Prof. Janusz Mierzwa: Wszechświatowa rewolucja rozbiła się o polskiego chłopa i robotnika

Wojna 1920 r. dowiodła, że niepodległość nie tylko przyjmujemy, jak podarek z Paryża, ale także potrafimy o nią walczyć na śmierć i życie. Ale było to możliwe dzięki zaangażowaniu polskiego chłopa i robotnika - mówi prof. Janusz Mierzwa, historyk.

Publikacja: 07.08.2020 18:00

W rządzie Wincentego Witosa (z prawej) wicepremierem został socjalista Ignacy Daszyński. – Z punktu

W rządzie Wincentego Witosa (z prawej) wicepremierem został socjalista Ignacy Daszyński. – Z punktu widzenia technik PR był to dobry ruch. W obliczu klęski, przed widmem której stanęła Polska, samo ziemiaństwo by nie wystarczyło – mówi prof. Janusz Mierzwa

Foto: Historic Collection/Alamy/be&w

Plus Minus: Bolszewicy nacierają, a premier Wincenty Witos spokojnie w małopolskich Wierzchosławicach dogląda plonów – aż tak ufał w siłę Polski?

Witos z Warszawy wyjechał jeszcze przed nominacją, być może był to element jakiejś gry politycznej, bo faktycznie potem rozegrała się taka oto scena: Witos pracuje w polu, a tu podjeżdża samochód z oficerem, oficer salutuje i prosi do Warszawy, do Naczelnika Państwa. Przywódca chłopów zapewne więc wyjechał na wieś w przeświadczeniu, że sprawy toczą się we właściwym kierunku i jego ludzie ich pilnują.

Postawę Witosa można zrozumieć. Wojna wojną, polityka polityką, a ludzie jeść coś muszą. Poza tym Witos w Wierzchosławicach nie zajmował się tylko swoim polem, ale też organizował wiece, agitował, wzywając do obrony kraju.

Zachowanie Witosa odzwierciedlało postawę elit państwa? Z masami chyba było gorzej – jeszcze w czerwcu zdarzały się strajki.

Te nastroje, zarówno elit, jak i społeczeństwa, zmieniały się z tygodnia na tydzień, bo sytuacja była bardzo dynamiczna. Proszę pamiętać, że 7 maja wchodzimy do Kijowa...

...z którego szybko się wycofujemy.

Po miesiącu. Prawdą jest, że trochę brakowało tego entuzjazmu z listopada 1918 r.: były strajki, chłopi nie garnęli się do poboru, szerzyła się dezercja. Te nastroje znów się zmienią, kiedy bolszewicy będą już blisko i ludzie zrozumieją, że walczyć trzeba nie o jakieś dalekie ziemie na wschodzie, ale o własne domy i rodziny.

Społeczeństwo polskie miało prawo być już zmęczone. W niektórych regionach wojna ciągnęła się szósty rok z rzędu. To dużo, zwłaszcza że warunki życia i bez walk były trudne, choćby z powodu inflacji. Liderzy państwa, z Józefem Piłsudskim na czele, mieli tego świadomość. Gdy w lipcu patrzyli na mapy sztabowe, widzieli wlewającą się do kraju bolszewicką falę i stale, bo od kilku tygodni, cofające się własne wojsko. Padło Grodno, pada Białystok, wreszcie pada Brześć.

Co robi Piłsudski?

Na początku czerwca usuwa z szefowania rządem Leopolda Skulskiego i powołuje Władysława Grabskiego, który wkrótce pojedzie na międzynarodową konferencję do Spa, gdzie w zamian za daleko idące ustępstwa będzie oczekiwał pomocy dla Polski. Jednocześnie w kraju powstaje Rada Obrony Państwa, która działała niejako w zastępstwie parlamentu – była mniej liczna, w takim gronie łatwiej było podejmować decyzje. ROP została powołana także po to, żeby posłowie mogli wstępować do wojska, ogłasza się bowiem pobór do Armii Ochotniczej. Po powrocie Grabskiego do kraju okazuje się, że zaciągnięte przez niego w Spa zobowiązania są bardzo ciężkie. Dochodzi do dymisji, a premierem zostaje chłopski lider Wincenty Witos.

Jak na wojnę z bolszewikami patrzono w różnych częściach Polski, które jeszcze niedawno leżały w granicach innych państw?

Powszechne było wspomniane zjawisko zmęczenia. Póki walki toczyły się pod Żytomierzem czy Borysowem, z punktu widzenia Krakowa czy Poznania były czymś odległym. Nie zmienia to jednak faktu, że tych ziem też dotknęły pobór do wojska, rekwizycje żywności czy nekrologi i listy zabitych drukowane w gazetach. Dodatkowo Małopolska była świeżo po wojnie z Ukraińcami o Lwów i Czechami o Śląsk Cieszyński. Natomiast szczególnie w Wielkopolsce nie rozumiano, po co Piłsudski zapędził się aż do Kijowa. Że to jest wojna nie o terytorium, ale o realizację wizji zabezpieczającej Polskę na przyszłość.

Ów brak zrozumienia przejawiał się choćby w tolerancji dla dezerterów, którzy mogli liczyć na pomoc – nie byli potępiani ani karceni. W Wielkopolsce, która była z ziem polskich najmniej wyczerpana I wojną światową, było jeszcze zrozumienie dla spraw śląskich, ale kompletnie nie pojmowano tam geopolitycznej zagrywki Piłsudskiego. Ponadto Wielkopolska była bastionem endecji i Naczelnik Państwa oraz jego wojna na Wschodzie nie budziły tam zachwytu. Miano też do niego żal – moim zdaniem niesłuszny – o pozostawienie powstania wielkopolskiego samemu sobie. W efekcie z pułkami wielkopolskimi był w tej wojnie problem.

Jaki?

Mówiłem, że w dużej części to byli endecy i tak jak hallerczycy, gdziekolwiek się pojawili, dawali wyraz swojej umiarkowanej sympatii do Żydów – mówiąc bardzo eufemistycznie. Z punktu widzenia realizacji koncepcji federacyjnej Piłsudskiego był to kłopot, bo on szukał sojuszników i w kresowej układance Żydzi byli istotni. Pogromy ich jednak od sprawy polskiej odstręczały. Psuły też opinię Polsce na arenie międzynarodowej – nasi przedstawiciele musieli wysłuchiwać reprymend i z zachowania wojska się tłumaczyć.

Pytanie, czy Polska była w stanie kontrolować obszary na wschodzie. Jak na tych terenach zachowywała się nasza administracja?

Ściśle rzecz biorąc, były dwie administracje. Pierwsza, tymczasowa, funkcjonowała na zapleczu frontu pod nazwą Zarząd Cywilny Ziem Wschodnich i działała pod kontrolą Naczelnego Wodza. Było to bardzo ciekawe zjawisko – twór administracyjny, działający lokalnie (choć na olbrzymiej przestrzeni), ale mający realizować geopolityczny zamysł Piłsudskiego. Organizować poparcie dla koncepcji federacyjnej m.in. poprzez odbudowę struktur szkolnictwa, policji, ale także tworzyć płaszczyzny współpracy z niepolskimi grupami narodowymi. Oczywiście los administracji tymczasowej zależny był od sytuacji na froncie, stąd jak zaczęła się cofać armia, to i Zarząd Cywilny trzeba było zwinąć.

Na ziemiach, nazwijmy je etnicznie polskimi, funkcjonowała administracja podległa Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, która w obliczu ofensywy bolszewickiej zachowała spokój i porządek. Ewakuacja została przygotowana w kolejnych rzutach, nastąpiła zgodnie z planem, bez większego chaosu czy paniki. Co się dało – wywieziono. Problemem była jednak walka wewnętrzna na zapleczu frontu – pilnowanie porządku publicznego, zwalczanie agitacji bolszewickiej. Granice świeże, nie zawsze szczelne. Zdarzały się przypadki pochopnego utożsamiania organizacji żydowskich z bolszewizmem, w myśl stereotypu żydokomuny. W Małopolsce ograniczano zasięg zaciągu od sojuszniczych oddziałów Symona Petlury. Uderzano zatem niekiedy w ludzi, którzy wspierali obronę II Rzeczypospolitej.

