Welfare state: pożegnanie z iluzją

Publikacja: 08.09.2012 01:01

Obecny kryzys zaczął się tak naprawdę tuż po II wojnie światowej – czyli wtedy, gdy narodziła się wiara, że to państwo powinno odpowiadać za obywateli, że można beztrosko żyć na kredyt, że dobrobyt nie bierze się z ciężkiej pracy, że można się zapożyczać w nieskończoność i że skazani jesteśmy na wzrost gospodarczy i demograficzny.

„Jeśli państwo opiekuńcze ma jakąś oficjalną datę powstania, to jest to 5 lipca 1948 r." – pisze w książce „Ekonomika polityki społecznej" prof. Nicholas Barr, brytyjski ekonomista z London School of Economics. To właśnie wtedy w liberalnej Wielkiej Brytanii został wprowadzony tzw. plan Beveridge'a. Powstał na podstawie raportu przygotowanego przez Komitet ds. Ubezpieczeń Społecznych i został przekuty w plan zabezpieczenia społecznego. Uznano, że to państwo powinno odpowiadać za wiele czynników ryzyka, m.in. za bezrobocie, niezdolność do pracy, starość, zgon żywiciela rodziny czy niepełnosprawność. Jak się okazuje, to, co wydaje nam się dzisiaj oczywistością, przez całe wieki istnienia ludzkości wcale nią nie było.

Powojenne dokonania socjalnej doktryny – dla jej usprawiedliwienia trzeba zaznaczyć, że miały solidne podwaliny w fantastycznym wzroście gospodarczym i demograficznym – tylko pogłębiały naszą wiarę w cuda. Dowodów na to jest bez liku.

Niewiele osób wie, że w latach 70. wiek emerytalny, mimo że ludzie żyli krócej, był na wyższym pułapie niż obecnie. Wieszczący obecnie bankructwo Zachodu francuski ekonomista Jacques Attali, pierwszy prezes EBOiR, od lat 70. doradzał prezydentowi Francji Francois Mitterrandowi. A co zrobił Mitterrand po wygranych w 1981 r. wyborach? Drastycznie obniżył nad Sekwaną wiek emerytalny – z 65 do 60 lat. Ostateczną wiarę w mniemany cud ogłosił wreszcie w eseju „Koniec historii" Francis Fukuyama. Odtąd miało już być z górki.

Mnożą się więc przywileje, emerytury dla 50-latków, zasiłki dla bezrobotnych tak wysokie, że nie opłaca się pracować, renty dla zdrowych, państwowe gwarancje kredytu dla „golców", czterodniowy tydzień pracy, pomoc dla wszystkich. Państwo może wszystko, możemy zadłużać się w nieskończoność, jesteśmy coraz bliżej raju – opowiadają wyborcom politycy. Na przykład w Europie wydatki na cele socjalne przekraczają 30 proc. PKB. Choć wielu dostrzega nadciągającą burzę, niewielu chce słuchać proroków, takich jak Milton Friedman („Podstawowym złem paternalistycznych programów jest ich wpływ na szkielet naszego społeczeństwa. Osłabiają rodzinę, zmniejszają bodźce do pracy, oszczędności,  innowacji, ograniczają naszą wolność" – napisał w „Wolnym wyborze") czy Friedrich Hayek („Im bardziej pozycja ludzi staje się zależna od działań rządu, tym bardziej będą się domagali, aby ten dążył do (...) sprawiedliwości rozdzielczej. Tak długo, jak długo wiara w sprawiedliwość społeczną kieruje działaniem politycznym, proces ten musi stopniowo przybliżać się do systemu totalitarnego").

I stało się. To krytycy życia na kredyt, paternalistycznych wizji wiecznej szczęśliwości i ograniczania wolności mieli jednak rację. Bo rachunki zawsze trzeba zapłacić. Za wyprodukowanie ton euro i dolarów oraz całej góry długów (Zachód ma zobowiązania sięgające jego całego bogactwa!) musimy odpokutować. Podobnie jak w budżecie domowym – rachunki muszą się zgadzać. Jeśli moja żona chce co miesiąc latać do Las Vegas, to albo muszę wystarczająco dużo pracować i zarabiać, by pokryć tę ekstrawagancję, albo jej odmówić. Zachód wierzył, że może w nieskończoność fruwać do jaskini hazardu za pożyczone lub wydrukowane pieniądze. Co więcej, wciąż nie chce się pozbyć tej wiary. Luzowania, mechanizmy stabilizacyjne, skupy obligacji, druk pieniędzy stoją w opozycji do dłuższej i cięższej pracy, likwidowania zbędnych i niesprawiedliwych przywilejów, ograniczania „słusznych" praw nabytych. Wyższy wiek emerytalny? Nie będziemy pracować do śmierci. Dłuższy tydzień pracy? Zaharujemy się na śmierć. Niższa pensja czy emerytura? Wyjdziemy na ulicę. W najlepsze trwa ta przepychanka.

Nasze głowy muszą się oswoić ze zmianą paradygmatu. Na razie ludzie wciąż jeszcze wierzą, że da się wrócić do raju na ziemi. Ale to już przeszłość. Ja też wolałbym więcej leżeć na leżaku, ale podwaliną naszego życia – ten przełom dokonuje się właśnie tu i teraz, choć robimy wszystko, by go nie zauważyć – jest wysiłek i starania. Manna z nieba już spadła. Ci, którzy ją dostali, są pewnie wygrani. My wszyscy musimy jednak za nią zapłacić, a czeka nas więcej niż siedem chudych lat.

Obecny kryzys zaczął się tak naprawdę tuż po II wojnie światowej – czyli wtedy, gdy narodziła się wiara, że to państwo powinno odpowiadać za obywateli, że można beztrosko żyć na kredyt, że dobrobyt nie bierze się z ciężkiej pracy, że można się zapożyczać w nieskończoność i że skazani jesteśmy na wzrost gospodarczy i demograficzny.

„Jeśli państwo opiekuńcze ma jakąś oficjalną datę powstania, to jest to 5 lipca 1948 r." – pisze w książce „Ekonomika polityki społecznej" prof. Nicholas Barr, brytyjski ekonomista z London School of Economics. To właśnie wtedy w liberalnej Wielkiej Brytanii został wprowadzony tzw. plan Beveridge'a. Powstał na podstawie raportu przygotowanego przez Komitet ds. Ubezpieczeń Społecznych i został przekuty w plan zabezpieczenia społecznego. Uznano, że to państwo powinno odpowiadać za wiele czynników ryzyka, m.in. za bezrobocie, niezdolność do pracy, starość, zgon żywiciela rodziny czy niepełnosprawność. Jak się okazuje, to, co wydaje nam się dzisiaj oczywistością, przez całe wieki istnienia ludzkości wcale nią nie było.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy