Królowie z woli ludu

Europejskim monarchiom nic nie zagraża: ani zakusy republikanów, ani niechęć społeczeństw. Wprost przeciwnie: 70–80 proc. obywateli nie widzi potrzeby zmian. Dla przywódców pochodzących z wyboru taki poziom akceptacji jest nieosiągalny.

Publikacja: 29.06.2013 01:01

Pokaz wierności dynastii orańskiej w czasie przekazania tronu w Holandii królowi Wilhelmowi Aleksand

Pokaz wierności dynastii orańskiej w czasie przekazania tronu w Holandii królowi Wilhelmowi Aleksandrowi

Foto: AFP

Red

Mieszkańcy krajów, które pozostały przy monarchii, darzą swych królów szczerym przywiązaniem. Tak jest wszędzie i nawet jeśli czasami może się wydawać, że tron zaczyna lekko się chwiać, wierność, szacunek i uznanie zawsze biorą górę.

Przykładów jest pod dostatkiem. Wielka Brytania: oto Girl Guides, organizacja harcerek, postanowiła, że choć z treści przyrzeczenia harcerskiego zniknie kilka uświęconych tradycją odniesień, takich jak odwołanie do Boga i wzmianka o służbie dla kraju, deklaracja wierności wobec królowej pozostanie nienaruszona. A bliskie już narodziny pierwszego prawnuka królowej – dziecka księcia Williama i Kate Middleton – na pewno spotęgują doskonały efekt ślubu tej pary, a także ubiegłorocznego diamentowego jubileuszu Elżbiety II.

Holandia: przekazanie władzy nowemu królowi Wilhelmowi Aleksandrowi, któremu królowa Beatrix pod koniec kwietnia oddała tron, stało się okazją do manifestowania wierności dla dynastii orańskiej. Nowy król popularnością ustępuje wprawdzie swej bardzo lubianej i powszechnie szanowanej matce, ale sam fakt zmiany na tronie spowodował wyraźny przypływ sympatii do rodziny królewskiej.

Wreszcie Norwegia, gdzie w marcu przeciwnicy monarchii podjęli próbę jej zlikwidowania. Próba skończyła się kompletnym fiaskiem, bo parlament, ogromną większością głosów, odrzucił zgłoszony przez republikanów pomysł, by w specjalnym studium rozważyć plusy i minusy ustroju republikańskiego.

W centrum uwagi

Tych wszystkich wydarzeń nic oczywiście nie łączy, poza jednym: pokazują czarno na białym, że monarchia ma się doskonale. Nic jej nie zagraża: ani zakusy republikanów, ani, może nawet gorsza, niechęć czy choćby obojętność społeczeństw. Wprost przeciwnie: 70–80 proc. obywateli monarchii europejskich nie widzi potrzeby żadnych zmian. Dla przywódców pochodzących z wyboru taki poziom akceptacji jest praktycznie nieosiągalny.

W Europie istnieje obecnie dziesięć monarchii: siedem królestw – poza wspomnianą trójką także Szwecja, Dania, Belgia i Hiszpania – oraz trzy księstwa: Luksemburg, Liechtenstein, Monako (Andora to przypadek specyficzny, bo choć jest księstwem, to jedynie z nazwy). Wszystkie mają charakter monarchii konstytucyjnych, co oznacza, że funkcjonują zgodnie z zasadą, iż „król panuje, ale nie rządzi".

Szczegółowe rozwiązania są oczywiście różne i dotyczy to wielu aspektów: zasad sukcesji (w kolejności urodzenia lub nadal w linii męskiej), stosunku do Kościoła (monarcha brytyjski jest głową Kościoła Anglii i nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić), udziału w wydarzeniach politycznych (parlament Holandii niedawno odebrał monarsze prawo powierzania misji kandydatowi na premiera).

Co innego na świecie, gdzie ostało się jeszcze kilkadziesiąt monarchii. Tylko nieliczne – na przykład japońska – podlegają ograniczeniom konstytucyjnym. W większości, od Maroka po sułtanat Brunei, panują w mniejszym lub większym stopniu dawne porządki, co oznacza, że władza spoczywa w rękach króla. Tak właśnie mają się sprawy w absolutystycznej monarchii saudyjskiej i licznych emiratach regionu Zatoki Perskiej.

Ale wśród tak wielu monarchii do wyobraźni publicznej naprawdę przemawia tylko jedna: brytyjska. Jest tak, jak gdyby to, co dzieje się na dworze w Londynie, stanowiło punkt odniesienia do oceniania innych. Jeżeli więc podkreśla się, że monarchie skandynawskie czy też holenderska funkcjonują w bardziej „demokratycznym" (cudzysłów nieprzypadkowy, skoro monarchia i demokracja nie stoją ze sobą w żadnej sprzeczności), swobodnym i otwartym stylu, to ocena taka rzucana jest z reguły na tło, jakie stanowi dwór brytyjski. Widać wówczas, co się zmienia i jak bardzo.

Czy Elżbieta II mogłaby jeździć po mieście na rowerze, jak niegdyś holenderska królowa Juliana, babka Wilhelma Aleksandra? Czy wsiadłaby, ot tak, do tramwaju, by pojechać za miasto do lasu, jak w swoim czasie zwykł czynić król Norwegii Olaf V, ojciec obecnego króla Haralda V? Czy możliwe jest, by zajmowała się pracą inną niż przypisane monarsze obowiązki konstytucyjne, jak duńska Małgorzata II, która z powodzeniem ilustruje książki dla dzieci i projektuje scenografię?

Z innego świata

Oczywiście nie. Co jednak nie znaczy, że w Wielkiej Brytanii nic się nie zmienia. Podczas ubiegłorocznego diamentowego jubileuszu królowa, która wraz z małżonkiem, księciem Filipem, odwiedziła kilkanaście brytyjskich miast, wielokrotnie wysiadała z samochodu, by podejść do poddanych i zamienić z nimi kilka zdań. Ci, którzy pamiętali jej dawne wizyty, odnotowywali te pogawędki z równym przejęciem co zaskoczeniem – bo dawniej mogli liczyć najwyżej na skinienie ręką z królewskiej limuzyny. Tak samo zaskoczył wszystkich gest Williama i Kate, którzy w dniu ślubu odbyli przejażdżkę po Londynie odkrytym samochodem, nie ograniczając się, jak zawsze było w zwyczaju, do pozdrowień z balkonu pałacu Buckingham.

Monarchia brytyjska niewątpliwie posiadła wielką sztukę umiejętnego dawkowania zmian: trochę modernizacji, tyle, ile potrzeba, by dotrzymywać kroku współczesności, ale nie na tyle dużo, by całkowicie miała stracić nimb, jaki mimo wszystko powinien otaczać rodzinę panującą. Bo po co komu monarcha, który niczym nie różni się od swych poddanych? Jaki sens miałoby utrzymywanie króla, który nie wnosiłby wartości z innego świata – odmiennego, niecodziennego, niedostępnego?

Rodziny królewskie wszędzie otoczone są sympatią i szacunkiem i jest to oczywiste, bo te, które z różnych powodów nie potrafiły sobie tego zapewnić, musiały zejść ze sceny. Współczesny monarcha nie jest już istotą namaszczoną przez Boga, ale nie powinien być także zwyczajnym człowiekiem z sąsiedztwa. Konieczne jest zachowanie należytej równowagi, o co niełatwo, bo i granica w takich sprawach nie jest sztywna. Weźmy królewskie małżeństwa: z członkami innych rodzin królewskich – jak najbardziej, z przedstawicielami arystokracji – bardzo dobrze, z ludźmi bez błękitnej krwi w żyłach, ale cieszącymi się szacunkiem – w porządku. Gdy jednak książę Haakon, następca tronu Norwegii, swą wybranką uczynił kobietę nie tylko ze skromnym pochodzeniem, ale i o burzliwej przeszłości, w dodatku pannę z dzieckiem, w Norwegii zawrzało. Poparcie dla monarchii spadło dramatycznie i trudno się temu dziwić, bo niewielu obywateli pragnie mieć królową, która ma dziecko z dilerem narkotyków. Od tego czasu minęło parę lat, ale choć zachowanie księżnej Mette-Marit nie daje powodów do niesmaku, żona księcia Haakona nie stała się „królową ludzkich serc" jak niegdyś brytyjska Diana.

Po prostu miłość

Jako najbardziej wymowny dowód na to, czym dla Brytyjczyków jest monarchia, pokazało, paradoksalnie, niedawne uszkodzenie portretu koronacyjnego królowej w opactwie westminsterskim. Sprawca, który spryskał obraz farbą w sprayu, okazał się działaczem organizacji Fathers4Justice (Ojcowie na rzecz Sprawiedliwości), który w ten sposób chciał zwrócić uwagę na sytuację ojców pozbawionych kontaktu z dziećmi.

Centrolewicowy dziennik „Guardian", który nie promuje wprawdzie idei republikańskich (choć niektórzy autorzy wcale się z takimi poglądami nie kryją), ale daleki jest również od entuzjazmu dla monarchii w jej obecnej formie, komentował to tak: „Dlaczego sprawca wybrał ten właśnie obraz? Nie jest to przecież żaden skarb narodowy. Mimo to człowiek ten zyskał dla swej sprawy więcej, niż gdyby zniszczył dzieło Poussina w National Gallery. A to dlatego, że w tym wypadku bardziej niż obraz liczy się przedstawiona na nim osoba". Aby osiągnąć cel, trzeba uderzyć w świętość, a w dzisiejszej Wielkiej Brytanii, konkluduje gazeta, „nie ma nic bardziej świętego niż Jej Wysokość". Oblanie portretu farbą nie było więc aktem obrazy majestatu, przeciwnie, pośrednio pokazało, jak bardzo kochana jest i królowa, i monarchia jako instytucja.

Ta interpretacja potwierdza opinię zmarłego niedawno historyka Erica Hobsbawma, według którego funkcjonowania instytucji nie da się oddzielić od osoby monarchy. Zdaniem Hobsbawma, który, podobnie jak wielu innych brytyjskich intelektualistów, oceniał sens istnienia monarchii na łamach tygodnika „New Statesman", opinia na temat poczynań króla zawsze rzutuje na sposób widzenia całości.

W Wielkiej Brytanii więc królowa i jej bardzo długie panowanie „stanowią przejaw ciągłości, a zarazem identyfikowania się z krajem, oddziałujący mocniej niż reprezentacja piłkarska". Dzięki temu w XX wieku monarchia konstytucyjna stała się, zdaniem Hobsbawma, najmocniejszym fundamentem liberalnych państw demokratycznych – Belgii, Holandii, Danii, Norwegii, Szwecji, Japonii i, od 1976 roku, Hiszpanii.

Jeśli tę ocenę przełożyć na realia wymienionych krajów, okaże się, że jednocząca funkcja monarchii działa najdosłowniej tam zwłaszcza, gdzie dają o sobie znać mocne tendencje separatystyczne: w Belgii, rozdartej między skłóconych Flamandów i Walonów, w Hiszpanii, gdzie obok nacjonalistów baskijskich do głosu doszedł silny separatyzm kataloński, wreszcie w samej Wielkiej Brytanii, zagrożonej secesją Szkocji. Wszędzie tam monarchia występuje w roli symbolicznego zwornika, niekiedy (Belgia!) praktycznie jedynego.

Co ciekawe, niepodległa Szkocja – jeśli w ogóle powstanie – wcale nie musi być republiką. Być może pozostanie monarchią, bo wśród rozwiązań, o których się mówi, jest i takie, by zaoferować tron któremuś z członków brytyjskiej rodziny królewskiej – może księżniczce Annie, która swe drugie małżeństwo zawarła w Kościele Szkocji? W końcu w żyłach Windsorów płynie krew dawnych szkockich królów.

Walizka zamiast berła

W Grecji najbardziej użytecznym narzędziem sprawowania władzy królewskiej jest walizka – zauważył niegdyś grecki król Jerzy II, nie bez sarkazmu komentując swe zmienne losy, na które składały się wypędzenia i powroty na tron. Grecka monarchia jest jedną z nielicznych, które zniknęły nie w następstwie wielkich wojen, rewolucji czy zmiany konfiguracji politycznych – jak w Austrii, Niemczech, Rosji i Turcji po pierwszej wojnie światowej czy na Bałkanach po drugiej – lecz wskutek decyzji narodu. Referendum z 1974 roku położyło kres panowaniu Konstantyna II, bratanka króla Jerzego, i zarazem monarchii jako takiej. Grecy poszli więc w ślady Włochów, którzy w 1946 roku podobnie pożegnali się z dynastią Sabaudów, podejmując, również w referendum, decyzję o wprowadzeniu republiki.

Dlaczego tak się stało? Oba narody miały zastrzeżenia do postępowania swych władców, uważając, że nie wywiązali się oni ze swych zadań i nie spełnili oczekiwań, najogólniej sprowadzających się do tego, by stać u boku narodu w trudnych czasach. W wypadku Włoch chodziło o rządy Mussoliniego, Grecji – krótki, ale trudny czas rządów tzw. junty pułkowników (1967–1974).

Jak bardzo ważne jest, by być razem z narodem, pokazuje przykład Holandii i Norwegii. Twarda postawa ich monarchów – Wilhelminy w Holandii, Haakona VII w Norwegii – którzy podczas drugiej wojny światowej wykluczyli wszelką współpracę z Niemcami, znakomicie umocniła szacunek dla monarchii i do dziś jest pamiętana.

Łatwo jest monarchię znieść, o wiele trudniej przywrócić. Ta sztuka udała się tylko w Hiszpanii, a i to dzięki sprzyjającym, z góry określonym warunkom, bez cienia improwizacji. Restytucja, która miała nastąpić po śmierci gen. Franco, była nie tylko dobrze przygotowana (młody Juan Carlos był zawczasu kształcony pod kątem przejęcia rządów), ale i powszechnie oczekiwana. Dzięki temu władca, który zasiadł na tronie jesienią 1975 roku, gładko wszedł w swą rolę, a to, że parę lat później skutecznie bronił demokracji przed wojskowym zamachem stanu, dało mu na zawsze legitymację moralną.

I pewnie ma to swą wartość nawet teraz, gdy monarchia hiszpańska doświadcza odczuwalnego spadku popularności wskutek splotu paru niechwalebnych okoliczności: od ujawnienia, że w Botswanie król wziął udział w polowaniu na słonie, zwierzęta ściśle chronione, przez plotki o jego romansie po – najgorsze – bardzo poważne zarzuty korupcyjne wobec Iñaki Urdangarina, męża młodszej córki Cristiny.

O tym, że powrót do przeszłości bywa niemożliwy, świadczą także losy dawnych monarchii bałkańskich. Po upadku komunizmu na Bałkanach wszędzie – w Rumunii, Bułgarii, Albanii, Jugosławii – odżyły sentymenty monarchistyczne. Wygnanych przedstawicieli rodzin królewskich witano z entuzjazmem, zwracano im posiadłości, przebąkiwano nawet o możliwości powrotu na tron – co jednak nigdzie nie nastąpiło. Spektakularny powrót udał się jedynie Symeonowi, pretendentowi do tronu Bułgarii, który, przybrawszy nazwisko Sakskoburggotski (od dynastii Sachsen-Coburg-Gotha) przez parę lat rządził swym krajem, choć nie jako car, lecz zwyczajny premier.

W milczeniu

Monarchia to instytucja w stanie upadku. Już dawno temu wyzbyła się wszelkiej odpowiedzialności, ale nadal wyciąga pieniądze z kieszeni podatnika" – to fragment manifestu ideowego brytyjskiej organizacji antymonarchistycznej Republic, której nazwa sama w sobie jest manifestem i programem. Ciekawe, że jej członkowie zupełnie nie dostrzegają sprzeczności w tym, co głoszą. Przecież postulat, by odebrać monarchom odpowiedzialność za rządy, pozostawiając ich jednak na tronie, to fundament monarchii konstytucyjnej.

Faktem jest jednak, że grupa Republic, choć hałaśliwa, jest właściwie marginalna. Liczy zaledwie kilkanaście tysięcy członków, a jej działania, poza gronem zagorzałych przeciwników monarchii, znajdują echo co najwyżej medialne. Przed rokiem republikanom nie udało się na przykład zakłócić obchodów diamentowego jubileuszu królowej, mimo szczerych zamiarów i głośnych zapowiedzi. Ich hasła nie trafiają na podatny grunt i nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić w nieodległej przyszłości.

I nie tylko na Wyspach Brytyjskich. Jak silne jest przywiązanie do monarchii, doskonale pokazuje reakcja na skandal, którego niechlubnym bohaterem był szwedzki król Karol XVI Gustaw. Przed trzema laty szwedzka opinia publiczna dowiedziała się o mało budujących faktach z życia króla, uchodzącego wcześniej za wzór cnót rodzinnych. Okazało się, że prowadził on właściwie podwójne życie, i to wcale nie w czasach młodości, gdy ostatecznie byłoby to dopuszczalne, lecz całkiem niedawno, w drugiej połowie lat 90., gdy przekroczył już 50 lat.

Zaszokowani Szwedzi dowiedzieli się, że stateczny władca, dobry mąż i ojciec trojga dzieci był stałym uczestnikiem zabaw erotycznych w sztokholmskim klubie, na domiar złego należącym do pewnego gangstera pochodzenia serbskiego. Sądząc po opisach, działy się tam rzeczy, przy których bledną sławetne przyjęcia bunga bunga w willach Silvia Berlusconiego. W dodatku król miał wówczas zakochać się na zabój w piosenkarce Camilli Henemark, pół Szwedce, pół Nigeryjce. Królowa Sylwia o wszystkim podobno wiedziała, ale była bezradna.

Wszystko to zostało opisane w książce „Oporny król", która stanowiła plon dwuletnich drobiazgowych poszukiwań dziennikarzy śledczych. Wstrząs był tak potężny, iż monarchia powinna była się zachwiać, tym bardziej że Karol Gustaw właściwie się przyznał („to było dawno temu...", mówił dziennikarzom).

Tymczasem nic takiego nie nastąpiło. Szwedzi, owszem, byli oburzeni, ale na żądnych sensacji autorów książki. Nie wolno, ich zdaniem, w tak okropny sposób grzebać w życiu osobistym monarchy. 80 proc. pytanych deklarowało, że to, czego się dowiedzieli, w niczym nie zmieniło ich stosunku do króla.

Nieustająca popularność monarchii w dużej mierze, jak się wydaje, wynika ze szczególnej kombinacji wyjątkowości i zwyczajności, ale także z niezaprzeczalnej umiejętności dostosowania się do wymogów i ducha czasów. Zmiany rzadko inicjują same rodziny królewskie, częściej poddani, ale to królowie bez szemrania muszą je przyjąć. Jak w Szwecji, gdy przed laty konstytucyjne sformułowanie „z Bożej łaski" zastąpiono deklaracją, że „król panuje z woli ludu". Czy jak ostatnio w Wielkiej Brytanii, gdzie po ślubie księcia Williama i Kate zmieniono zasady sukcesji, tak by o dziedziczeniu tronu decydowała wyłącznie kolejność przyjścia na świat, a nie płeć męska. Zasada równości płci jest święta i nawet monarchowie nie mogą stanowić wyjątku.

Co o tym sądzą oni sami? Na pewno mają na ten temat zdanie, ale opinia publiczna raczej się tego nie dowie. Dla króla i jego bliskich milczenie nie jest prawem. Jest obowiązkiem. Dzięki temu monarchia może istnieć ponad podziałami – a zatem istnieć w ogóle.

Mieszkańcy krajów, które pozostały przy monarchii, darzą swych królów szczerym przywiązaniem. Tak jest wszędzie i nawet jeśli czasami może się wydawać, że tron zaczyna lekko się chwiać, wierność, szacunek i uznanie zawsze biorą górę.

Przykładów jest pod dostatkiem. Wielka Brytania: oto Girl Guides, organizacja harcerek, postanowiła, że choć z treści przyrzeczenia harcerskiego zniknie kilka uświęconych tradycją odniesień, takich jak odwołanie do Boga i wzmianka o służbie dla kraju, deklaracja wierności wobec królowej pozostanie nienaruszona. A bliskie już narodziny pierwszego prawnuka królowej – dziecka księcia Williama i Kate Middleton – na pewno spotęgują doskonały efekt ślubu tej pary, a także ubiegłorocznego diamentowego jubileuszu Elżbiety II.

Holandia: przekazanie władzy nowemu królowi Wilhelmowi Aleksandrowi, któremu królowa Beatrix pod koniec kwietnia oddała tron, stało się okazją do manifestowania wierności dla dynastii orańskiej. Nowy król popularnością ustępuje wprawdzie swej bardzo lubianej i powszechnie szanowanej matce, ale sam fakt zmiany na tronie spowodował wyraźny przypływ sympatii do rodziny królewskiej.

Wreszcie Norwegia, gdzie w marcu przeciwnicy monarchii podjęli próbę jej zlikwidowania. Próba skończyła się kompletnym fiaskiem, bo parlament, ogromną większością głosów, odrzucił zgłoszony przez republikanów pomysł, by w specjalnym studium rozważyć plusy i minusy ustroju republikańskiego.

W centrum uwagi

Tych wszystkich wydarzeń nic oczywiście nie łączy, poza jednym: pokazują czarno na białym, że monarchia ma się doskonale. Nic jej nie zagraża: ani zakusy republikanów, ani, może nawet gorsza, niechęć czy choćby obojętność społeczeństw. Wprost przeciwnie: 70–80 proc. obywateli monarchii europejskich nie widzi potrzeby żadnych zmian. Dla przywódców pochodzących z wyboru taki poziom akceptacji jest praktycznie nieosiągalny.

W Europie istnieje obecnie dziesięć monarchii: siedem królestw – poza wspomnianą trójką także Szwecja, Dania, Belgia i Hiszpania – oraz trzy księstwa: Luksemburg, Liechtenstein, Monako (Andora to przypadek specyficzny, bo choć jest księstwem, to jedynie z nazwy). Wszystkie mają charakter monarchii konstytucyjnych, co oznacza, że funkcjonują zgodnie z zasadą, iż „król panuje, ale nie rządzi".

Szczegółowe rozwiązania są oczywiście różne i dotyczy to wielu aspektów: zasad sukcesji (w kolejności urodzenia lub nadal w linii męskiej), stosunku do Kościoła (monarcha brytyjski jest głową Kościoła Anglii i nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić), udziału w wydarzeniach politycznych (parlament Holandii niedawno odebrał monarsze prawo powierzania misji kandydatowi na premiera).

Co innego na świecie, gdzie ostało się jeszcze kilkadziesiąt monarchii. Tylko nieliczne – na przykład japońska – podlegają ograniczeniom konstytucyjnym. W większości, od Maroka po sułtanat Brunei, panują w mniejszym lub większym stopniu dawne porządki, co oznacza, że władza spoczywa w rękach króla. Tak właśnie mają się sprawy w absolutystycznej monarchii saudyjskiej i licznych emiratach regionu Zatoki Perskiej.

Ale wśród tak wielu monarchii do wyobraźni publicznej naprawdę przemawia tylko jedna: brytyjska. Jest tak, jak gdyby to, co dzieje się na dworze w Londynie, stanowiło punkt odniesienia do oceniania innych. Jeżeli więc podkreśla się, że monarchie skandynawskie czy też holenderska funkcjonują w bardziej „demokratycznym" (cudzysłów nieprzypadkowy, skoro monarchia i demokracja nie stoją ze sobą w żadnej sprzeczności), swobodnym i otwartym stylu, to ocena taka rzucana jest z reguły na tło, jakie stanowi dwór brytyjski. Widać wówczas, co się zmienia i jak bardzo.

Czy Elżbieta II mogłaby jeździć po mieście na rowerze, jak niegdyś holenderska królowa Juliana, babka Wilhelma Aleksandra? Czy wsiadłaby, ot tak, do tramwaju, by pojechać za miasto do lasu, jak w swoim czasie zwykł czynić król Norwegii Olaf V, ojciec obecnego króla Haralda V? Czy możliwe jest, by zajmowała się pracą inną niż przypisane monarsze obowiązki konstytucyjne, jak duńska Małgorzata II, która z powodzeniem ilustruje książki dla dzieci i projektuje scenografię?

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy