Mieszkańcy krajów, które pozostały przy monarchii, darzą swych królów szczerym przywiązaniem. Tak jest wszędzie i nawet jeśli czasami może się wydawać, że tron zaczyna lekko się chwiać, wierność, szacunek i uznanie zawsze biorą górę.
Przykładów jest pod dostatkiem. Wielka Brytania: oto Girl Guides, organizacja harcerek, postanowiła, że choć z treści przyrzeczenia harcerskiego zniknie kilka uświęconych tradycją odniesień, takich jak odwołanie do Boga i wzmianka o służbie dla kraju, deklaracja wierności wobec królowej pozostanie nienaruszona. A bliskie już narodziny pierwszego prawnuka królowej – dziecka księcia Williama i Kate Middleton – na pewno spotęgują doskonały efekt ślubu tej pary, a także ubiegłorocznego diamentowego jubileuszu Elżbiety II.
Holandia: przekazanie władzy nowemu królowi Wilhelmowi Aleksandrowi, któremu królowa Beatrix pod koniec kwietnia oddała tron, stało się okazją do manifestowania wierności dla dynastii orańskiej. Nowy król popularnością ustępuje wprawdzie swej bardzo lubianej i powszechnie szanowanej matce, ale sam fakt zmiany na tronie spowodował wyraźny przypływ sympatii do rodziny królewskiej.
Wreszcie Norwegia, gdzie w marcu przeciwnicy monarchii podjęli próbę jej zlikwidowania. Próba skończyła się kompletnym fiaskiem, bo parlament, ogromną większością głosów, odrzucił zgłoszony przez republikanów pomysł, by w specjalnym studium rozważyć plusy i minusy ustroju republikańskiego.
W centrum uwagi
Tych wszystkich wydarzeń nic oczywiście nie łączy, poza jednym: pokazują czarno na białym, że monarchia ma się doskonale. Nic jej nie zagraża: ani zakusy republikanów, ani, może nawet gorsza, niechęć czy choćby obojętność społeczeństw. Wprost przeciwnie: 70–80 proc. obywateli monarchii europejskich nie widzi potrzeby żadnych zmian. Dla przywódców pochodzących z wyboru taki poziom akceptacji jest praktycznie nieosiągalny.
W Europie istnieje obecnie dziesięć monarchii: siedem królestw – poza wspomnianą trójką także Szwecja, Dania, Belgia i Hiszpania – oraz trzy księstwa: Luksemburg, Liechtenstein, Monako (Andora to przypadek specyficzny, bo choć jest księstwem, to jedynie z nazwy). Wszystkie mają charakter monarchii konstytucyjnych, co oznacza, że funkcjonują zgodnie z zasadą, iż „król panuje, ale nie rządzi".
Szczegółowe rozwiązania są oczywiście różne i dotyczy to wielu aspektów: zasad sukcesji (w kolejności urodzenia lub nadal w linii męskiej), stosunku do Kościoła (monarcha brytyjski jest głową Kościoła Anglii i nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić), udziału w wydarzeniach politycznych (parlament Holandii niedawno odebrał monarsze prawo powierzania misji kandydatowi na premiera).
Co innego na świecie, gdzie ostało się jeszcze kilkadziesiąt monarchii. Tylko nieliczne – na przykład japońska – podlegają ograniczeniom konstytucyjnym. W większości, od Maroka po sułtanat Brunei, panują w mniejszym lub większym stopniu dawne porządki, co oznacza, że władza spoczywa w rękach króla. Tak właśnie mają się sprawy w absolutystycznej monarchii saudyjskiej i licznych emiratach regionu Zatoki Perskiej.
Ale wśród tak wielu monarchii do wyobraźni publicznej naprawdę przemawia tylko jedna: brytyjska. Jest tak, jak gdyby to, co dzieje się na dworze w Londynie, stanowiło punkt odniesienia do oceniania innych. Jeżeli więc podkreśla się, że monarchie skandynawskie czy też holenderska funkcjonują w bardziej „demokratycznym" (cudzysłów nieprzypadkowy, skoro monarchia i demokracja nie stoją ze sobą w żadnej sprzeczności), swobodnym i otwartym stylu, to ocena taka rzucana jest z reguły na tło, jakie stanowi dwór brytyjski. Widać wówczas, co się zmienia i jak bardzo.
Czy Elżbieta II mogłaby jeździć po mieście na rowerze, jak niegdyś holenderska królowa Juliana, babka Wilhelma Aleksandra? Czy wsiadłaby, ot tak, do tramwaju, by pojechać za miasto do lasu, jak w swoim czasie zwykł czynić król Norwegii Olaf V, ojciec obecnego króla Haralda V? Czy możliwe jest, by zajmowała się pracą inną niż przypisane monarsze obowiązki konstytucyjne, jak duńska Małgorzata II, która z powodzeniem ilustruje książki dla dzieci i projektuje scenografię?
Z innego świata
Oczywiście nie. Co jednak nie znaczy, że w Wielkiej Brytanii nic się nie zmienia. Podczas ubiegłorocznego diamentowego jubileuszu królowa, która wraz z małżonkiem, księciem Filipem, odwiedziła kilkanaście brytyjskich miast, wielokrotnie wysiadała z samochodu, by podejść do poddanych i zamienić z nimi kilka zdań. Ci, którzy pamiętali jej dawne wizyty, odnotowywali te pogawędki z równym przejęciem co zaskoczeniem – bo dawniej mogli liczyć najwyżej na skinienie ręką z królewskiej limuzyny. Tak samo zaskoczył wszystkich gest Williama i Kate, którzy w dniu ślubu odbyli przejażdżkę po Londynie odkrytym samochodem, nie ograniczając się, jak zawsze było w zwyczaju, do pozdrowień z balkonu pałacu Buckingham.
Monarchia brytyjska niewątpliwie posiadła wielką sztukę umiejętnego dawkowania zmian: trochę modernizacji, tyle, ile potrzeba, by dotrzymywać kroku współczesności, ale nie na tyle dużo, by całkowicie miała stracić nimb, jaki mimo wszystko powinien otaczać rodzinę panującą. Bo po co komu monarcha, który niczym nie różni się od swych poddanych? Jaki sens miałoby utrzymywanie króla, który nie wnosiłby wartości z innego świata – odmiennego, niecodziennego, niedostępnego?
Rodziny królewskie wszędzie otoczone są sympatią i szacunkiem i jest to oczywiste, bo te, które z różnych powodów nie potrafiły sobie tego zapewnić, musiały zejść ze sceny. Współczesny monarcha nie jest już istotą namaszczoną przez Boga, ale nie powinien być także zwyczajnym człowiekiem z sąsiedztwa. Konieczne jest zachowanie należytej równowagi, o co niełatwo, bo i granica w takich sprawach nie jest sztywna. Weźmy królewskie małżeństwa: z członkami innych rodzin królewskich – jak najbardziej, z przedstawicielami arystokracji – bardzo dobrze, z ludźmi bez błękitnej krwi w żyłach, ale cieszącymi się szacunkiem – w porządku. Gdy jednak książę Haakon, następca tronu Norwegii, swą wybranką uczynił kobietę nie tylko ze skromnym pochodzeniem, ale i o burzliwej przeszłości, w dodatku pannę z dzieckiem, w Norwegii zawrzało. Poparcie dla monarchii spadło dramatycznie i trudno się temu dziwić, bo niewielu obywateli pragnie mieć królową, która ma dziecko z dilerem narkotyków. Od tego czasu minęło parę lat, ale choć zachowanie księżnej Mette-Marit nie daje powodów do niesmaku, żona księcia Haakona nie stała się „królową ludzkich serc" jak niegdyś brytyjska Diana.
Po prostu miłość
Jako najbardziej wymowny dowód na to, czym dla Brytyjczyków jest monarchia, pokazało, paradoksalnie, niedawne uszkodzenie portretu koronacyjnego królowej w opactwie westminsterskim. Sprawca, który spryskał obraz farbą w sprayu, okazał się działaczem organizacji Fathers4Justice (Ojcowie na rzecz Sprawiedliwości), który w ten sposób chciał zwrócić uwagę na sytuację ojców pozbawionych kontaktu z dziećmi.