Jednym z najbardziej rozpowszechnionych mitów na temat przyczyn rozpadu Czechosłowacji jest ten, jakoby jej obywatele byli za utrzymaniem wspólnego państwa, tylko nikt nie zapytał ich o zdanie. Ale to właśnie ci sami obywatele latem 1992 roku oddali władzę partiom, na których czele stali Václav Klaus i Vladimír Mečiar. Ich odmienne wizje przemian gospodarczych i ustrojowych odpowiadały aspiracjom i wyobrażeniom wyborców, lecz wzajemnie się wykluczały. Czesi chętnie zachowaliby wspólne państwo, pod warunkiem że Słowacy zrezygnowaliby ze swoich aspiracji. Klaus był gotów rozmawiać o zachowaniu federacji bez zmian lub o podziale państwa, Mečiar z kolei chciał rozmawiać o konfederacji, grożąc podziałem państwa. Żaden nie mógł ustąpić, więc doszli do wniosku, że kontrolowany rozpad państwa jest optymalnym rozwiązaniem.
Czesi wykazali się klasą, godząc się ponieść nieproporcjonalnie większe koszty finansowe rozpadu Czechosłowacji, choć już wcześniej od zawsze do niej dopłacali. Z drugiej strony to oni czerpali z niej największe korzyści. Odpowiedź na pytanie, dlaczego w takim razie Czechosłowacja 1 stycznia 1993 roku w ogóle przestała istnieć, jest stosunkowo prosta: ponieważ nie była już nikomu do niczego potrzebna.
Mniejsza Austria
Ten kraj i tak wyjątkowo długo wiódł pośmiertną egzystencję. Republika Czechosłowacka miała zastąpić habsburskie „więzienie narodów", ale nigdy nie spełniła tej obietnicy. Pod względem stosunków narodowościowych była kopią monarchii Habsburgów, „mniejszą Austrią". Czesi stanowili zaledwie połowę obywateli, podczas gdy Niemcy – niemal jedną czwartą (23,3 proc.). „Czechosłowacy" istnieli tylko na papierze i w wyobraźni niektórych polityków; tę fikcyjną narodowość wymyślono, by uzasadnić fakt powstania nowego państwa, w którym Czesi i Słowacy razem i tak stanowili zaledwie 65,5 proc. obywateli (według spisu z 1921 roku).
Czesi odmawiali uznania Słowaków za odrębny naród, uważali ich za coś w rodzaju grupy regionalnej. „Nikt mnie nigdy nie przekona, że istnieje naród słowacki... Nie zabraniam nikomu, żeby nazywał się Słowakiem, ale nie pozwolę, by głoszono, że istnieje naród słowacki", powiedział w 1943 roku Edvard Beneš. Słowacy mieli na ten temat inne zdanie; „»Czechosłowak« to taki sam absurd, jak »Rusopolak«" – stwierdził czołowy polityk Słowackiej Partii Ludowej Andreja Hlinki (Hlinkova Slovenská Ľudová Strana), ks. Ferdinand Juriga. Tzw. ludacy, kierowani przez cieszącego się wielkim autorytetem księdza katolickiego Andreja Hlinkę, domagali się autonomii i przez większą część okresu międzywojennego bojkotowali instytucje państwa. Nie miałoby to tak katastrofalnego znaczenia dla jego nieodległej przyszłości, gdyby nie fakt, że popierała ich niemal połowa Słowaków.
Niemcy i zamieszkujący Słowację Węgrzy (stanowiący 5,5 proc. obywateli) na ogół nie utożsamiali się z państwem czechosłowackim i nie byli traktowani jak jego współgospodarze. Przedstawiciel mniejszości niemieckiej, senator Ludwig Spiegel, tak opisywał w wywiadzie dla dziennika „Bohemia" w 1923 roku stosunek czeskich parlamentarzystów do ich niemieckich kolegów z ław sejmowych: „Raz mówicie »wasze państwo«, to znów »nasze państwo«, jak wam wygodnie. Mówicie: »Musicie być lojalnymi obywatelami, ponieważ to państwo jest waszym państwem, ale to my jesteśmy tutaj prawdziwymi panami, bo to jest nasze państwo; musicie przestrzegać prawa, bo to jest wasze państwo, ale to my ustalamy, co jest prawem, bo to jest nasze państwo«". Wprawdzie od 1926 roku przedstawiciele dwóch lub trzech niemieckich partii (agrariuszy, socjaldemokratów i katolickich ludowców) zasiadali w każdym czechosłowackim rządzie, ale musieli zadowolić się kilkoma podrzędnymi resortami i nie uzyskali nic w zamian, gdyż Czesi nie przejawiali woli kompromisu.
Politycy pięciu największych czeskich ugrupowań politycznych (agrariusze, socjaliści narodowi, socjaldemokraci, narodowi demokraci i katoliccy ludowcy), tylko łącząc swoje siły w formalnych i nieformalnych koalicjach, byli w stanie zmarginalizować partie niemieckie i węgierskie, słowackich autonomistów i rodzimych komunistów. W tej sytuacji podziały wewnętrzne schodziły na dalszy plan, targów dobijano za kulisami, a parlament stał się skrzyżowaniem maszynki do głosowania i Hyde Parku. Partie zabiegały niemal wyłącznie o własne interesy, podporządkowując sobie wszelkie dziedziny życia gospodarczego, a ich politycy, ufając w nienaruszalność postanowień traktatu wersalskiego, międzynarodowy autorytet Masaryka i dyplomatyczną zaradność jego prawej ręki Edvarda Beneša, nie zajmowali się sprawami zagranicznymi i na ogół nie mieli o nich zielonego pojęcia (szef dyplomacji bardzo zresztą pilnował, by nie wyrastali mu konkurenci i pozbywał się ich zawczasu).