Lata ciężkiej, stresującej pracy odłożyły się na jego twarzy, nawet puder już nie był w stanie tego przykryć. Ale nie czas teraz myśleć o piłce, bo zaraz będzie poważna debata na temat przyszłości polskiej gospodarki.
Do tej pory wszystko szło dobrze. Ba, nawet świetnie. Na świecie szalał kryzys, a w Polsce udało się utrzymać solidny wzrost gospodarczy. W minionych latach inne gospodarki się skurczyły, a polska urosła o prawie jedną piątą. I ludzie to widzą, że zielona wyspa to nie jest wymysł speców od PR, tylko fakt. To przecież zasługa rządu, który rozkręcił gigantyczne inwestycje publiczne finansowane z pieniędzy unijnych. Ale teraz zaczęły się schody. Inwestycje trzeba zwijać, administrację trzeba odchudzić, bo nie da się dłużej utrzymać pół miliona ludzi bez dalszego podwyższania podatków. Grecy tak robili pod dyktando funduszu i Komisji – i wpędzili gospodarkę w spiralę recesji i rosnącego długu publicznego. Zresztą to samo błędne koło kręci się w Hiszpanii, Portugalii i we Włoszech. Nie mógł przesadzić z oszczędnościami. Sięgnął po szóstą już chyba kawę. Gorzką, bo miał teraz mało czasu na grę w piłkę, a o linię trzeba dbać w tym wieku.
Ale jednocześnie, jeśli pozwoli na dalszy wzrost wydatków, to będzie duży deficyt budżetowy, dług publiczny silnie wzrośnie. A to popsuje mu opinię w Europie, te agencje ratingowe od razu rzucą się na nas i obniżą Polsce rating, a inwestorzy zaczną uciekać. Więc tak też nie można. Normalnie jakieś błędne koło. Zasępił się, a ręka z długopisem machinalnie zaczęła rysować esy-floresy na bloczku z jego nazwiskiem. Tak źle i tak niedobrze.
Co prawda potrafił świetnie zarządzać nastrojami społecznymi. Może powiedzieć ludziom, że ten kryzys, który już jest w Polsce, to nie jego wina, że przyszedł z Zachodu. I ludzie zrozumieją, tak jak rozumieli do tej pory. Tylko jeżeli oficjalne prognozy się nie sprawdzą i rację będzie miał ten czarnowidz Rybiński – odpukał trzykrotnie w blat stylowego biurka i splunął przez lewe ramię – to co wtedy? Jeżeli faktycznie w przyszłym roku zamiast wzrostu będzie stagnacja i recesja, to dziura budżetowa sięgnie grubo ponad 60 mld złotych, złoty straci na wartości, a licznik długu publicznego Leszka Balcerowicza wkrótce pokaże bilion. Przecież to będzie we wszystkich telewizjach, nawet tych bardzo zaprzyjaźnionych, i we wszystkich gazetach, przez wiele tygodni. Wtedy nawet jego zdolności socjotechniczne mogą nie pomóc. A jeżeli oni stracą poparcie społeczne, to znaczy, że tamci znowu dojdą do władzy.
Jego wyraz twarzy gwałtownie się zmienił, usta się zacisnęły, napięte mięśnie twarzy zadrgały pod skórą, a ręka tak silnie nacisnęła długopis, że ten przebił się przez plik kartek i zostawił głęboki ślad na biurku. Nie, do tego nie może dopuścić.
Czas stanął w miejscu. W gabinecie spełnionego człowieka sukcesu zapanowała idealna cisza. Rozejrzał się po nagrodach i laurach, które otrzymał w Polsce i na całym świecie. No nie, przecież musi być jakieś wyjście. Na razie powie ludziom, że będzie wzrost ponad 2 procent, że dokona się pewnych oszczędności, które nie uderzą w ludzi i nie zaszkodzą wzrostowi gospodarczemu, ogłosi się kolejne reformy. Ekonomiści przyklasną, podobnie jak rok temu, po jego poprzednim przemówieniu. Ale przecież musi mieć jakiś plan na wypadek czarnego scenariusza.