Chodzi o rosyjskiego duchownego prawosławnego, który w dodatku odszedł z tego świata w nimbie męczennika, mimo że nie został przez Cerkiew kanonizowany.

Ojciec Paweł Florenski, jako "wróg klasowy", był w okresie stalinowskim więźniem łagrów. W roku 1937 został skazany na śmierć i rozstrzelany. Teolog, filozof, znawca sztuki sakralnej, matematyk, fizyk, elektrotechnik miał opinię człowieka renesansu, porównywano go do Leonarda da Vinci. A jednak właśnie renesans postrzegał jako epokę, która wyprowadziła ludzkość na manowce, a twórczość włoskiego mistrza sądził surowo: „zagadkowy i kuszący uśmiech wszystkich postaci (...), wyrażający sceptycyzm, oderwanie się od Boga i samoutwierdzenie ludzkiego »wiem«, okazuje się uśmiechem zmieszania i zażenowania: postacie te utraciły same siebie, co w szczególny sposób staje się widoczne na przykładzie Giocondy".

Renesansowi Florenski przeciwstawiał średniowiecze. Zafascynowany był typowym dla tej epoki hierarchicznym obrazem świata. Afirmował kulturę zwróconą ku sacrum. Nie przejmował się modnymi za jego czasów oświeceniowymi przesądami, które średniowieczem straszą dzieci na dobranoc po dziś dzień. W konsekwencji miał bardzo krytyczny stosunek do przemian cywilizacyjnych, jakie przyniosła nowożytność.

Niemniej jednak dość zaskakujące jest to, że Florenski, będąc umysłem ścisłym i technicznym, negował teorię kopernikańską. Tak jak Ptolemeusz próbował dowodzić, że planety krążą wokół Ziemi. Przy czym chcąc rehabilitować geocentryczną wizję świata, przedstawioną w „Boskiej komedii" Dantego, powoływał się na teorię względności. Zdaniem Florenskiego granica między niebem a Ziemią biegnie między orbitami Urana a Neptuna, czyli „dokładnie tam, gdzie ją stawiano w starożytności".

A jednak nie to chyba stanowi główny powód, dla którego rosyjski myśliciel jest na łamach „Pressji" traktowany jako autor niebezpiecznych dla rodzaju ludzkiego wywodów. Geocentryzm wydaje się niewinną igraszką w porównywaniu z tym, co Florenski miał do powiedzenia na temat ludu Bożego wybrania. Był przekonany o tym, że wyznawcy judaizmu dokonują mordów rytualnych na chrześcijańskich dzieciach. Renesans, humanizm, oświecenie i liberalizm uważał za etapy zwycięskiego marszu Żydów przez historię, bo to oni – jego zdaniem – zastępują posłuszeństwo i Boże miłosierdzie demokracją i prawami człowieka. Jak stwierdza w „Pressjach" filozof Jan Krasicki: „Nie ukrywajmy, postawa Florenskiego w »kwestii żydowskiej«, (...) jest moralnie gorsząca". Czy jednak aby na pewno?

Owszem, z dzisiejszej perspektywy stanowisko rosyjskiego myśliciela może się jawić jako przejaw antysemityzmu. Znane są przecież kalki propagandowe z przeszłości, które przerodziły się w hasła ludobójcze. Ale opinię Florenskiego można też tylko sprowadzić do pewnej prostej obserwacji – Żydzi są beneficjentami nowożytnych przemian. Stali się pełnoprawnymi obywatelami zamieszkiwanych przez siebie państw. Jedni pozostali w getcie judaizmu, uzyskali więc status mniejszości etniczno-religijnej, którą w ramach liberalnego porządku należy chronić przed wszelkimi aktami agresji i dyskryminacji. Inni zaś zdecydowali się na asymilację, otrzymali zatem szansę aktywnego udziału w budowie zsekularyzowanej, mieszczańskiej cywilizacji lub rewolucjach mających na celu wdrażanie radykalnych, utopijnych projektów. Wątki te poruszają autorzy, których nie sposób oskarżać o antysemityzm, chociażby Yuri Slezkine w „Wieku Żydów".

Problem z Florenskim dotyczy innej sprawy – demonizacji postępu i nowożytności. Rosyjski myśliciel nie dostrzegł tego, że dzieje ludzkości są zarazem Bożym planem jej zbawienia. Bo przecież dla chrześcijanina nie ma epok dobrych i złych – Bóg uobecnia się i w średniowieczu, i w renesansie, jest panem historii. Taki punkt widzenia prezentował Jerzy Braun, którego znakomity esej o Stanisławie Brzozowskim także możemy przeczytać w „Pressjach".

Ten wybitny polski filozof katolicki, spadkobierca i kontynuator XIX-wiecznego mesjanizmu był mentorem młodego Karola Wojtyły, który z kolei – o czym warto wspomnieć tytułem dygresji – już jako papież Jan Paweł II podawał poszukiwania ojca Florenskiego za przykład „owocnej relacji między filozofią a słowem Bożym". Braun motoru dziejów upatrywał w twórczym działaniu człowieka, które godzi wiarę chrześcijańską z nauką. I w tym akurat punkcie znalazłby przypuszczalnie z Florenskim wspólny język. Czy jednak byłby to tak oczekiwany przez Jana Pawła II dialog dwóch płuc chrześcijaństwa - płuca zachodniego z płucem wschodnim?