Kiedy Onet i „Newsweek" skwitowały setną rocznicę Bitwy Warszawskiej przede wszystkim opowieściami o strasznym losie sowieckich jeńców na polskiej ziemi, nie byłem zdziwiony. Taki czas, taka moda. Żeby nie być posądzonym o tradycyjny patriotyzm, trzeba dłubać w rocznicach, żeby „znaleźć coś na Polaków".
Myślę, że to dopiero początek ideologicznych rewizji prowadzących do wywrócenia narodowego panteonu. Pewnemu krewkiemu zwolennikowi burzenia historycznych pomników w USA poradziłem, aby ruszał pod pomnik Jana Sobieskiego ukarać go za to, że nie tylko żył on w czasach pańszczyzny, ale zapewne ją akceptował. Nie zdziwię się więc i temu, że tamtą, obronioną w 1920 roku, Polskę znowu zaczną nazywać „pańską" – zupełnie jak w agitacyjnych tekstach bolszewików. Takie tony już zresztą pobrzmiewają w tekstach lewicowych komentatorów.
Liberałowie doceniają Solidarność?
Byłem ciekaw, na ile te procesy dotkną Solidarność – w 40. rocznicę porozumień sierpniowych. Zdawało się, że zapowiedzią jest decyzja tygodnika „Newsweek", aby okładkowym bohaterem tygodnia poprzedzającego rocznicę uczynić Jerzego Urbana. Dobrotliwie ganionego za cynizm, ale przedstawianego jako ciekawe, w sumie pożyteczne dla młodych kuriozum. Urban całą siłą swojej przewrotnej natury nienawidził Solidarności. To było coś więcej niż wrogość polityczna. Ona symbolizowała dla niego sprzeczny z naturą idealizm, który należało wykorzenić, a przynajmniej zohydzić.
Ale jednak nie, w tydzień później „Newsweek" uczcił tamte wydarzenia już serio. Okładką eksponującą naturalnie rolę Lecha Wałęsy („Kiedy Lech zatrząsł światem") oraz tekstem samego Tomasza Lisa, przez który przewija się rozmowa z dawnym przewodniczącym Solidarności przedstawianym jako jedyny sprawca sierpniowego przełomu. Czyli zgodnie z narracją samego Wałęsy.
Trudno nie odnieść wrażenia, że głównym celem napisania rocznicowego artykułu jest zamachanie tą postacią przed nosem niecierpiącej jej prawicy. I zwłaszcza zadanie klasycznego pytania: „Od 40 lat na pana plują, nie ma pan czasem myśli, że może nie było warto?". Ale tekst jest rzewny, z osobistymi akcentami, zakończony ładnymi słowami „Piosenki dla córki", którą zrodził strajk w gdańskiej stoczni. Oto więc jeden z dyktatorów opinii po liberalnej stronie, swoisty arbiter postępu obwieszcza, że ta tradycja przynajmniej nie jest warta wyrzucenia na śmietnik.