Papież, punkt odniesienia

Ojciec Święty nie jest zwierzchnikiem Kościoła. Zwierzchnikiem Kościoła jest Chrystus, który zarządza swoją wspólnotą przez wysłanników powołanych do pełnienia różnych funkcji; jedni są szafarzami sakramentów, drudzy w zakonach kontemplacyjnych modlą się za świat, inni biorą na siebie wielki ciężar bycia papieżem

Publikacja: 16.02.2013 00:01

Papież, punkt odniesienia

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Red

Nazajutrz, wczesnym rankiem, po medialnym maglu – TV, Internet, radio: rozważania, przypuszczenia, sugestie, wieszczenia, wielki fakt medialny, od którego – ile sił – starałem się odseparować, jak zawsze zażenowany pustą dynamiką poruszających newsów i na prędce wznoszonych rusztowań komentarzy: kto powie więcej, kto wie więcej, kto ma bardziej spektakularną inteligencję, większą umiejętność przewidywania przyszłości: odżywają, przypominani są widzom kościelni publicyści; gotują się do głosu antykościelni intelektualiści i dziennikarze: infotainment ma materiał do przerobienia, napędza emocje zbiorowe, zbiera oglądalność.

Nazajutrz więc, wolny od tego wszystkiego, ale jakoś mocno wewnętrznie poruszony, bo kocham Benedykta XVI, jak Ojca Świętego się kocha, tego wspaniałego, pogodnego starca, piastującego najwyższą godność w Kościele, którego jestem jakąś tam, pewnie byle jaką, ale jednak, częścią, z którego to faktu jestem dumny i który to fakt wywołuje we mnie nieustannie wielkie poczucie wdzięczności dla Tego, który mi wspaniałomyślnie pozwala tą częścią być i nie wypuszcza łaskawie z opieki; oglądam zdjęcia Ojca Świętego, słucham wypowiedzi, wracam do lektury encyklik, adhortacji, artykułów i książek tego świętego intelektualisty, którego Pan Bóg powołał na tron, któremu złożył w wątłe, to widać!, dłonie Piotrowe klucze, i które teraz ów wybraniec, pokornie oddaje (jakie tam muszą być gorące, dramatyczne modlitwy, poruszenia duszy, jaki niesamowity dialog – o tym ani media, ani pewnie nikt inny nigdy się nie dowie)...

Benedykt się ugiął?

Nazajutrz zatem, wczesnym rankiem u mnie w poczcie jeden z pierwszych e-maili wysłany późno w nocy przez jednego mojego kolegę, światłego ateistę (może agnostyka), człowieka krytycznego, czytelnika Dawkinsa, sceptycznego inteligenta, człowieka, który nie wierzy, wątpi, bada, nosi tytuł: Hit!

Otwieram, a tam artykuł przytoczony z „Frondy" pióra Tomasza Terlikowskiego z 2011 roku, w którym redaktor daje odpór podpuszczeniom medialnym, że oto niby papież ma zamiar zrezygnować z urzędu. Redaktor stoi w artykule tym na stanowisku, że te pogłoski stanowią presję ze strony współczesnego świata, presję wywieraną na papieżu, aby ten ustąpił, ale niedoczekanie, nie stanie się tak, papież nigdy nie zrezygnuje; znaczy: formalnie może, ale tego nie uczyni. Terlikowski przynajmniej w to nie wierzy i podaje uzasadnienie swojego mniemania.

Czytam, ale nie zastanawiam się nad tym, co Tomasz pisze (czy ma rację czy nie, czy przesadza czy nie), ale raczej nad tym mym kolegą, którego nie podejrzewam, że czyta nocami stare wpisy na portalu Fronda.pl. Więc siłą rzeczy rozmyślam nad tą siecią dobrych ludzi, którzy posyłają sobie (ktoś gdzieś odnalazł i teraz rozsyła znajomym, a ci swoim z kolei) ten tekst, czytają go i, może, komentują.

Ta sekwencja działań (odnalezienie tekstu, lektura i rozprzestrzenianie go) stanowi dla mnie swego rodzaju metaforę tego, co ma do powiedzenia o abdykacji tzw. świat. Zastanawiam się zatem niezbornie, co kieruje tymi dobrymi ludźmi, jakie myśli krążą w ich głowach, o czym właściwie chcą powiedzieć, kiedy rozpowszechniają w swojej internetowej rzeczywistości takie info.

Pierwsza myśl: zasadnicze rozmijanie się. Dla nich abdykacja jest zupełnie czymś innym niż dla mnie. Dla nich jest wydarzeniem, które najlepiej chyba opisać, próbując uświadomić sobie, co wynika z faktu ogłaszania i rozsyłania tekstu Terlikowskiego.

Postaram się to ująć w formie pewnych schematów rozumowań, pośrodku których zawsze stanie fakt abdykacji Benedykta XVI.

Terlikowski pisze, że pogłoski o rezygnacji Benedykta XVI rozsyłają przeciwnicy Kościoła w celu narzucenia „światowej" woli papieżowi Kościoła katolickiego.

Benedykt XVI sam zrezygnował.

Wniosek 1.:

Terlikowski się jako komentator ośmieszył. Zatem zaistniała sytuacja jest pretekstem do kolejnego stwierdzenia, że nie ma co traktować poważnie komentatorów w rodzaju Terlikowskiego, bo sytuacja wykazała, jak bardzo się mylą.

Wniosek 2.:

Wszyscy, którzy są w Kościele, mają powołanie. Od jednych chce się więcej, od innych mniej

Papież ugiął się przed naporem „nacisków", dostosował się do reguł tego świata.

Terlikowski nie jest papieżem

Z rozumowania tego wynikają ciekawe możliwości prowadzenia wywodu: Dobrze to, czy źle? Czy chwalić mamy Benedykta, czy głosić jego słabość? Czy rozsądek zwyciężył (wreszcie) nad ślepym tradycjonalizmem? Czy zatem Benedykt nie okazał się bardziej „nowoczesny" od swego poprzednika, który „trzymał się stołka" do ostatnich swych chwil i ze swego umierania nawet uczynił publiczne show?

Jak widać, otwiera się tu szerokie spectrum dociekań. Bardziej jednak prawdopodobny wydaje mi się wniosek numer 1.: rozpowszechnianie wiadomości pod tytułem „Hit" ma zapewne utwierdzić odbiorców w (słusznej, jak się okazuje) nieufności do Terlikowskiego i pokrewnych mu publicystów. Ale zarazem nie mogę się odpędzić od konstatacji, iż owa, jakże charakterystyczna, czujność ludzi inteligentnych, którzy natychmiast potrafią reagować na wydarzenia, stanowi dobrą okazję do kolejnej – delikatnej, ale kropla drąży skałę – (mówiąc oględnie) uszczypliwości pod adresem Kościoła katolickiego.

No, bo spójrzmy jeszcze raz na przywoływany artykuł Terlikowskiego. Powiada on: Papiestwo jest krzyżem, który trzeba nieść do końca (jak w „Quo vadis": uchodzący z Rzymu Piotr spotyka Zbawiciela, który idzie go zastąpić).

Benedykt XVI zrezygnował

Zatem:

Sprzeniewierzył się papiestwu pojmowanemu jako krzyż.

Sprawowanie władzy papieskiej nie jest krzyżem, tylko może być rozpatrywane w kategoriach, jakie podpowiada każda teoria i praktyka zarządzania. Benedykt XVI zatem wedle tego wnioskowania sprzeniewierzył się wizji papiestwa pojmowanej jako „ojcostwo i służba" (o tym też mówi Terlikowski).

Znów wyrastają z tego ciekawe możliwości dociekań, które w sumie prowadzą do kolejnej linii rozumowania (znowu podsuwanej przez redaktora „Frondy"):

To, że Kościół jest instytucją inną od wszystkich innych, wynika także z faktu, iż jego przywódca nie idzie na emeryturę, kiedy przekroczy wiek emerytalny.

Papież Kościoła, Benedykt XVI abdykował (zachował się jak każdy inny zarządzający).

Wniosek:

Przeto Kościół jest instytucją podobną do wszystkich innych.

To zapewne ma być ten rozprzestrzeniany „hit". Być może, jeśli się nie mylę, takie intencje popychały mego kolegę, by posłać mi późno w nocy tekst z portalu Fronda napisany ponad rok temu przez Tomasza Terlikowskiego. Terlikowski jako rzecznik Kościoła zaangażowany w spory podłożył się, kiedy owe zasadnicze cechy Kościoła, głoszone przezeń, zostały od wewnątrz złamane przez samego papieża.

Czas chyba, pamiętając, iż wciąż traktujemy nieco ów „hit" jako „news", zacząć wyjaśniać nieporozumienie.

Zacznijmy od tego, że Tomasz Terlikowski nie jest papieżem, więc ja osobiście nie do końca muszę wierzyć jego słowom i przyjmować je jako prawdę, i na pewno mogę (a jestem pewien, że i Tomasz przyzna mi rację) nie zgodzić się z tym, iż o cesze charakterystycznej Kościoła jako instytucji decyduje nieodchodzenie na emeryturę jego papieży.

Wydaje mi się, iż Kościół nie różni się od innych instytucji tym, że zarządza nim jeden wybieralny człowiek. Forma rządzenia Kościołem jest pewną tradycyjną formą sprawowania przywództwa, która wynika z jednej strony z sukcesji (następstwa) po nauczycielu, z drugiej, z ogólnie przyjętej formy zarządzania: ktoś musi podejmować ostateczne decyzje, ktoś musi mieć głos decydujący. Inaczej nie da się kierować żadną instytucją. Ale to nie forma rządzenia decyduje o tym, czym jest Kościół katolicki. Owszem, sukcesja po Chrystusie, która idzie nieprzerwanie przez wieki (a nie bywała to sukcesja zawsze prosta i niekwestionowalna, bo bywały i takie czasy, kiedy konkurowało ze sobą do bycia głową Kościoła dwu papieży naraz, z których każdy uważał się za następcę św. Piotra), jest widocznym znakiem ciągłości tej instytucji. Ale nawet to jej trwanie przez wieki nie polega na takim bądź innym (lepszym bądź gorszym) sprawowaniu urzędów, ale na słowach Chrystusa, który zapowiedział, ustanowił historyczne trwanie Kościoła, mówiąc o nim jako o instytucji, która będzie zmagała się z bramami piekielnymi i ma za zadanie doprowadzić ludzkość do kresu, do końca czasów.

Trzy filary

Napędem czy też motorem tej instytucji nie jest tak samo jakieś wyjątkowo sprawne zarządzanie (jednoosobowe czy kolegialne), tylko zupełnie inne kwestie, przede wszystkim powołanie, którego każdy chrześcijanin doświadcza; powołanie do różnych posług, różnych służb. Powołaniu towarzyszy zasadniczy jego element: przyzwolenie idące od człowieka, zgoda (bądź jej brak) na uczestniczenie. Pokora, czyli uznanie nadrzędnej pozycji w tej instytucji Chrystusa, będąca ludzką zgodą na miejsce w Kościele, któremu katolik zobowiązany jest miłość. W sumie więc to miłość jest zasadniczym motorem, siłą spajającą tej niezwykłej organizacji. Miłość do Chrystusa, miłość Chrystusa, miłość do Kościoła, braci itd.

Pisał o tym swego czasu św. Augustyn w „Państwie Bożym", dokonując w XIX księdze analizy antycznych cnót, których ograniczenie do doczesności zostało zniesione poprzez wprowadzenie trzech cnót, które przyniosło chrześcijaństwo: wiary, nadziei i miłości. Warto sobie przypomnieć, że to są trzy filary, trzy encykliki papieża Benedykta. Wiele wieków  po Świętym Augustynie, pozostając wewnątrz tejże tradycji, kardynał Joseph Ratzinger pisał w błyskotliwym eseju „Wiara, religia, kultura" o podwójnej niejako przynależności chrześcijanina: do kultury historycznej i do rzeczywistości Kościoła: jedna drugiej nie neguje, jedna drugą wzmacnia, ale prymarnie „należenie do Kościoła" wyzwala, bo pozwala człowiekowi przekraczać, transcendować, być wyższym, głębszym, bo nie istniejącym tylko tu i teraz, podmiotem; poprzez przynależność do Kościoła (czyli zanurzenie w miłości) człowiek wymyka się sidłom historii, determinizmowi biologicznemu i wszelkim innym doczesnym ograniczeniom; poprzez uczestniczenie w Kościele, które polega na powołaniu i osobistej więzi z Jezusem Chrystusem, który jest wiecznością, człowiek staje się dzieckiem Bożym, czyli ma potencjał wolności nadprzyrodzonej: wolności dzieci Bożych.

Oto ja, poślij mnie...

Jak się odbywa owo powołanie do bycia w Kościele? To zapewne tajemnica wnętrza każdego chrześcijanina, każdego katolika. Mówię tu też o księżach, biskupach, kardynałach, o papieżu, ale i o sklepikarce, kasjerce, profesorze uniwersyteckim, katolickim redaktorze czy kierowcy autobusu. Wszyscy oni, jeśli są w Kościele, jeśli są jego częścią, mają swoje powołanie, za którym poszli. Od jednych chce się więcej, od innych mniej. Oczywiście są świadectwa tego powołania, znamy je. Sporo z żywotów świętych, ale jeszcze wcześniej z Biblii: mechanizm „wybierania" apostołów, zapisany jest w Ewangeliach, ale najsilniejszy chyba tego wyraz, zapis owego powoływania, pełen symbolicznych znaków, ale i prawdziwych emocji towarzyszących temu „wyborowi" znajdziemy w księdze Izajasza:

W roku śmierci króla Ozjasza ujrzałem Pana siedzącego na wysokim i wyniosłym tronie, a tren Jego szaty wypełniał świątynię. Serafiny stały ponad Nim; każdy z nich miał po sześć skrzydeł; dwoma zakrywał swą twarz, dwoma okrywał swoje nogi, a dwoma latał.

I wołał jeden do drugiego:

»Święty, Święty, Święty jest Pan Zastępów.

Cała ziemia pełna jest Jego chwały«.

Od głosu tego, który wołał, zadrgały futryny drzwi, a świątynia napełniła się dymem.

I powiedziałem:

»Biada mi! Jestem zgubiony!

Wszak jestem mężem o nieczystych wargach

i mieszkam pośród ludu o nieczystych wargach,

a oczy moje oglądały Króla, Pana Zastępów!«.

Wówczas przyleciał do mnie jeden z serafinów, trzymając w ręce węgiel, który kleszczami wziął z ołtarza. Dotknął nim ust moich i rzekł:

»Oto dotknęło to twoich warg:

twoja wina jest zmazana, zgładzony twój grzech«.

I usłyszałem głos Pana mówiącego:

»Kogo mam posłać? Kto by Nam poszedł?«.

Odpowiedziałem: »Oto ja, poślij mnie!«.

Zapewne ten tylko, kto powołał, może zwolnić. Patrząc na wątłą postać umęczonego Sługi Jahwe, papieża Benedykta XVI, wierzę głęboko, że to „zwolnienie" dokonało się w osłonie miłości i troski o los sobie powierzonych.

Kościół nie jest więc, jak się wydaje, instytucją taką jak inne, choć na taką pozornie wygląda. W XVI wieku w Europie reformacja przeprowadziła silny atak na instytucję papiestwa. Sięgano do Pisma, sięgano do argumentów natury światowej, krążyły pamflety ukazujące biskupa rzymu jako Antychrysta. Atakowano doczesną siłę papiestwa, wcześniej dyskutowano wyższość władzy soboru nad władzą papieską, próbowano podważyć świadectwo Jezusa, wskazując na kontekst decyzji (chodziło Jezusowi rzekomo o Piotra jedynie, a nie o jego następców). Katolicy bronili się, wskazując na Dzieje Apostolskie, gdzie już można zobaczyć postać Piotra jako tego, która wypowiada się z większą, niejako, estymą od innych apostołów. Mamy też jego wystąpienie w Dzień Pięćdziesiątnicy – on jest tym, który mówi w imieniu Kościoła. Mamy wreszcie zapowiedź trwałości papieskiej (Piotrowej) władzy.

Ale, nie wracając do tych starych sporów, gdzie nie tylko argumenty, ale i krew przelewano obustronnie, może warto się zastanowić, w kontekście decyzji Benedykta XVI, czy można sobie wyobrazić Kościół katolicki bez papieża?

Papież jest widzialnym znakiem, punktem odniesienia. Kościół ma zawsze widzialną twarz papieża, on zaświadcza o tym, a może wskazuje na to, iż relacja ludzi z Bogiem, Jezusem Chrystusem jest relacją osobową. Nie anonimowe w swojej ilości kardynałów Kolegium Kardynalskie, ale twarz Jana XXII, Pawła VI, Jana Pawła II czy Benedykta XVI są twarzami Kościoła, jak kiedyś jego „twarzą" była twarz Jezusa, św. Piotra czy św. Grzegorza.

Człowiek w białej szacie, będąc znakiem, tak samo bywa „znakiem sprzeciwu", za co spotyka go, tak samo, spory ładunek agresji ze strony „tego świata". Doświadczył agresji owej abdykujący Benedykt XVI; ze strony Niemców, ze strony przedstawicieli różnych organizacji, ze strony polityków (także polskich). Ale, doświadczenie tej agresji jest też częścią pełnionej misji, pełnionego urzędu, w końcu wszyscy chrześcijanie są nakłaniani do „naśladowania" Nauczyciela ze wszystkimi tego konsekwencjami – jak to ujął Dylan:

Mówisz  mu wiele o Buddzie

I na jednym oddechu dorzucasz Mahometa

Jakoś nigdy nie wspominasz o człowieku, który tu przybył

I poniósł śmierć kryminalisty.

Postać w białej szacie

Papież personalizuje Kościół, personalizując miłość Jezusa do ludzi i ludzi do Jezusa; ale nie jest to miłość, która odbywa się bez cierpienia, a niekiedy najwyższej ofiary.

Osoba papieża jest gwarantem widzialności autorytetu; osoba papieża uniemożliwia sprowadzenie religii do – li tylko – ludzkiego wnętrza: wyznawanie religii jest widzialne, ma odciskać się w sferze społecznej, osoba papieża jest – tak to jest opatrznościowo pomyślane w Kościele katolickim – jak widzialna, materialna obecność w Kościele niewidzialnego wszak oddziaływania sakramentów: spowiadamy się Bogu, ale poprzez szafarza Jego sakramentów, bo mamy usta i zmysły, za pomocą których zamieszkujemy w świecie. I ostatecznie też: osoba papieża – postać odziana w białą szatę, która jest jedna tylko – jest widzialnym znakiem prawdy, a zarazem, drogi – która też jest jedna – do prawdziwego szczęścia.

To wszystko chciałbym powiedzieć swemu Koledze, który – obawiam się – z całej tej medialnej sfery, w której się obraca, będzie tylko w stanie wychwycić fakt abdykacji papieża i błędy czy wpadki redaktora katolickiego portalu. Żal mi go i nie chciałbym, aby na takim poziomie wiedzy pozostał. Bo co to za wiedza?

Kiedy się dowiedziałem, że Benedykt XVI ogłosi abdykację, dosyć się wzruszyłem. A potem przyszły myśli o heroizmie, odwadze, pokorze, poczuciu odpowiedzialności tej niezwykłej osoby, ale i – podobnie do przeżyć sprzed kilku lat – ogarnął mnie irracjonalny lęk o przyszłość. Kto będzie następny? Jaki będzie mój Kościół za nowego papieża? Ale bardzo szybko przyszło uspokojenie: bo papież nie jest zwierzchnikiem Kościoła; zwierzchnikiem Kościoła jest Chrystus, który zarządza swoją wspólnotą przez wysłanników, powołanych do pełnienia różnych funkcji; jedni są szafarzami sakramentów, które są pewną drogą do szczęścia, drudzy w zakonach kontemplacyjnych modlą się za świat, inni biorą na siebie wielki ciężar bycia papieżem. Niektórych z papieży Kościół ogłosił świętymi. Ale nie wszystkich. Ponad wszystkim, we wszystkich jest Pan, który powiedział w charakterystyczny dla siebie prosty sposób: „a oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata".

Autor jest poetą, eseistą, krytykiem literackim, kierownikiem Katedry Filologii polskiej na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. W latach 2006–2011 był dyrektorem kanału TVP Kultura. Jest autorem tomików poezji: „Partyzant prawdy", „Na końcu wielkiego pola", „Trzecia część". Opracował antologię poezji sarmackiej „Słuchaj mię, Sauromatha". Jest współautorem kilku filmów dokumentalnych, m.in.: „Sarmacja, czyli Polska", „Adam Mickiewicz" oraz „Macie swojego poetę" (opowieść biograficzna o Mikołaju Sępie Szarzyńskim.

Nazajutrz, wczesnym rankiem, po medialnym maglu – TV, Internet, radio: rozważania, przypuszczenia, sugestie, wieszczenia, wielki fakt medialny, od którego – ile sił – starałem się odseparować, jak zawsze zażenowany pustą dynamiką poruszających newsów i na prędce wznoszonych rusztowań komentarzy: kto powie więcej, kto wie więcej, kto ma bardziej spektakularną inteligencję, większą umiejętność przewidywania przyszłości: odżywają, przypominani są widzom kościelni publicyści; gotują się do głosu antykościelni intelektualiści i dziennikarze: infotainment ma materiał do przerobienia, napędza emocje zbiorowe, zbiera oglądalność.

Nazajutrz więc, wolny od tego wszystkiego, ale jakoś mocno wewnętrznie poruszony, bo kocham Benedykta XVI, jak Ojca Świętego się kocha, tego wspaniałego, pogodnego starca, piastującego najwyższą godność w Kościele, którego jestem jakąś tam, pewnie byle jaką, ale jednak, częścią, z którego to faktu jestem dumny i który to fakt wywołuje we mnie nieustannie wielkie poczucie wdzięczności dla Tego, który mi wspaniałomyślnie pozwala tą częścią być i nie wypuszcza łaskawie z opieki; oglądam zdjęcia Ojca Świętego, słucham wypowiedzi, wracam do lektury encyklik, adhortacji, artykułów i książek tego świętego intelektualisty, którego Pan Bóg powołał na tron, któremu złożył w wątłe, to widać!, dłonie Piotrowe klucze, i które teraz ów wybraniec, pokornie oddaje (jakie tam muszą być gorące, dramatyczne modlitwy, poruszenia duszy, jaki niesamowity dialog – o tym ani media, ani pewnie nikt inny nigdy się nie dowie)...

Benedykt się ugiął?

Nazajutrz zatem, wczesnym rankiem u mnie w poczcie jeden z pierwszych e-maili wysłany późno w nocy przez jednego mojego kolegę, światłego ateistę (może agnostyka), człowieka krytycznego, czytelnika Dawkinsa, sceptycznego inteligenta, człowieka, który nie wierzy, wątpi, bada, nosi tytuł: Hit!

Otwieram, a tam artykuł przytoczony z „Frondy" pióra Tomasza Terlikowskiego z 2011 roku, w którym redaktor daje odpór podpuszczeniom medialnym, że oto niby papież ma zamiar zrezygnować z urzędu. Redaktor stoi w artykule tym na stanowisku, że te pogłoski stanowią presję ze strony współczesnego świata, presję wywieraną na papieżu, aby ten ustąpił, ale niedoczekanie, nie stanie się tak, papież nigdy nie zrezygnuje; znaczy: formalnie może, ale tego nie uczyni. Terlikowski przynajmniej w to nie wierzy i podaje uzasadnienie swojego mniemania.

Czytam, ale nie zastanawiam się nad tym, co Tomasz pisze (czy ma rację czy nie, czy przesadza czy nie), ale raczej nad tym mym kolegą, którego nie podejrzewam, że czyta nocami stare wpisy na portalu Fronda.pl. Więc siłą rzeczy rozmyślam nad tą siecią dobrych ludzi, którzy posyłają sobie (ktoś gdzieś odnalazł i teraz rozsyła znajomym, a ci swoim z kolei) ten tekst, czytają go i, może, komentują.

Ta sekwencja działań (odnalezienie tekstu, lektura i rozprzestrzenianie go) stanowi dla mnie swego rodzaju metaforę tego, co ma do powiedzenia o abdykacji tzw. świat. Zastanawiam się zatem niezbornie, co kieruje tymi dobrymi ludźmi, jakie myśli krążą w ich głowach, o czym właściwie chcą powiedzieć, kiedy rozpowszechniają w swojej internetowej rzeczywistości takie info.

Pozostało 82% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał