Zmiana modelu komunikacji społecznej, błyskawiczna globalizacja, inwazja popkultury i amerykańskiego stylu życia, uznanie liberalnej demokracji za ostateczny etap rozwoju społeczeństwa czy wręcz nową świecką religię – to tylko niektóre z wielu elementów rewolucji, która rozgrywa się wokół nas. Do tego dochodzą coraz silniejsze ruchy populistyczne kwestionujące wprawdzie liberalną ortodoksję, ale idealnie wpisujące się w jej system myślenia i działania.
Nie ma co udawać, że religia nie podlega podobnym zmianom. Mamy w niej i nurty liberalne, i populistyczne, a globalizacja i związana z nią wielokulturowość czy wręcz wymóg pluralizmu, prowadzą do tego, że religia coraz częściej przestaje być już dziedziczonym systemem, a staje się kwestią wyboru i to dokonywanego w religijnym supermarkecie. Wybór ten nie jest ani racjonalny, ani logiczny, ani tym bardziej spójny, a oparty na emocjach, pragnieniach, prostych sympatiach i antypatiach, a także doświadczeniach osobistych.
Znakomitym tego przykładem jest tożsamość religijna i społeczna Kamali Harris, kandydatki na wiceprezydenta USA u boku Joe Bidena. Jej matka była migrantką z Indii, wyznawczynią hinduizmu, ojciec imigrantem z Jamajki i chrześcijaninem. Wychowywana była w obu tradycjach religijnych. Gdy rodzice się rozwiedli, zaczęła uczęszczać do „czarnych kościołów" protestanckich, by później zacząć się identyfikować jako „czarna baptystka". W żadnym razie nie oznacza to jednak – tak często utożsamianych z czarnych protestantyzmem i baptyzmem – konserwatywnych poglądów w kwestiach obyczajowych. Harris jest zwolenniczką aborcji i przeciwniczką kary śmierci, opowiada się po stronie „równości małżeńskiej" i przeciwko prawu do posiadania broni.
Ale to wcale nie kończy skomplikowanej historii jej wyborów życiowych i religijnych. Wyszła za mąż za rozwiedzionego Żyda Douglasa Emhoffa, a uroczystość zaślubin miała częściowo judaistyczny charakter. W niczym nie zmieniło to jednak tego, że ona sama uczęszcza nadal do zboru baptystycznego. Skomplikowane? Jak najbardziej. Ale wcale nie tak nietypowe, jak mogłoby się wydawać. Mike Pence, choć jego poglądy polityczne są radykalnie odmienne od wyznawanych przez Harris, także w młodości był katolikiem, ale później przystąpił do protestanckiej, ewangelikalnej organizacji studenckiej. Przeżył tam tzw. ponowne narodzenie, a potem przystąpił do ponaddenominacyjnego zboru ewangelikalnego. I choć sam określa się mianem „ewangelikalnego katolika", to w istocie niewiele mu już z katolicyzmu pozostało, poza wspomnieniami z dzieciństwa. Tożsamość religijna Trumpa jest jeszcze bardziej skomplikowana. Jego żona (trzecia) jest katoliczką, on sam był przez większość życia liberalnym kongregacjonalistą, gdzie istotny jest sukces i samorealizacja, a córka przeszła na ortodoksyjny judaizm i w tej religii wychowuje wnuki prezydenta.