Nazajutrz, wczesnym rankiem, po medialnym maglu – TV, Internet, radio: rozważania, przypuszczenia, sugestie, wieszczenia, wielki fakt medialny, od którego – ile sił – starałem się odseparować, jak zawsze zażenowany pustą dynamiką poruszających newsów i na prędce wznoszonych rusztowań komentarzy: kto powie więcej, kto wie więcej, kto ma bardziej spektakularną inteligencję, większą umiejętność przewidywania przyszłości: odżywają, przypominani są widzom kościelni publicyści; gotują się do głosu antykościelni intelektualiści i dziennikarze: infotainment ma materiał do przerobienia, napędza emocje zbiorowe, zbiera oglądalność.
Nazajutrz więc, wolny od tego wszystkiego, ale jakoś mocno wewnętrznie poruszony, bo kocham Benedykta XVI, jak Ojca Świętego się kocha, tego wspaniałego, pogodnego starca, piastującego najwyższą godność w Kościele, którego jestem jakąś tam, pewnie byle jaką, ale jednak, częścią, z którego to faktu jestem dumny i który to fakt wywołuje we mnie nieustannie wielkie poczucie wdzięczności dla Tego, który mi wspaniałomyślnie pozwala tą częścią być i nie wypuszcza łaskawie z opieki; oglądam zdjęcia Ojca Świętego, słucham wypowiedzi, wracam do lektury encyklik, adhortacji, artykułów i książek tego świętego intelektualisty, którego Pan Bóg powołał na tron, któremu złożył w wątłe, to widać!, dłonie Piotrowe klucze, i które teraz ów wybraniec, pokornie oddaje (jakie tam muszą być gorące, dramatyczne modlitwy, poruszenia duszy, jaki niesamowity dialog – o tym ani media, ani pewnie nikt inny nigdy się nie dowie)...
Benedykt się ugiął?
Nazajutrz zatem, wczesnym rankiem u mnie w poczcie jeden z pierwszych e-maili wysłany późno w nocy przez jednego mojego kolegę, światłego ateistę (może agnostyka), człowieka krytycznego, czytelnika Dawkinsa, sceptycznego inteligenta, człowieka, który nie wierzy, wątpi, bada, nosi tytuł: Hit!
Otwieram, a tam artykuł przytoczony z „Frondy" pióra Tomasza Terlikowskiego z 2011 roku, w którym redaktor daje odpór podpuszczeniom medialnym, że oto niby papież ma zamiar zrezygnować z urzędu. Redaktor stoi w artykule tym na stanowisku, że te pogłoski stanowią presję ze strony współczesnego świata, presję wywieraną na papieżu, aby ten ustąpił, ale niedoczekanie, nie stanie się tak, papież nigdy nie zrezygnuje; znaczy: formalnie może, ale tego nie uczyni. Terlikowski przynajmniej w to nie wierzy i podaje uzasadnienie swojego mniemania.
Czytam, ale nie zastanawiam się nad tym, co Tomasz pisze (czy ma rację czy nie, czy przesadza czy nie), ale raczej nad tym mym kolegą, którego nie podejrzewam, że czyta nocami stare wpisy na portalu Fronda.pl. Więc siłą rzeczy rozmyślam nad tą siecią dobrych ludzi, którzy posyłają sobie (ktoś gdzieś odnalazł i teraz rozsyła znajomym, a ci swoim z kolei) ten tekst, czytają go i, może, komentują.
Ta sekwencja działań (odnalezienie tekstu, lektura i rozprzestrzenianie go) stanowi dla mnie swego rodzaju metaforę tego, co ma do powiedzenia o abdykacji tzw. świat. Zastanawiam się zatem niezbornie, co kieruje tymi dobrymi ludźmi, jakie myśli krążą w ich głowach, o czym właściwie chcą powiedzieć, kiedy rozpowszechniają w swojej internetowej rzeczywistości takie info.
Pierwsza myśl: zasadnicze rozmijanie się. Dla nich abdykacja jest zupełnie czymś innym niż dla mnie. Dla nich jest wydarzeniem, które najlepiej chyba opisać, próbując uświadomić sobie, co wynika z faktu ogłaszania i rozsyłania tekstu Terlikowskiego.
Postaram się to ująć w formie pewnych schematów rozumowań, pośrodku których zawsze stanie fakt abdykacji Benedykta XVI.
Terlikowski pisze, że pogłoski o rezygnacji Benedykta XVI rozsyłają przeciwnicy Kościoła w celu narzucenia „światowej" woli papieżowi Kościoła katolickiego.
Benedykt XVI sam zrezygnował.