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy