Pierwsze poważne starcie rodu Giertychów z lewicą miało miejsce w 1909 roku i tylko cudem nie skończyło się tragedią. Na fabrykę metalurgiczną w Porębie koło Zawiercia, której dyrektorem był Franciszek Giertych, ojciec Jędrzeja i pradziadek Romana, napadła grupa socjalistów. Jędrzej Giertych opowiadał później, że jednym z napastników był dziadek Jacka Kuronia, bojowiec z PPS. Wywiązała się strzelanina, w której uczestniczył Franciszek Giertych, ale socjaliści byli górą i uszli z fabryki, kradnąc z kasy pancernej 10 tys. rubli.
Franciszek Giertych, który sympatyzował z polskim ruchem narodowym niemal od momentu jego narodzin, w ciągu swojego życia zjeździł niemal pół świata. Ten poliglota i szanowany inżynier związany głównie z branżą cukrowniczą pracował w zakładach m.in. w Niemczech, we Francji, na Kubie i w Rosji. Mógł zbijać fortunę za granicą, ale wrócił do kraju. Swoim dzieciom, poza sympatią do narodowców, zaszczepił patriotyzm, głęboką wiarę i awersję do wszelkich nałogów.
Franciszek położył wprawdzie ideowe i materialne podwaliny przyszłej działalności rodu Giertychów, ale to nie on stał się najgłośniejszym jego przedstawicielem.
Żołnierz, publicysta, ideolog
Główną postacią pozostaje bowiem syn Franciszka – Jędrzej. Ten nieco już zapomniany dziś polityk był w drugiej połowie lat 30. XX wieku jedną z głównych postaci Stronnictwa Narodowego, a jego wydana w 1938 roku książka „O wyjście z kryzysu" traktowana była niemal jak program polityczny endecji.
Jędrzej Giertych wymyka się jednoznacznym ocenom. Erudyta, poliglota, publicysta historyczny, a jednocześnie człowiek pamiętliwy, który latami rozpamiętywał zadawnione spory, zatwardziały antysemita i tropiciel spisków żydowsko-masońskich. Całe życie związany był z endecją. Nawet swoją przyszłą żonę poznał na zjeździe Obozu Wielkiej Polski.
Jeszcze jako dziecko wstąpił do tajnego harcerstwa. W 1920 roku, w wieku siedemnastu lat zgłosił się na ochotnika do wojska i strzelał do bolszewików z zacinającego się francuskiego karabinu z demobilu. Jego córka wspominała, że do końca życia modlił się za duszę Kozaka, którego zastrzelił w potyczce niedaleko Białegostoku. Wojna się dla niego skończyła, gdy trafiła go kula w Bitwie Warszawskiej.
Gdy czuć było, że wielkimi krokami zbliża się wojna z Niemcami, Giertych znów umyślnie poszedł tam, gdzie można się było spodziewać zaciętych walk o Polskę. Kilka miesięcy przed drugą wojną światową jako oficer Marynarki Wojennej dostał przydział do flotylli rzecznej na Prypeci. Natychmiast zwrócił się jednak o przeniesienie do floty morskiej na Bałtyku, aby nie stracić okazji do starcia z Niemcami. Wówczas nikt jeszcze nie przewidywał, że od wschodu II RP zaatakują Sowieci i że na Prypeci dojdzie do ciężkich walk.