Rada jednostronna i jednoskrętna

Ks. Waldemar Chrostowski: Wprawdzie Żydzi deklarują chęć rozmowy z chrześcijanami, ale pod jednym warunkiem – tym mianowicie, że sami dobiorą sobie rozmówców i usłyszą od nich to, co chcą słyszeć.

Publikacja: 16.08.2013 01:01

Rada jednostronna i jednoskrętna

Foto: ROL

Jest ksiądz obrzezany?

Nie. Nie jestem obrzezany. Ta praktyka mnie nie dotyczy, bo nie pochodzę z rodziny żydowskiej i moi rodzice nie mieli tego rodzaju dylematu.

Pytam o to, bo ks. Lemański relacjonując swój konflikt z arcybiskupem Hoserem stwierdził, że z ust hierarchy padło właśnie takie pytanie i strasznie go zabolało, przeżył wręcz traumę i tamto spotkanie położyło się cieniem na jego relacjach z ordynariuszem.

To, co mówi ksiądz Lemański, jest niezrozumiałe, a być może w dużej mierze stanowi mistyfikację. Nikt, kto rzetelnie i uczciwie zajmuje się problematyką żydowską, zwłaszcza w aspekcie religijnym, a więc i problematyką dialogu chrześcijańsko-żydowskiego, a także w aspekcie kulturowym, społecznym czy nawet politycznym nie powinien być zaskoczony tego rodzaju pytaniem. Powinien być na takie pytanie zawsze przygotowany i z godnością odpowiadać. To jest pytanie zupełnie normalne, jak normalnością jest judaizm jako religia i obrzezanie jako znak przymierza wyznawców judaizmu z Bogiem.

Na czym zatem polega mistyfikacja ks. Lemańskiego?

Stworzył mit niesłychanie niebezpieczny, gdyż nie odniósł się do najgłębszego sensu i zasadności pytania, ale do jego celu tak, jak on go rozumie. Nie uznał tego pytania, jeżeli ono naprawdę było, za próbę zrozumienia przez przełożonego, w tym wypadku abpa Hosera, skąd pochodzi nadzwyczajna gorliwość i zaangażowanie ks. Lemańskiego  w problematykę żydowską. Można się słusznie domyślać, że gdyby ksiądz Lemański był obrzezany, wówczas ta gorliwość bierze się w dużym stopniu właśnie z pochodzenia i wynikającej stąd szczególnej wrażliwości.

To coś nagannego?

Absolutnie nie! Znam katolików żydowskiego pochodzenia, którzy są zaangażowani w dialog religijny właśnie z tego powodu, że godzą w sobie, albo usiłują pogodzić, dwie tożsamości – chrześcijańską i żydowską. Logika ks. Lemańskiego poszła jednak w zupełnie innym kierunku. Zrównał w tym domniemanym pytaniu intencje arcybiskupa Hosera z intencjami tych, którzy w dalszej lub bliższej przeszłości prześladowali Żydów. Wtedy sprawdzanie, czy ktoś jest obrzezany, oznaczało napiętnowanie go, a w okresie Szoah – eksterminację. W ten sposób ks. Lemański dał poznać, że jego zapatrywania na Kościół oraz sprawujących w nim władzę powielają antykościelne i antychrześcijańskie fobie i stereotypy, które w naszych czasach stają się coraz powszechniejsze, usiłując sprowadzić Kościół i duchowieństwo do poziomu prześladowców Żydów, a więc ich nieprzejednanych wrogów. Takie stawianie sprawy więcej mówi o księdzu Lemańskim niż całe jego zaangażowanie, z jakim mieliśmy do czynienia przez kilka ostatnich lat.

Od wielu lat jest ksiądz zaangażowany w dialog katolicko-żydowski. Nigdy żaden z księdza przełożonych nie miał pretensji, że ksiądz zbyt głęboko wchodzi w te sprawy, że za mocno się angażuje?

Moim przełożonym przez wiele lat był kardynał Józef Glemp i zawsze czułem z jego strony pomoc w rozmaitych sprawach związanych z dialogiem katolicko-judaistycznym. Z jego aprobatą brałem udział w licznych konferencjach, spotkaniach, sympozjach i wykładach na te tematy w różnych krajach Europy oraz w USA i Kanadzie. Bez jego zgody nie mógłbym tego robić. Na swojej uczelni też nie miałem żadnych problemów. Kolejni rektorzy Akademii Teologii Katolickiej,  a od 1999 roku Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, wręcz zachęcali, by podejmować i prowadzić  dialog z Żydami. Podobna atmosfera istniała na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, gdzie przez dziewięć lat prowadziłem wykłady. Przecież to na ATK i UKSW co roku, a także w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie i na UMK, odbywały się niezwykle cenne sympozja teologiczne „Kościół a Żydzi i judaizm". Także w parafiach, w których pracowałem, nigdy nie miałem z tym problemów. Dość wspomnieć, że na plebanii parafii Opatrzności Bożej na warszawskim Rakowcu podczas kilku pobytów w Polsce mieszkał rabin Byron Sherwin, który przybywał z Ameryki na wykłady w wyższych seminariach duchownych i na wydziałach teologicznych.

Ksiądz Lemański ubolewa nad tym, że właściwie tylko on i jeszcze ks. Adam Boniecki, wspólnie z Żydami modlą się np. na dorocznych uroczystościach w Jedwabnem. Że nie pojawia się tam nigdy żaden biskup. Rzeczywiście po stronie episkopatu jakoś entuzjazmu nie widać.

Należy sobie zadać pytanie, dlaczego tak jest. Opisywać i stawiać diagnozy to jedno, ale postawić pytanie o przyczyny, a także o możliwości wyjścia z impasu, to drugie. Ksiądz Lemański opisuje pewną sytuację, którą widać gołym okiem. Rzeczywiście, na ważnych uroczystościach, które dotyczą obolałej przeszłości polsko-żydowskiej, obecność reprezentatywnych przedstawicieli Kościoła katolickiego jest sporadyczna albo żadna. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że ci, którzy w tych sprawach mają solidne i pełne rozeznanie, nie chcą się stawać narzędziami uprawiania politycznej poprawności ani nie godzą się, by ich obecność była interpretowana wyłącznie w kategoriach politycznych. To jest główna przyczyna. Inną stanowi fakt, że wprawdzie Żydzi deklarują chęć rozmowy z chrześcijanami, ale pod jednym warunkiem, tym mianowicie, że sami dobiorą sobie rozmówców i usłyszą od nich to, co chcą słyszeć. Na szczęście, do prowadzenia takiego „dialogu" chętnych po stronie katolickiej zbyt wielu nie ma. To, że na ważnych uroczystościach czy spotkaniach pojawiają się tylko księża Lemański i Boniecki, znów mówi więcej o nich, aniżeli o innych. Obaj próbują tę swoją obecność interpretować w kategoriach, które są Kościołowi nieprzychylne, czy wręcz wrogie. Próbują stygmatyzować i etykietować biskupów i kapłanów, pokazując siebie jako rzekomo lepszych. Tymczasem udział duchownych w takich wydarzeniach powinien być naznaczony intencjami religijnymi i rozeznaniem głęboko teologicznym po to, by rzeczywiście były to wydarzenia o charakterze duchowym, a nie polityczne mitingi opisywane w „Gazecie Wyborczej" i pokazywane w wybranych stacjach telewizyjnych.

A dialog katolicko-żydowski w ogóle istnieje? Ostatnie zamieszanie w Polskiej Radzie Chrześcijan i Żydów w sprawie oświadczenia dotyczącego właśnie ks. Lemańskiego pokazało, że jest tam głęboki podział. Z Rady odeszli współprzewodniczący o. Wiesław Dawidowski, Barbara Sułek-Kowalska i ks. Henryk Romanik. Kilku jej członków  zastanawia się nad odejściem, inni twierdzą, że decyzję właściwie już podjęli tylko czekają aż zamieszanie się uspokoi i odejdą po cichu.

Dialog katolicko-żydowski to znacznie szersza i głębsza rzeczywistość niż Polska Rada Chrześcijan i Żydów, która powinna być reprezentatywna dla obu stron. Niestety, bardzo wcześnie przestała taką być. Stała się w gruncie rzeczy Polską Radą Chrześcijan i Żyda, zaś tym, który od początku sprawuje w niej ze strony żydowskiej funkcję współprzewodniczącego jest Stanisław Krajewski. Z jednej strony to dobre, bo umożliwia ciągłość, ale z drugiej utrwala pewne przyzwyczajenia i nawyki, które od dawna prowadziły najpierw na mieliznę, a potem na manowce. Obecnie stało się to jaskrawo widoczne. Polska Rada Chrześcijan i Żydów nie jest reprezentatywnym forum dialogu katolicko-żydowskiego, bo kontakty w jej obrębie odbywają się przecież między różnymi wyznaniami chrześcijańskimi i Żydami, a nie tylko między Kościołem katolickim i wyznawcami judaizmu. Tymczasem trzeba respektować dwa istotne uwarunkowania. Po pierwsze, struktura Kościoła katolickiego jest hierarchiczna, czyli wertykalna, to jest pionowa, a więc nauczanie papieża i biskupów jest normatywne dla duchownych i wiernych. Gdy Kościół katolicki dokonuje przebudowy myślenia i nauczania o Żydach, staje się ono obowiązujące dla wszystkich katolików. Nic takiego nie dzieje się po stronie żydowskiej, ani nawet w innych wyznaniach chrześcijańskich. Judaizm ma strukturę horyzontalną, to jest poziomą. Tam nie ma centralnego autorytetu, nie ma więc odpowiednika naszego papieża ani biskupów. Poszczególni rabini mają autorytet we wspólnotach, w których są utrzymywani. Relacje katolicko-żydowskie wyglądają zatem tak, że spotykamy się z tymi Żydami, którzy chcą się z nami spotykać, ale tak naprawdę nie reprezentują nikogo – nawet własnej kongregacji religijnej, lecz tylko siebie samych i czasami swoją żonę. To, co dla jednego rabina jest zrozumiałe i do przyjęcia, dla innego jest absolutnie nie do zaakceptowania. Dlatego nasze wzajemne kontakty właściwie wciąż drepczą w tym samym miejscu.

A drugie uwarunkowanie?

Agenda dialogu promowanego przez Kościół katolicki ma przede wszystkim wymiar religijny i teologiczny. W jej centrum, ze względu na specyfikę chrześcijaństwa, powinno się stale znajdować pytanie o Jezusa Chrystusa. Kim jest on dla nas, katolików, oraz kim jest dla wyznawców judaizmu? Tu natrafiamy na mur nie do przebycia. Religijni Żydzi mają zakaz kontaktów z chrześcijanami i rozmawiania z nami o Jezusie. Możemy rozmawiać o sprawach społecznych, moralnych, obyczajowych, o polityce, współpracy międzynarodowej, o pokoju i sprawiedliwości społecznej, ale nie o Jezusie Chrystusie. Udało mi się raz jeden tę barierę pokonać. Na początku lat 90. na ATK zorganizowałem sympozjum zatytułowane: „Jezus – Pan i Brat", to znaczy Pan –  dla chrześcijan, Brat – dla Żydów. W tym bezprecedensowym spotkaniu wzięli udział przedstawiciele strony żydowskiej, m.in. rabin Byron Sherwin z USA i goście z Holandii. Wszyscy zgodnie twierdzili, że wspólne podjęcie tej problematyki za granicą jest niemożliwe. Nie zabrakło jednak również podejrzliwości i kontestacji katolików ze środowiska „Gazety Wyborczej", „Tygodnika Powszechnego", „Więzi" i „Znaku", którzy uważali, że mają monopol na tę problematykę i każda próba rozmowy na płaszczyźnie teologicznej, zwłaszcza ta, która dotyczyłaby Jezusa, była przez nich przyjmowana niechętnie. Nigdy więcej do podobnego sympozjum w Polsce nie doszło.

Wspomniał ksiądz, że niektóre tytuły prasowe uzurpowały sobie prawo do mówienia o tym, co jest właściwym dialogiem, ale zdaje się, że nic w tym zakresie się nie zmieniło.

Mogę w tym przedmiocie mieć gorzką satysfakcję. Byłem jednym z pierwszych, który na początku lat 90. na kanwie sporu o obecność sióstr karmelitanek w sąsiedztwie byłego obozu Auschwitz w Oświęcimiu, zauważył i podkreślił nadzwyczajną zgodność stanowiska „Gazety Wyborczej", „Tygodnika Powszechnego", „Znaku" i „Więzi". Wtedy Jerzy Turowicz tłumaczył, że przecież „Tygodnik Powszechny" to nie to samo, co „Gazeta Wyborcza", gdyż chodzi o dwie różne koncepcje. Również Zbigniew Nosowski, który w 1988 roku był w ATK słuchaczem moich wykładów na temat natury i dziejów judaizmu, deklarował, że „Więź" ma w sprawach katolicko- i polsko-żydowskich odmienne podejście i zapatrywania niż „Gazeta Wyborcza". Jerzy Turowicz od wielu lat nie żyje, zaś „Tygodnik Powszechny", który później pozostawał pod rządami ks. Adama Bonieckiego – dziś „redaktora-seniora" –  zszedł na margines życia katolickiego w Polsce. Dobrze widać, że mamy do czynienia z jedną talią kart, którą tworzy środowisko „Gazety Wyborczej", „Tygodnika Powszechnego", „Więzi" i „Znaku". Tak samo wyraźnie widać to w polityce, gdyż właśnie to środowisko mocno zaangażowało się w Unię Demokratyczną, a potem Unię Wolności i Platformę Obywatelską.  Nieprzypadkowo bardzo wiele osób z jego kręgów, nie mających nic wspólnego z dyplomacja, trafiło na placówki dyplomatyczne do Izraela, Afryki Północnej i RPA oraz do Rzymu, Moskwy i Nowego Jorku. Trzeba nadmienić, że znaleźli się w dyplomacji jako przedstawiciele tej opcji, którą w Polsce tworzą zwolennicy tzw. Kościoła otwartego. Ale często jest to Kościół otwarty po to, by z niego wyjść, a nie po to, by do niego wchodzić.

W ostatnich latach często mówi się właśnie o „Kościele otwartym". Zarówno ks. Lemański, jak i ks. Boniecki, to ikony tego Kościoła z ludzką twarzą. Trafiają do mas, bo są rozpoznawalni. Taki model katolicyzmu szkodzi Kościołowi?

Nie ma większego kłamstwa niż powiedzenie, że za księdzem Lemańskim czy księdzem Bonieckim idą masy. Idzie za nimi ogromna propaganda urabiana przez „Gazetę Wyborczą" i „Tygodnik Powszechny" oraz zespół klakierów działających między innymi na stronach internetowych i w tzw. klubach jednej i drugiej gazety. Na stronie internetowej „Gazety Wyborczej"  powtarzają się podobne wpisy, ten sam charakter i logika myślenia oraz ten sam potencjał antykatolickości i antyklerykalizmu. W odniesieniu do Kościoła katolickiego i duchowieństwa  znajduje tam ujście prawdziwy rynsztok, co po części odsłania pełną otoczkę popleczników tzw. Kościoła otwartego. Zgadzam się, że ksiądz Lemański i ksiądz Boniecki mogą posłużyć jako jego ikony. Ostatnie wystąpienie księdza Bonieckiego na Przystanku Woodstock, którego puenta brzmiała: „Róbta co chceta", pokazuje, że tzw. Kościół otwarty wyczerpał swoje możliwości i powinien jak najszybciej odejść w przeszłość, bo obnażyła się zarówno cała jego bezsilność, jak i – nie waham się tego powiedzieć – naiwność. Najlepiej zareagował biskup Kazimierz Ryczan, podsumowując woodstockowy epizod z ks. Bonieckim jako wyskok staruszka, który się pogubił.

Magdalena Czyż pisała ostatnio na łamach „Rz", że w dialogu katolicko-żydowskim „po stronie katolickiej mamy nieustającą potrzebę bicia się w piersi, a po żydowskiej – potrzebę ciągłego „lizania swoich ran". Zgodzi się ksiądz z takim stwierdzeniem?

Oczywiście, że nie. Nie mamy po stronie katolickiej nieustannej potrzeby bicia się w piersi, aczkolwiek  próbuje się nam ją wmówić i do niej przyzwyczaić. Co się tyczy Kościoła katolickiego ta sprawa została załatwiona podczas Wielkiego Jubileuszu Roku 2000. Wtedy papież, biskupi, kapłani i wierni podjęli ogromny wysiłek oczyszczania pamięci. Nie można po takim wysiłku wciąż wracać do tych samych zarzutów, oskarżeń i zaszłości, do których Kościół odniósł się z należytą odwagą i w prawdzie. Nie ma innej wspólnoty religijnej, z żydowską włącznie, które by w tak uczciwy sposób zmierzyły się ze swoją przeszłością. Ale nie można z tego robić sposobu na życie. Nie można wychowywać katolików w atmosferze ustawicznego upokarzania ich, ani tym bardziej w pozycji nieustannej skruchy, bo taka polityka zmierza wyłącznie do tego, by uczynić z chrześcijaństwa – a zwłaszcza z katolicyzmu – jakąś mroczną siłę, od której najlepiej byłoby już dawno się odciąć i zaniechać z nią jakichkolwiek związków. Tę potrzebę nieustannego bicia się w piersi próbuje narzucić nam środowisko „Gazety Wyborczej" i  jego medialni akolici. Na tym również polega wielki błąd Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, której działalność skoncentrowała się na bólu oraz wrażliwości żydowskiej, nie biorąc niemal wcale pod uwagę bólu oraz wrażliwości katolickiej i polskiej.

Co się tyczy opinii, że Żydzi mają stałą potrzebę „lizania swoich ran", opowiem jedno symptomatyczne zdarzenie. W pierwszej połowie lat 90. jako członek Międzynarodowej Rady Państwowego Muzeum w Oświęcimiu często jeździłem do Oświęcimia, także z wykładami dla tamtejszych przewodników. Pewnego dnia udając się w kierunku bramy z napisem „Arbeit macht frei" zobaczyłem wychodzącą grupę młodzieży żydowskiej. Śmiali się i żartowali, poklepywali po plecach i żuli gumę. Dla mnie był to szok. Spodziewałem się, że wychodząc z obozu będą zachowywali się inaczej. Chciałem to utrwalić i wyjąłem aparat fotograficzny. Gdy idące na przedzie tej grupy dziewczęta zobaczyły, że zamierzam zrobić zdjęcie, nagle objęły się, stworzyły kółko i na zdjęciu można byłoby zobaczyć grupkę rozpaczającej młodzieży u bramy KL Auschwitz. To były ułamki sekund. Nikt tego nie wyreżyserował, oni doskonale wiedzieli, że zrobienie fotografii w tej wcześniejszej sytuacji będzie dla nich niewygodne. Sądzę, że po prawie 70 latach, które upłynęły od Zagłady bardzo wielu Żydów, zwłaszcza pokolenia, które urodziły się później, tak naprawdę już przezwyciężyły ból i cierpienie, bo życie jest zawsze silniejsze niż śmierć. Aczkolwiek na pewno nie brakuje ludzi, którzy wciąż niosą w sobie rzeczywiste i niezagojone  rany, czego nie wolno lekceważyć, jednak z drugiej strony nie brakuje środowisk, które z odwoływania się do Zagłady uczyniły oręż polityczny i pewien sposób na życie. To jest kwestia bardzo niewygodna i źle widziana, ale wiadomo, że istnieje tzw. przemysł Holocaustu , który przynosi rozmaite profity.

Na nasze stosunki patrzymy właśnie przez pryzmat Zagłady. To głęboka rana dla katolików i dla Żydów. Ale czy nie można tego zostawić z boku i zająć się prawdziwym dialogiem między religiami?

Takie próby były podejmowane. Zmierzały między innymi do tego, aby przypomnieć Polskę jako wielowiekowy raj dla Żydów, ukazać wielkie duchowe dziedzictwo Żydów polskich oraz przypomnieć, że w połowie XVI w. 80 proc. światowej społeczności żydowskiej mieszkało na ziemiach polskich. Właśnie tutaj miały miejsce ogromne osiągnięcia żydowskiego ducha, wiary i kultury, osiągnięcia niezwykłe i bezprecedensowe, zaś ich owoce trwają do dzisiaj. Warto i trzeba to podkreślać, bo jest to potrzebne przede wszystkim Żydom. Bez wiedzy o ich wielowiekowych i bogatych dokonaniach w Polsce tracą oni bezcenną część własnej historii i tożsamości. Lecz ta wiedza jest potrzebna również nam, Polakom, by pokazać, że przeszłość przyniosła ważne rozwiązania i możliwości, które należy powielać i zastosować w teraźniejszości i w przyszłości. W wysiłku utrwalania tej pamięci musimy jednak być realistami. Musimy mieć świadomość, że jednym ze skutków starannie zaplanowanej i zrealizowanej przez Hitlera i niemieckich narodowych socjalistów zagłady Żydów na ziemiach polskich jest to, że Polska stała się cmentarzyskiem Żydów – i my tego nie zmienimy. Żydzi przybywają do Polski i możemy im pokazywać Lublin, zaś oni pytają: A gdzie Majdanek? Pokazujemy im krakowski Kazimierz, zaś oni pytają: A gdzie Auschwitz?  Oprowadzamy ich po Warszawie, zaś oni pytają: A gdzie Umschlagplatz i Treblinka? Pokazujemy im Zamość, zaś oni pytają: A gdzie Bełżec? Cała Polska jest naznaczona bólem, śmiercią i grobami Żydów. To nie przypadek, lecz rezultat polityki Niemców, którzy nie skazili w ten sam sposób niemieckiej ziemi. To jest jeden z najgorszych skutków II wojny światowej dla Polaków, z którego nie zdajemy sobie sprawy, bo w imię tzw. polsko-niemieckiego pojednania nie mówimy pełnej prawdy o wszystkich nieszczęściach, które nas dotknęły. Po Zagładzie najtrudniejsze wyzwanie polega nie tyle na tym, aby jednać Żydów z Polakami, ile aby jednać Żydów z Polską. Ale to jest niezwykle trudne i chyba nigdy się nie skończy. Żydzi uważają, że z ich perspektywy Polska stanowi zamknięty rozdział, bo to, co dla nich najdroższe i najbardziej wartościowe, obróciło się w popiół i ruinę.

Jak dialog ma wyglądać? Ksiądz Lemański co miesiąc modli się w Treblince. Uznał, że to jest jego misja. Zaszczepił potrzebę upamiętnienia żydowskich ofiar w swojej parafii. Jezuita ks. Mądel w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej" przyrównuje go nawet do św. Pawła, który całe życie wychodził poza granice.

Święty Paweł był Żydem i był obrzezany. Nie wstydził się tego, lecz tym się szczycił. Ksiądz Lemański nie chce na ten temat mówić, a samo pytanie o obrzezanie uznaje za obraźliwe. Zestawianie ks. Lemańskiego ze św. Pawłem jest tak samo chybione, jak wywody ks. Mądla. Treblinkę odwiedza nie tylko ks. Lemański. Ten obóz zagłady, tak samo jak Auschwitz, Majdanek, Sobibór czy Bełżec, odwiedzają co roku setki tysięcy Polaków. Jadą tam młodzi i starsi, głęboko przeżywając swój pobyt. Ale nie ma z nimi dziennikarzy „Gazety Wyborczej" i kamer TVN-u. Właśnie na tym polega najważniejsza różnica.

Na ziemiach polskich mamy też niezliczone miejsca martyrologii Polaków. Wiele do myślenia daje fakt, że w rocznicę Września 1939, sowieckich wywózek na Syberię, Katynia, mordów popełnianych przez Ukraińców na Wołyniu czy Powstania Warszawskiego księdza Lemańskiego nie widać. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że jego jednostronne uwrażliwienie i działalność jest  obliczone na poklask i nagłośnienie. Odbywa się to właśnie w „Gazecie Wyborczej" i „Tygodniku Powszechnym", gdzie jest kreowany na bohatera.

Wyobraża sobie ksiądz taki dialog, o którym tak pisał obecny papież Franciszek, jeszcze gdy był arcybiskupem Buenos Aires: „Wobec rabina Skórki nie musiałem nigdy bronić swojej tożsamości katolika, podobnie jak on nie musiał bronić tożsamości żydowskiej, i to nie tylko ze względu na wzajemny szacunek, lecz również dlatego, że tak właśnie pojmujemy dialog międzyreligijny. Chcieliśmy iść razem, z szacunkiem i serdecznością, w obecności Boga, o nic siebie nawzajem nie oskarżając"?

Jest to jest z koncepcji dialogu, wyraźnie ireniczna i być może na obecnym etapie najbardziej skuteczna. Można ją sprowadzić do zalecenia, aby we wzajemnych kontaktach chrześcijanie stawali się lepszymi chrześcijanami, a Żydzi – lepszymi Żydami. W takim rozwiązaniu usuwamy, bądź milczymy o tym, co nas dzieli, doraźnie zasypujemy zadawnione przepaście i wspólnie, pozostając sobą, staramy się zrobić coś dobrego. Sądzę, że jest to koncepcja w pewnym sensie minimalistyczna.

Na przeciwległym biegunie istnieje  koncepcja swoiście maksymalistyczna. Jako fundament  dialogu traktuje ona słowa Benedykta XVI, który na spotkaniu z duchowieństwem rzymskim w maju 2005 r. powiedział: „Jeśli my znaleźliśmy Pana i jeśli On jest światłem i radością naszego życia, to skąd mamy mieć pewność, że komuś, kto nie odkrył Chrystusa, nie brakuje jakiejś istotnej części życia i że nie jest naszym obowiązkiem ukazać mu tę istotną rzeczywistość?" Konkluzja papieża brzmi: „Nikomu nie wyrządzamy krzywdy, gdy ukazujemy mu Chrystusa, gdy dajemy mu możliwość, by stał się autentyczny i doświadczył radości płynącej ze znalezienia życia". Tu nie chodzi o prozelityzm ani przymusowe nawracanie Żydów, ale o to, by Jezusa i Ewangelię włączyć również do agendy dialogu chrześcijańsko-żydowskiego. Może się zdarzyć, że żydowska odpowiedź jeszcze raz odzwierciedli silny sprzeciw, który pochodzi z wielowiekowej tradycji żydowskiej. Każdy wyznawca judaizmu przyswaja ją sobie od dziecka. Jednak jako człowiek dorosły może i powinien się krytycznie odnieść do antychrześcijańskiego potencjału obecnego w judaizmie rabinicznym, analogicznie jak chrześcijanin może i powinien się odnieść do antyżydowskiego czy antyjudaistycznego potencjału obecnego w tradycji chrześcijańskiej. To bardzo kluczowe wyzwanie dla uczciwego dialogu. Co więcej, chodzi też o to, by wypracowywać nową, lecz zakorzenioną w Biblii i tradycji Kościoła, pozytywną teologię judaizmu, oczekując, by równolegle odbywał się wysiłek wypracowywania nowej, lecz zakorzenionej w najlepszych nurtach tradycji żydowskiej, judaistycznej teologii chrześcijaństwa, obejmującej pozytywne spojrzenie na Jezusa i jego wyznawców. Myślę, że to jest zadanie, które jak dotąd nie zostało podjęte i stanowi zobowiązanie dla kolejnych pokoleń chrześcijan i wyznawców judaizmu.

Sporo pracy jeszcze przed nami.

Bezcenne wskazówki dał Jan Paweł II i Benedykt XVI i trzeba do nich wracać. Porównując pontyfikat Jana Pawła II, Benedykta XVI i papieża Franciszka, powiedziałbym, że w sprawach, które dotyczą relacji między Kościołem a judaizmem pontyfikaty Jana Pawła II i Franciszka są naznaczone wymownymi gestami. To bardzo ważne, bo mają one charakter wychowawczy i trzeba je naśladować. Natomiast pontyfikat Benedykta XVI był przede wszystkim pontyfikatem głębokiego nauczania, próbą zrozumienia, dlaczego należy takie gesty wykonywać, a nawet więcej: dlaczego należy pójść dalej niż gesty. W tym pójściu dalej widzę ogromne zadanie dla Kościoła i Synagogi, zarówno na bliższą, jak i dalszą przyszłość.

Skoro mowa o przyszłości, jak widzi ksiądz przyszłość Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów?

Uważam, że powinna dokonać solidnego obrachunku i wrócić do korzeni, to jest do fundamentalnej idei, która pod koniec lat 40. legła u podstaw utworzenia Międzynarodowej Rady Chrześcijan  i Żydów. Statut i regulaminy dają tu duże możliwości, ale zwłaszcza w ciągu ostatnich 15 lat  Polska Rada zrobiła się jednostronna i jednoskrętna. Są tam katolicy, z których większość jest bardzo otwarta na żydowski punkt widzenia, oraz są tam Żydzi, z których większość jest bardzo zamknięta na katolicki i chrześcijański punkt widzenia. Dopóki tak będzie, owemu gremium  brakuje wiarygodności. Sądzę, że ogromne zadanie ma też do spełnienia Komitet Episkopatu Polski do Spraw Dialogu z Judaizmem, ale w moim przekonaniu, w ostatnich latach powiela on błędy, które popełniła Polska Rada Chrześcijan i Żydów. Dlatego owocny dialog Kościoła z wyznawcami judaizmu  w gruncie rzeczy osiadł na mieliźnie.

Przewodniczącemu tego Komitetu biskupowi Cisło wypomina się, że nawołuje byśmy razem z Żydami budowali wspólny front przeciwko sekularyzacji i laicyzacji.

Akurat w tym przedmiocie biskup Cisło ma rację, gdyż utworzenie takiego wspólnego frontu to pilna konieczność. Jeżeli do tego nie dojdzie, religijne kontakty katolicko-żydowskie tracą rację bytu.  Ale ten wątek nie podoba się Magdalenie Czyż z Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, która twierdzi, że pójście w tym kierunku oznaczałoby ograniczenie wolności ludzi niewierzących. Takie stwierdzenia obnażają powierzchowność oraz płytkość myślenia i działalności, stawiając sens istnienia owego gremium pod wielkim znakiem zapytania.

- rozmawiał Tomasz Krzyżak

Ks. Waldemar Chrostowski jest przewodniczącym Stowarzyszenia Biblistów Polskich i kierownikiem Zakładu Dialogu Katolicko-Judaistycznego na UKSW. Był współtwórcą i oraz (w latach 1991-98) współprzewodniczącym Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy