Na naszych oczach toczą się cztery wojny. Pierwsza to walka obrońców naukowej dominacji ze zwolennikami teorii spiskowych. Druga to pojedynek zwolenników demokracji liberalnej z populistami karmionymi głosami zbuntowanych wyborców. Trzecia to kulturowe starcie niepewnej siebie większości z mniejszościami rasowymi (Black Lives Matters) oraz w wersji nadwiślańskiej – z seksualnymi (LGBT). I w końcu czwarta, w której wąska grupa oświeconych producentów nowych technologii ściera się w nierównym pojedynku z całą resztą – manipulowanymi i śledzonymi użytkownikami. A że żyjemy w manichejskich czasach, w których nie ma miejsca na niuanse, to wszelka niejednoznaczność spotyka się z zarzutem śliskiego moralnie symetryzmu.
Te cztery wielkie spory ludzi Zachodu definiują debatę publiczną od dłuższego czasu. W każdym z tych konfliktów wąska elita uznaje zastaną rzeczywistość za swojego głównego wroga. Świat pozostawiony samemu sobie to ten dający ludziom jedynie nieszczęście, ból i cierpienie. Dlatego wolność to wyzwolenie z tego świata. Może być zdobyta tylko przez ostateczną dominację awangardowej kultury. To hegemonia człowieka – dobrej maszyny dążącej do doskonałości.
Konflikty te charakteryzują się też specyficzną logiką dziejów. Obecnie znajdujemy się w okresie konfrontacji dwóch modeli cywilizacyjnych (orędownicy starego świata walczą z antyszczepionkowcami lub neofaszystami, a rewolucyjnie nastawione mniejszości ze strukturalną przemocą katolików lub WASP-ów, czyli tzw. białych, anglosaskich protestantów). Każda z tych opowieści ma swoją chwalebną przeszłość (mijająca epoka dominacji nauki, czas świetności demokracji liberalnej, czas sprzed afery Cambridge Analytica, pamięć o rewolucji obyczajowej 1968 r.), każda oczekuje też pokonania jasno określonego wroga. Celem jest świat bez irracjonalności, bez demokracji nieliberalnej, bez prywatności, bez rasowej i genderowej przemocy. Każda opowieść ma też w końcu swoją własną mitologię rozumianą jako nadrzędna struktura poznawcza nadająca rzeczywistości elementarny sens: nieskażony subiektywizmem pozytywizm logiczny Koła Wiedeńskiego, pozimnowojenny ład z „końcem historii" Francisa Fukuyamy, założenie Facebooka przez Marka Zuckerberga, bez korzystania z którego – jak wiadomo – społeczeństwa nie mogą dziś istnieć, czy w końcu takie wydarzenia jak Stonewall i śmierć George'a Floyda.
Manicheizm kiedyś
Każdy z tych konfliktów przejawia właściwości charakterystyczne dla starożytnego manicheizmu. Podstawowym założeniem tego systemu religijnego, stworzonego w III wieku n.e. przez Babilończyka Maniego, jest pogląd, że materia tworząca rzeczywistość stanowi jednocześnie źródło zła i cierpień. Dlatego, aby osiągnąć wolność, człowiek musi przeciwstawić się jej dyktatowi, musi zanegować logikę zastanego świata. Starożytny manicheizm przekazywał swoje prawdy za pośrednictwem mitycznych opowieści, w których podstawowym składnikiem kompozycyjnym był radykalny dualizm: Światła i Ciemności.
Pierwotnie obie siły były od siebie oddzielone, następnie nadszedł okres walki, by w trzeciej epoce – bliżej nieokreślonej przyszłości – nastąpiła ich ostateczna separacja. Człowiek jest jednocześnie widzem oraz aktorem tego teatru dziejów i może niekiedy wybijać się na podmiotowość. Sam jednak jest połączeniem światłości (przejawiającej się w racjonalności i woli) oraz ciemności, której źródłem jest materialne – a więc i złe – ciało. Kolejnym charakterystycznym motywem jest podział na dwie kategorie ludzi: wybrańców (electi) oraz wiernych słuchaczy (auditores). To oświecona elita może ostatecznie przynieść upragnioną zmianę.