Bolszewicka agitacja była jednak realnym problemem.

Tak, ale nie była ona kierowana konkretnie do Żydów czy Ukraińców, bo bolszewicy przemawiali do klas, a nie do narodów. Owszem, ulotki były po rosyjsku, ukraińsku czy w jidysz, ale namawiano tam do buntu wobec klasy panów.

Znienawidzony „pan" zazwyczaj był Polakiem.

Tu nakładały się podziały społeczne na narodowościowe, ale to było już wtórne zjawisko. Szczuto przeciw panom, burżujom, księżom oraz oficerom i podburzano biedotę – a ta była na Kresach żydowska, białoruska czy ukraińska. Choć jednocześnie wielu Ukraińców było już zmęczonych – wojna ciągnęła się latami, kolejne armie, później bandy przechodziły tam i z powrotem przez ich ziemie. W utracie wiary w sens niepodległości upatruje się jednej z przyczyn porażki Symona Petlury w 1920 r. Na Białorusi zaś wystąpił problem „bieżeńców" – czyli ludności, która w 1915 r. została przesiedlona w głąb Rosji w obliczu niemieckiej ofensywy. Ci ludzie właśnie wracali, zakosztowawszy wcześniej rewolucji.

Byli przerażeni?

Przeciwnie. Oto zobaczyli, że pożądana przez nich zmiana stosunków politycznych, społecznych i gospodarczych jest możliwa, trzeba jedynie pozbyć się panów. Ci ludzie widzieli, jak się przeprowadza rewolucje, i wiedzieli, że to jest do zrobienia.

A jak na to wszystko patrzył polski chłop?

Polski chłop model rozwoju państwa polskiego wybrał już w styczniu 1919 r. Wówczas podczas wyborów do sejmu frekwencja wyniosła 70–80 proc. To znaczy, że wieś poszła, zagłosowała, czyli zaakceptowała to państwo. Komuniści w Polsce to wiedzieli i namawiali Lenina, by zagrał kartą ziemi, ale ten na ich apele pozostał głuchy. Zareagowały natomiast polskie elity polityczne, zapowiadając reformę rolną, co chronologicznie współgrało z objęciem premierostwa przez Witosa pod koniec lipca. Chłopi mogli czuć się dowartościowani.

Wicepremierem w rządzie Witosa został socjalista Ignacy Daszyński – czyli ten chłopsko-socjalistyczny rząd wytrącał argumenty bolszewikom?

Tak – z punktu widzenia, mówiąc współczesnym językiem, technik PR był to dobry ruch. W obliczu klęski, przed której widmem stanęła Polska, samo ziemiaństwo by nie wystarczyło. Trzeba było sięgnąć do innych warstw. Ale nie było to tylko wysługiwanie się chłopami czy traktowanie ich jako mięsa armatniego. Posłowie chłopscy i socjalistyczni też idą do wojska. Elity nie mówią: idźcie i walczcie, ale ich przekaz jest taki: walczmy razem, ramię w ramię. O wolną i demokratyczną Polskę. To dało efekt w postaci stężenia oporu.

Wspomniana Rada Obrony Państwa miała demonstrować zgodę i współpracę elit politycznych wobec zagrożenia. Czy rzeczywiście ta zgoda zapanowała?

Jeśli ktoś myślał, że ROP będzie spełniała taką funkcję konsolidującą i łagodzącą spory, to się mylił. Był to substytut parlamentu, a istotą parlamentaryzmu są spór i dyskusja. Oczywiście łatwiej było w mniejszym gronie i bez publiki wyciszać pewne sprawy. Konflikty jednak Radą targały. Głównie z powodu postawy endecji, która uważała, że za aktualną sytuację państwa – czyli zagrożenie klęską – odpowiada Piłsudski i należy go ukarać.

Oskarżano go nawet o zdradę.

Już od 1919 r. endecja oskarżała Piłsudskiego o konszachty z Leninem. Część działaczy endeckich widziała w Piłsudskim ukrytego bolszewika, którego celem było przekształcenie Polski w republikę rad. Gorzej, że endecja nie tylko wszczynała spory na forum ROP, ale też donosiła na Piłsudskiego do Paryża, domagając się interwencji zachodniego sojusznika. Endecja widziała na czele armii generała Józefa Hallera.

Niewątpliwie był on wówczas bardzo popularny.

Ale na dowodzeniu znał się słabo. Jego kompetencje nadawały się do dowodzenia najwyżej brygadą. Zresztą Roman Dmowski był takiego samego zdania.

To czemu postawiono go na czele Armii Ochotniczej?

A to akurat było sprytne zagranie. Gen. Haller ze względu na swoją popularność i legendę Błękitnej Armii, z którą dotarł do Polski, świetnie nadawał się na agitatora. Pomagała mu w tym jego religijność ocierająca się o dewocję. Wszystko to pobudzało morale i poprawiało nastroje w wojsku.

Ale czy miało to znaczenie militarne?

Od lipca zaczęły powstawać obywatelskie komitety obrony państwa, w skrócie nomen omen OKOP, poprzez które wzywano do zaciągu ochotniczego. To dało efekt.

Problemem wojska, gdy przygotowywało się do obrony Warszawy, był nie tylko brak sprzętu czy amunicji, ale też kiepskie morale. To była armia, która od wielu już tygodni jedynie się cofała. Wlanie w jej szeregi ochotników – tysięcy wierzących w zwycięstwo i zdeterminowanych – spowodowało z jednej strony wyraźną poprawę nastrojów, a z drugiej przekonanie, że za armią solidarnie stoi społeczeństwo.

O co walczył przeciętny żołnierz z poboru?

O Polskę oczywiście.

Ale jaką?

Ta wizja siłą rzeczy musiała być uproszczona. Była wypadkową wiedzy wyniesionej z domu i propagandy przyfrontowej. OKOP-y zorganizowały profesjonalny aparat agitacyjny. W strukturach wojska też działała propaganda, w którą zaangażowane były takie nazwiska jak Juliusz Kaden-Bandrowski czy późniejsi skamandryci Kazimierz Wierzyński i Jan Lechoń. To były wiersze, filmy, teatrzyki, prasa, druki ulotne, gospody etc. Obiecywano wymarzoną Polskę, sprawiedliwą, taką z przeprowadzoną reformą rolną. Witos wzywał chłopów, mówiąc: to jest nasza ojczyzna i my możemy ją uczynić lepszą, ale najpierw ją obrońmy. Do tego jeszcze kwestia wiary – Kościół stanął murem za Polską, a nuncjusz apostolski był jednym z nielicznych zachodnich dyplomatów, którzy w chwili zagrożenia nie opuścili stolicy. Postawa Kościoła nie dziwi, bo zdawano sobie sprawę ze stosunku bolszewików do wiary.

W efekcie tych wszystkich gestów chłopi poczuli się ważni. Abstrahując od tego, że w przeciwieństwie do I wojny światowej wojna polsko-bolszewicka to naprawdę „nasza" wojna. Obok tych wielkich wartości jak wiara, ojczyzna, były też kwestie bliższe. Chłop walczył nie tylko o ziemię ojczystą, ale także o własną ziemię, którą bolszewicy mogli mu zabrać czy spalić.

Walczył też o swoją żonę, którą najeźdźcy niechybnie by mu zgwałcili. Wizerunek bolszewików z polskich plakatów propagandowych kazał spodziewać się po nich wszystkiego najgorszego i to oddziaływało na wyobraźnię. Podobnie zresztą jak opowieści dezerterów o wyrzynaniu jeńców i rannych.

Wreszcie Piłsudski był czuły na kwestie relacji oficerów z żołnierzami – tak było już w czasach Legionów. Ci, którzy przeszli przez Legiony czy Polską Organizację Wojskową, rozumieli potrzebę demokratyzmu w armii – nie „proszę pana", tylko „obywatelu". To też działało na wyobraźnię. Oczywiście oficerów proweniencji legionowej było niewielu, ale nie lekceważyłbym tego klimatu, na który zwracano uwagę także w późniejszym okresie, już na stopie pokojowej.

Po raz pierwszy też w sprawę ojczyzny zaangażowano kobiety, którym wcześniej dano prawo głosu.

Jednak i tu była pewna kontynuacja. Kobiety były już w służbie wywiadowczej i kurierskiej w Legionach, działały w POW. Oddziały kobiece pojawiały się w wojnie polsko-ukraińskiej. Ale rzeczywiście w czasie tej wojny naprawdę służą w prawie wszystkich rodzajach sił zbrojnych: w piechocie, w artylerii czy w kwatermistrzostwie. Postacią symboliczną jest tu dla mnie Maria Wittek, którą w 1991 r. mianowano generałem brygady, w uznaniu zasług z czasów walk o granice, z czasów II Rzeczypospolitej i II wojny światowej. Ale oczywiście przykładów kobiet, dla których wojna polsko-bolszewicka była „ich" wojną, jest więcej.

Jak zachowała się Warszawa w obliczu decydującego starcia?

Napięcie, skupienie, oczekiwanie – tak bym określił nastrój w stolicy. Oczywiście zdarzały się przypadki sabotażu z rąk komunistów, ale nie zaburzały spokoju. Ewakuowano instytucje, które na bezpośrednim zapleczu frontu nie były niezbędne. Również rząd Witosa trwał na posterunku. Nie było jednak paniki. Tu i ówdzie pojawiały się procesje, odprawiano msze w intencji ojczyzny.

Czyli młodziutkie państwo polskie zdało w 1920 r. egzamin?

Tak jak zdało go społeczeństwo. To był swego rodzaju test, bo o ile w I wojnie światowej Polacy walczyli z obowiązku, o tyle wojna polsko-bolszewicka jest „naszą" wojną. Ona jest ważnym fundamentem naszej współczesnej narodowej mitologii. Bez niej byłoby trochę tak, jakby ta niepodległość w 1918 r. spadła nam z nieba. Nasz zbrojny wkład w zwycięstwo Ententy był znikomy. Dopiero wojna 1920 r. dowiodła, że niepodległość nie tylko przyjmujemy, jak podarek z Paryża, ale także potrafimy o nią walczyć na śmierć i życie. Ale było to możliwe dzięki zaangażowaniu polskiego chłopa i robotnika – to o nich rozbiła się idea wszechświatowej rewolucji bolszewickiej w wydaniu Lenina.

Prof. Janusz Mierzwa jest historykiem, pracownikiem UJ. Zajmuje się m.in. historią społeczną i dziejami administracji II RP. Niedawno wraz z Piotrem Cichorackim i Joanną Dufrat wydał książkę „Oblicza buntu społecznego w II Rzeczypospolitej doby wielkiego kryzysu (1930–1935). Uwarunkowania, skala, konsekwencje" (Towarzystwo Wydawnicze Historia Iagellonica, Kraków 2019). W latach 2013–2015 był dyrektorem Muzeum Armii Krajowej im. gen. Emila Fieldorfa „Nila" w Krakowie

Plus Minus: Bolszewicy nacierają, a premier Wincenty Witos spokojnie w małopolskich Wierzchosławicach dogląda plonów – aż tak ufał w siłę Polski?

Witos z Warszawy wyjechał jeszcze przed nominacją, być może był to element jakiejś gry politycznej, bo faktycznie potem rozegrała się taka oto scena: Witos pracuje w polu, a tu podjeżdża samochód z oficerem, oficer salutuje i prosi do Warszawy, do Naczelnika Państwa. Przywódca chłopów zapewne więc wyjechał na wieś w przeświadczeniu, że sprawy toczą się we właściwym kierunku i jego ludzie ich pilnują.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy