Św. Paweł powiedział: „Diabeł, biorąc sobie prawo jako narzędzie, zwiódł was i wpędził was w śmierć". Żydzi mówią: „Tora, czyli prawo, przedtem dekalog, jest dowodem miłości Boga do nas". Nie jest rejestrem warunków, jakimś ograniczeniem – wprost przeciwnie: Jeżeli będę szedł drogą prawa Bożego, doświadczę pełni wolności.
Zarówno przykazania, jak prawo traktujemy jednak jako właśnie ograniczenie wolności czy też swobody postępowania takiego, jakie uważamy za przynoszące szczęśliwość.
Paradoks tej sytuacji widać dobrze w sferze „bio": eutanazja, in vitro, aborcja, antykoncepcja... – człowiek jest przekonany, że to wszystko przyniesie mu lepsze życie; tymczasem skutki są odwrotne. Znamy choćby syndrom poaborcyjny. Kobiety spowiadają się z aborcji wiele razy, mimo że została im wybaczona, nie mogąc zrzucić z siebie ciężaru. Prawo ludzkiej natury odnoszące się do życia jest w swojej istocie tożsame z przykazaniami, choć próbujemy je na rozmaite sposoby przystosowywać do okoliczności zmieniającej się cywilizacji. Innym przykładem jest chrześcijański nakaz miłości nieprzyjaciela. Dekalog jest nie do zrealizowania naszymi własnymi siłami, co pokazuje istnienie w Kościele – od wieków – spowiedzi. Osiem błogosławieństw tym bardziej! To jest coś zupełnie sprzecznego ze skłonnościami naszej ludzkiej natury. Prawo musi się z tą naturą liczyć.
Zgoda na to nie jest całkiem bezpieczna, bo grozi – by użyć bliższego współczesności określenia – rezygnacją z dążenia do idealnego modelu.
Rzeczywiście, istnieje takie niebezpieczeństwo. Dlatego zarówno Jan Paweł II, jak Benedykt XVI pisali listy do Roty Rzymskiej, czyli najwyższego sądu kościelnego, nawołujące o wstrzemięźliwość w uznawaniu małżeństw za nieważne. Mnożenie się tych aktów w sądach kościelnych jest przejawem i zarazem skutkiem właśnie tego przekonania, że przykazania są za trudne dla ludzi, więc trzeba „spuścić z tonu", szukając rozmaitych uzasadnień pozwalających stwierdzić, że zawarcie związku, uznanego przez Kościół za nierozerwalny, było nieważne. Są to uzasadnienia prawne, przepisy odnoszące się do rozmaitych okoliczności ludzkiego życia, które nagina się z różnych powodów, często np. ze szkodliwej litości.
Czy dążenie do maksymalnego skodyfikowania ludzkich zachowań nie rozleniwia sumienia?
Myślę, że można w stanowieniu prawa dojść do takiego zagrożenia. Generalnie, prawo jest potrzebne, żeby nam uświadamiać, co jest dobre, a co złe. Skąd człowiek ma to wiedzieć? Przewrotna natura skłania go raczej (i częściej) do złego, które jawi mu się jako dobro. Doskonale to widać za kierownicą. Jadąc autem, przekraczam prawo – na różne sposoby. Kiedy zobaczę policję, wracam do przestrzegania prawa. Moja żona złości się na to i mówi: „Ty nie przestrzegasz prawa, dlatego że jest dobre, tylko dlatego, że widzisz karę; to mentalność niewolnika!". Wielu ludziom wystarczy samo zagrożenie karą albo to, że ktoś widzi ich postępowanie niezgodne z prawem, by doraźnie się dostosować. Bywają jednak ludzie zdeprawowani, na których to nie działa; wtedy potrzebna jest konkretna kara.
To jest kwestia wstydu. Otóż ja mam wiele doświadczeń, zwykle pospolitych, codziennych, które mówią o tym, że słabnie świadomość tego, czego powinniśmy się wstydzić. Ludzie wyjawiają, często spontanicznie, takie uczynki, do których dawniej by się nie przyznali.
Im bardziej jakieś postępowanie staje się normą kulturową, tym rzadziej stawiam pytanie: Dlaczego to robię? Pojawia się to, co Jan Paweł II nazywał strukturą zła – pewna cecha mentalności społecznej polegająca na mnożeniu zła przez mechanizm mimetyczny. Na pytanie „Dlaczego tak postępujesz?" odpowiadamy: „Przecież wszyscy to robią". Na przykład oszukują na podatkach...
Nie ma ludzi, którzy nie grzeszą. Ale kiedy zatraca się świadomość albo poczucie, że grzeszymy?
Najpierw zaczynam robić rzeczy, o których wiem, że są niezgodne, niekoniecznie z prawem pisanym, ale też z przyzwoitością, z tym, co jest powszechnie uważane za dopuszczalne. Potem stopniowo się przyzwyczajam. Jak się przyzwyczaję – moje myślenie się zmienia, zaczynam myśleć według tego, co robię i nie tylko usprawiedliwiać moje postępowanie, ale także uznawać je za coś nie-złego. Po jakimś czasie pokazują się skutki – w moim ciele, w mojej osobowości. Wtedy mogę zacząć pojmować, że moje postępowanie jest złe i będę chciał zmienić moje życie. Może być jednak za późno. Wymownym, skrajnym przykładem są narkotyki i inne rozmaite uzależnienia – także psychiczne, afektywne. Niektórzy zatrzymują się w którymś momencie tej drogi naznaczonej złem, nie mogąc znieść związanego z tym cierpienia psychofizycznego: wyniszczenia organizmu, poczucia krzywdzenia bliskich...
Cierpienie psychiczne w takiej sytuacji jest oznaką świadomości, choćby nikłej, norm...
Z tą świadomością do końca nie wiadomo. Natomiast do wyboru jest wtedy samobójstwo – nierzadki wybór, który wcale nie jest czymś zdumiewającym – albo decyzja o odmianie życia i próba jej podjęcia. To drugie uosabia Abraham. Żył długo w przekonaniu, że bóstwa, w które wierzył, trzeba przebłagać ofiarami. W końcu, dzięki interwencji Boga, uwierzył nadziei wbrew nadziei i mógł stopniowo, powoli, zapewne cierpiąc, zmieniać swoje myślenie. Dlatego Abraham jest symbolem wiary, która nie była jego zasługą. Brak nadziei, poczucie, że w moim życiu nic już nie będzie dobre – skoro tak długo było w nim zło, także to czynione przeze mnie – jest brakiem wiary, że Bóg jest dobry i mocny.
Przed wyborem samobójstwa albo próby odmiany życia stają ludzie zdolni do refleksji nad własną egzystencją, mający jakąś pamięć podstawowych norm. Tym, którzy, brnąc w zło, zatracili ową pamięć, potrzebne jest prawo jako stale obecny w społecznym otoczeniu, uproszczony, jednoznaczny zapis norm.
Tak. Kiedy przyzwyczajamy się do zła, staje się ono banalne, jak to świetnie opisała Hannah Arendt. Widząc, że inni wokół nas robią to samo, a jeszcze inni nie sprzeciwiają się, tracimy orientację, żyjemy po omacku. Ale gdy nadchodzi sytuacja, w której trzeba zdać sprawę z tego, co się robiło i robi – zwykle rozpoznajemy zło. Kiedy Niemcy przegrywały wojnę, okazywało się, że naziści doskonale wiedzieli, co robili. I zaczynali, na rozmaite sposoby, uciekać i od odpowiedzialności, i od pamięci. To wskazuje, że w człowieku tkwi pewna intuicja dobra i zła – często zepchnięta bardzo głęboko, przytłumiona, zakrzyczana, uduszona.
Przypominam sobie z „Wykładów lubelskich" Karola Wojtyły stwierdzenie, że człowiek jest przez Stwórcę „popchnięty" ku dobru. Oczywiście, może to zakrzyczeć, zapoznać, zatracić...
Oboje z żoną obserwujemy często grupy małych dzieci i widzimy, ile w nich „grzechu pierworodnego" – egoizmu, troszczenia się o siebie kosztem innych... Jednak wiem na pewno, że każdy człowiek, niezależnie jak daleko zaszedł drogą zła, ma możliwość powrotu. To jest prawda egzystencjalna o nas, z której nie zawsze zdajemy sobie sprawę. Między ostatnią spowiedzią na łożu śmierci a śmiercią biologiczną jest moment, o którym nikt z nas nic nie wie, nawet spowiednik. Kościół wycofał się z zakazu grzebania samobójców na cmentarzu dlatego właśnie, że nikt nie wie, co się wydarzyło we wnętrzu umierającego w ostatnim momencie przejścia.
W dawnym Izraelu było prawo i prorocy...
Tak. Prorocy wołali: Idziecie w złym kierunku. Wracajcie na drogę życia. Wybierajcie życie, nie śmierć! Co wybierać, Żydzi mają zapisane w Torze. Kościół katolicki ma jeszcze Ewangelię. Prawo jest drogowskazem opartym na Starym Testamencie, Ewangelii i tradycji judeochrześcijańskiej.
Ile i jakie szczegóły należy wypisać na tym drogowskazie?
Człowiek jest przewrotnym biedaczkiem i im bardziej ogólne są jakieś zapisy, tym bardziej będzie je interpretował na swoją – jego zdaniem – korzyść. W państwie praworządnym kodeksy dają sędziom pewne ramy swobody pozwalające kwalifikować czyny, ich okoliczności, wymierzane kary. To pokazuje, że nie można totalnie skodyfikować ludzkiego życia. I nie trzeba do tego dążyć.
Na koniec wrócę do Jerozolimy, skąd zaczęła pani naszą rozmowę. W 1989 roku po jerozolimskiej dzielnicy Mea Szearim (Sto Bram) oprowadzał nas kolega pochodzący z Polski, człowiek zupełnie niereligijny. W pewnym momencie, gdy mijaliśmy łuk będący przejściem między ulicami, powiedział: „Ci idioci nawet tu powiesili mezuzę".
Czyli co?
To zamknięty w rurce najważniejszy dla ludu żydowskiego fragment z Księgi Powtórzonego Prawa: „Słuchaj Izraelu, Pan jest Bogiem naszym, Pan jedynie!" pobożni Żydzi umieszczają przy każdych drzwiach. I mówił dalej: „Robią tak dlatego, bo a nuż Bóg myśli, że to są drzwi". Lud Izraela za wszystkimi wydarzeniami widział Boga, On był dla nich autorem wszystkiego (dlatego pytają zawsze, czemu Bóg dopuszcza złe wydarzenia). Oczywiście, to może (ale nie musi) prowadzić do zagubienia się w drobiazgowych praktykach, a zapomnienia o tym, co najważniejsze. Mogę codziennie chodzić na mszę, spowiadać się i nie płacić podatków czy przeklinać własne życie. Zatracenie hierarchii znaczeń w naszych relacjach z Bogiem powoduje, że wielu ludzi gorliwie praktykuje – z poczucia winy. Cały czas czują potrzebę dowodzenia Bogu, że są w porządku, a innym ludziom, że są lepsi. Jezus mówił: „Robicie tysiące rzeczy religijnych, ale naprawdę nie ufacie Bogu. Uważacie, że trzeba mu składać ofiary". To jest religijność pogańska, traktująca Boga jak straszliwego sędziego, tyrana, którego chcemy przekupić. Taki sposób życia religijnego, który polega na składaniu ofiar, jest groźny, ponieważ rodzi pychę i zawsze wiąże się z oskarżaniem innych. Nie mogąc się pogodzić z własną słabością i nie doświadczając Bożego przebaczenia, rozglądam się wokół, żeby znaleźć gorszych ode mnie.
Tego doświadczenia nie da się opisać w prawie.
Oczywiście, że nie, bo nie prawo jest informacją o tym, jaki jest Bóg dla człowieka, ale konkretne dzieła Boga. Pascha Jezusa Chrystusa, który przeszedł przez śmierć, zniszczył ją i dlatego wyrok na człowieka czyniącego zło brzmi: Miłosierdzie i przebaczenie. Ale to oznacza, że ja muszę odbyć tę samą drogę – doświadczyć konkretnie, że jestem grzesznikiem, za którego Jezus poniósł śmierć i dla którego zmartwychwstał.
Ufność w Bożą dobroć może prowadzić do pobłażania dla własnej grzeszności, którą Bóg zawsze wybaczy.
Mam znajomego Francuza – biznesmena z bardzo religijnej góralskiej rodziny, który sam zupełnie nie jest religijny. Zwykł on mówić o sobie: „Teraz żyję jak zwierzę, bo i tak wiem, że jest niebo i że tam pójdę". Bywa też odwrotnie – ludzie spełniają dobre uczynki „na wszelki wypadek". A nuż coś jest po śmierci? Trzeba się zabezpieczyć. Takie bywają nierzadko motywy działalności charytatywnej. Czy tu można coś skodyfikować? Dlaczego mamy coraz więcej kodeksów etycznych, o czym pani mówiła na początku? Dlatego, że wokół dzieją się rzeczy okropne, a człowiek pragnie, żeby na świecie było dobrze, tak jak „ma być". Potrzebne mu jest więc zapisanie, jak „ma być", tym bardziej, im bardziej świat staje się różnorodny – w kulturze, w obyczajach.
Czy można zapisać reguły wspólne dla ludzi religijnych inaczej i niereligijnych, dla wierzących i niewierzących?
Myślę, że na poziomie urzędnika obsługującego klientów można, ale powinniśmy wiedzieć, że praktyka będzie ciągle powodowała erozję zapisanych reguł. Znamy Ewangelię, gdzie jest powiedziane, że szabat jest dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu; pamiętajmy, jak przewrotnie można ją interpretować! Bardzo dobrze ilustruje to film „Frisco Kid" pokazujący historię pewnego rabina, który w XIX wieku jechał z Rosji przez całą Amerykę do San Francisco, gdzie miał zostać rabinem tamtejszej gminy żydowskiej. Towarzyszył mu w drodze przypadkowo spotkany przestępca niemający pojęcia o żadnej religii. Zostali napadnięci przez bandytów i wystrzelony pocisk zapalił Torę rabina. Ten ugasił ogień, ale na przedmieściach San Francisco powiedział swemu towarzyszowi: „Nie jadę dalej. Nie będę rabinem w San Francisco, bo na to nie zasługuję. Gdy mój przyjaciel (ten towarzysz podróży) był w niebezpieczeństwie życia, ja ratowałem kawałek papieru". Przypomnijmy, że Tora jest dla religijnych Żydów największą świętością, czymś, skąd się dowiadują, że Bóg ich kocha, a historia ma sens. A jednak...
Jan Grosfeld jest z wykształcenia ekonomistą; w roku 1981 wszedł do redakcji miesięcznika „Znak" (do roku 1987), a w latach 1989–1995 był w redakcji miesięcznika „Powściągliwość i Praca". W 1992 został członkiem Komitetu Episkopatu Polski ds. Dialogu z Judaizmem, w 1993 członkiem Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Od 1994 jest profesorem na Akademii Teologii Katolickiej (dziś UKSW) w Warszawie. Od 1985 roku uczestniczy w Drodze Neokatechumenalnej. Ostatnio opublikował „Od lęku do nadziei: chrześcijanie, Żydzi, świat" (2011).