Amerykę czekają kataklizmy

- Dzisiejsze podziały w Stanach Zjednoczonych trzeba postrzegać ?w kategoriach wojny kulturowej - mówi Michael H. Brown, pisarz katolicki

Publikacja: 10.01.2014 18:40

Czy łatwo jest w Ameryce pisać o Bogu i wierze?



Michael H. Brown, pisarz katolicki:

Stany Zjednoczone od lat ulegają temu samemu procesowi sekularyzacji, który ma miejsce także w Europie Zachodniej. W dawniej bardzo mocno chrześcijańskiej i tradycyjnej Ameryce wiara została wyrzucona na kompletny margines życia społecznego. Podobny problem macie dziś w Polsce, jednak nie doprowadzono tego u was aż do takich skrajności, z jakimi mamy do czynienia w Ameryce.



Dużo wie pan o Polsce?



To nie przypadek, że przyjechałem promować moją najnowszą książkę właśnie do Polski. Wasz kraj jest dla mnie bardzo interesujący, nie tylko dlatego, że podążacie tym samym szlakiem do kompletnego zsekularyzowania, który my już przeszliśmy. Przy tym macie także silne korzenie katolickie, co mnie, jako katolika, oczywiście bardzo przyciąga. Laicyzacja, materializm, konsumpcjonizm i inne współczesne trendy są dla was trochę nowością, ale rodzą one już u was różne palące problemy, o których mogę co nieco opowiedzieć, bo całe życie zmagam się z nimi w Ameryce.



Zacznijmy właśnie od tego, że jest pan katolikiem, co w warunkach amerykańskich jest dość nietypowe. Katolików w Stanach Zjednoczonych traktuje się inaczej niż protestantów?



W historii USA katolicy długo byli marginalizowani i traktowani bardzo nieufnie. To się częściowo zmieniło wraz z wyborem na prezydenta katolika Johna F. Kennedy'ego, a potem jeszcze bardziej wraz z pontyfikatem Jana Pawła II. Jednak przez niektórych wyznawców różnych wspólnot protestanckich katolicy wciąż są traktowani z pewną rezerwą. Przypisuje się nam zbytnią nadgorliwość w podążaniu za słowem Bożym. Jesteśmy dla nich „zbyt święci". Potocznie się nas przedstawia tak, że chcemy być prokuratorami Bożymi, bo nadmiernie oskarżamy innych o niemoralność. Amerykanom podoba się za to papież Franciszek, który nie przyjmuje tej stereotypowej dla katolików postawy osądzania. Raczej dostrzegają w jego zachowaniu próbę naśladowania postawy Chrystusa.

Papież Franciszek przebija się w ogóle w amerykańskich mediach?

I to bardzo. Kiedy Ojciec Święty całował mocno zdeformowaną głowę jednego z wiernych, przez  dwa dni trąbiły o tym wszystkie serwisy. Podobne gesty robią w Ameryce olbrzymie wrażenie. Wydaje się, że za sprawą papieża Franciszka dojdzie w Stanach do radykalnej zmiany w stosunku Amerykanów do katolicyzmu.

Zmianę widać także w postawie samych katolików. Kiedyś nazywani byliście bastionem Partii Demokratycznej. Wyjątek stanowili jedynie Amerykanie polskiego pochodzenia, którzy tradycyjnie głosowali zawsze na prawicę.

Wcześniej chodziło o kwestie ekonomiczne, wspólnotowe i troskę o biednych. Kiedyś podziały przebiegały głównie po linii indywidualizm-solidarność. Katolicy w Ameryce bardzo dużą wagę przykładali do poszanowania wspólnoty, do wartości ogólnospołecznych. Republikanie za to opowiadali się wtedy głównie  za „niewtrącaniem się w nie swoje sprawy", państwem minimalnym i likwidacją programów pomocowych dla biednych. Głosowano więc na wspólnotowych demokratów.

Dlaczego w ostatnich latach to się zmieniło?

Wśród wyborców partii demokratycznej oczywiście zostali różni tzw. liberalni katolicy, ale czy ktoś, kto w ogóle nie chodzi do kościoła, jest jeszcze katolikiem? Tzw. praktykujący na pewno przeszli na stronę republikańskiej prawicy. Tu przeważyła kwestia aborcji. Znaczenie też miały inne sprawy obyczajowe, jak jednopłciowe małżeństwa czy podejście do wierności małżeńskiej. Katolicy po prostu zrozumieli, że doktryna Kościoła jest zdecydowanie lepiej reprezentowana przez republikanów. Poza tym, nie oszukujmy się, tak naprawdę to nie takie błahe sprawy jak związki jednopłciowe odrzucają ludzi wierzących od demokratów. Po prostu demokraci ogólnie postawili na wulgaryzację kultury i na podkopywanie tradycyjnych ram społecznych. To wiąże się właśnie z promocją wszelakiej sekularyzacji.

U nas sekularyzacja jest skutkiem naśladowania Europy Zachodniej, przejmowania panującej w niej mód i rozwiązań społecznych, a w Ameryce?

Nasze elity fascynuje naukowe, matematyczno-biologiczne, podobno bezstronne spojrzenie na świat. Liczy się dla nich tylko to, co mówią naukowcy. Wszelkie wartości i zasady zaczynają więc być przez nich odbierane w zupełnie nowy sposób, co doprowadziło do tego, że stali się ubogimi duchowo materialistami. Nasi przywódcy oczywiście cały czas wspominają o obecności Boga, bo taka jest natura amerykańskiej kultury politycznej, jednak od lat nie działają tak, jakby On istniał. Oczywiście nie mam nic przeciwko nauce, ale są kwestie, które wykraczają poza naukowe poznanie. W tym samym czasie społeczeństwo amerykańskie w dużej części pozostało wciąż na wskroś chrześcijańskie, mimo że media kompletnie zmarginalizowały wiarę.

Pan sam wiele lat pracował jako dziennikarz i też w ogóle nie zajmował się wiarą.

Owszem. Póki moja działalność dziennikarska ogniskowała się wokół spraw niezwiązanych z życiem religijnym, byłem zapraszany do setek programów radiowych i telewizyjnych, nawet do The Today Show czy Nightline, czyli do tych najbardziej prestiżowych. Moje książki zbierały świetne recenzje w „New York Timesie". Jednak gdy zacząłem zajmować się tematyką wiary, zainteresowanie mediów moją pracą nagle ucichło. Oczywiście zdarza się, że zaproszą mnie do jakiejś audycji, do której kiedyś zapraszali mnie regularnie, ale to naprawdę sporadyczne przypadki...

Może po prostu ludzie są mniej zainteresowani tematyką religijną.

Paradoksalnie, bez większego rozgłosu w mediach, sprzedaż moich religijnych książek jest zdecydowanie wyższa niż książek, które nie dotykały kwestii wiary, a były nagłaśniane przez najznakomitsze audycje w USA. Ludzie są zatem o wiele bardziej zainteresowani treściami religijnymi. Media po prostu nie trafiają w gusta zwykłych ludzi.

Nie wierzę, że walczące o zyski media nie wiedzą, jakie potrzeby mają ich odbiorcy.

Gdyby nasze główne media położyły większy nacisk na tematykę religijną, to przyniosłoby im to oczywiste korzyści. Pytanie więc, czemu tego nie robią? Otóż w amerykańskich mediach jest zdecydowanie większy odsetek ateistów niż w naszym społeczeństwie jako całości. To, co pokazują media, nie jest więc reprezentatywne dla tego, w co wierzą Amerykanie, a raczej w co wierzą nasze elity.

Światem jednak rządzi pieniądz, a Ameryką rządzi podobno ze zdwojoną siłą...

Dlatego na rynku telewizyjnym w Stanach nie rządzą już trzy wielkie stacje: ABC, NBC i CBS. Odkąd popularność zdobyła telewizja kablowa, jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się w niej przeróżne stacje o charakterze duchowym i mnóstwo osób przerzuciło się na oglądanie programów religijnych. Nastąpiła na rynku demokratyzacja wyboru, a widzowie, mając wolny wybór, wybrali tematykę wiary. Spadek oglądalności poprawnej politycznie i ateistycznej „wielkiej trójki" pokazuje, że telewizje te nie kierują się wcale potrzebami widzów.

Czy chce pan powiedzieć, że wiara staje się w USA modna?

Na pewno modne stają się niektóre kwestie z nią związane. Moja najnowsza książka dotyczy przeżyć duchowych związanych ze śmiercią kliniczną, co w Stanach jest aktualnie na topie. Wielu amerykańskich lekarzy zajmuje się dziś tematyką śmierci klinicznej i w swych książkach poruszają oni też wątek przeżyć duchowych. Tematem tym zajęły się już nawet główne telewizje. Po prostu autorytet, jakim cieszą się lekarze, wymógł na zsekularyzowanych stacjach poruszenie tej kwestii. Podobnie jest z tematem egzorcyzmów. Nie są one już tak wyśmiewane jak do niedawna.

Od paru lat odgórne rozporządzenia Watykanu mówią, by pracę egzorcystów traktować poważnie, ułatwiać wiernym dostęp do nich i szkolić duchownych do tej trudnej posługi. Jak to wygląda w USA?

Swego czasu w Stanach Kościół sam stał się bardzo zsekularyzowany i rzesza egzorcystów uległa znacznemu uszczupleniu. Dziś to wierni wymuszają na naszym Kościele potrzebę kształcenia egzorcystów na nowo. Wierni zrozumieli, że taka posługa jest wręcz niezbędna w dzisiejszych czasach. To niezmiernie ciekawa kwestia, bo jeszcze niedawno każdy, kto wspomniałby publicznie o szatanie, niechybnie naraziłby się na śmieszność. Jednak ku wielkiemu zdziwieniu amerykańskich socjologów dziś nawet wśród młodzieży, studentów i młodych ludzi po studiach pojawia się bardzo wyraźnie deklarowane przeświadczenie o istnieniu w naszym świecie różnych sił demonicznych.

Z czego to może wynikać?

Sądzę, że w większości przypadków z z obserwacji tego, jak wiele jest zła w naszym życiu społecznym. Oczywiście, wpływ na to mają też na pewno hollywoodzkie superprodukcje o egzorcyzmach, ale ludzie zaczynają w sobie samych dostrzegać dziwaczne przejawy zła i to daje im sporo do myślenia. Znaczna część naszego społeczeństwa nadal uważa, że to „średniowiecze", ale na pewno nie są już oni w większości. Im więcej powstaje mediów, które głośno mówią o złu, tym ludzie lepiej rozumieją jego naturę. Innym źródłem zainteresowania tymi sprawami jest ogólna moda na tematykę nadprzyrodzoną: łowcy duchów, wampiry, okultyzm...

Ma to coś wspólnego z działaniami szatana?

Jestem przekonany, że ta moda ma proweniencję czysto szatańską. Szatan objawia się na sposób skrajny. Często, choć jest królem ciemności, nie chce, żebyśmy o tym wiedzieli. Jednak jeśli ta strategia przemilczenia swojej obecności nie działa, zmienia taktykę na swą obsesyjną obecność, żebyśmy byli jego obecnością wręcz owładnięci, nadmiernie zaaferowani. Zależnie więc od sytuacji siły szatańskie zawsze przyjmują jedną z tych postaw: całkowitego wyparcia lub maksymalnej obsesji.

I tylko po modzie na wampiry widzi pan, że dziś szatan przyjął taktykę maksymalnej obsesji?

Widzę to po tym, że szatan jest obecny w całej dzisiejszej popkulturze. Nawet gwiazdy muzyki otwarcie przyznają, że mają jakąś alternatywną osobowość, która obsesyjnie ciągnie je do mrocznej krainy. Nie mówię tu o całkowitym opętaniu, ale pewnej drastycznej ingerencji sił szatańskich w życie tych ludzi. Gwiazda muzyki R&B Beyoncé swoją alternatywną osobowość nazywa Sashą Fierce (dzika Sasha). Jeśli idole obcują z szatanem, to za sobą wciągają w mroczną krainę wielu młodych ludzi. Jednak szatan chyba trochę się przeliczył, bo większość młodych zaczyna odrzucać dziś podobne postawy. Zaczynają się interesować takim okultyzmem i dochodzą do wniosku, że na świecie dzieje się coś złego. W badaniach socjologicznych widać coraz silniejsze przekonanie ludzi, że świat stoi w obliczu jakiegoś przełomowego wydarzenia, jakiejś katastrofy, która dotknie wszystkich.

Chodzi o intuicję, że świat moralnie zmierza donikąd?

Niezależnie od tego chodzi im raczej o moment, który będzie inspiracją do znaczącej przemiany globalnej. To może być kryzys gospodarczy, poważniejszy niż ten, jaki spotkał USA w 2008 roku, ale też katastrofa naturalna, militarna konfrontacja itd. Może to być także kombinacja podobnych wydarzeń. Ameryka jest w tym momencie bardzo podzielona. Takiej polaryzacji społecznej nie było w Nowym Świecie jeszcze nigdy. Wiele podziałów społecznych pokrywa się z podstawowym podziałem na ludzi bardzo uduchowionych i na tych, którzy są bardzo zlaicyzowani, nastawieni do duchowości konfrontacyjnie. Można mówić o tym w kategoriach pewnej wojny kulturowej.

Jak ten konflikt może się zakończyć?

Na pewno czeka nas na razie jego zaostrzenie. Znaczące zmiany w nastawieniu ludzi mogą nastąpić jedynie w wyniku rewolucyjnych przemian społecznych. Polityka i politycy niczego już nie są w stanie zmienić, bo ich działania to tylko ideologiczna kosmetyka. Wcześniej czy później czeka nas czas dramatycznych przemian, bo musi się dokonać jakiś epokowy przełom, by te podziały drgnęły.

Na jakich polach konfrontacji te podziały najlepiej się uwidaczniają? Gdzie nie ma już miejsca na kompromis?

Na pewno jedną z takich zażartych bitew jest kwestia aborcji. Tu nie da się znaleźć żadnego kompromisu. W dzisiejszych realiach żadna ze stron nie potrafi przeważyć szali, a takie krwawe bitwy doprowadzają do fatalnych sytuacji. Można odnieść wrażenie, że dziś w USA każdy walczy z każdym, atakuje wszystkich wkoło. W programach telewizyjnych widać ciągłą walkę, każdy gość kłóci się ze wszystkimi naraz. Liczy się wulgarność i dopieczenie innym. Dlatego u Amerykanów pojawiło się to przeświadczenie, że tylko jakaś globalna katastrofa albo inne przełomowe wydarzenie mogą jakkolwiek ruszyć obecny impas.

Może po prostu Amerykanom brakuje celu. Czekacie na przełomowe wydarzenie, bo w dzisiejszej rzeczywistości nie dostrzegacie żadnego sensu życia...

Coś w tym jest. Fakt, że opływamy w dobra materialne, tak naprawdę nas zabija. Mamy tak dużo jedzenia, tak wielu ludzi otyłych... Posunąłbym jednak tę hipotezę jeszcze dalej. Pozbawiono ludzi koncentracji życia na Bogu, celowości życia dla Niego. Jan Paweł II powiedział, że nie tylko socjalizm, ale także kapitalizm zawiera w sobie niebezpieczne pierwiastki zła. Socjalizm bez Boga obraca się w zło, ale robi to także kapitalizm bez Boga. Dzieje się to przecież na naszych oczach. Kapitalizm bez Boga to kapitalizm bez celu. Jeżeli dalej będziemy tak żyć, to USA mogą się stać krajem Trzeciego Świata. Całe bogactwo Ameryki stopnieje jak śnieg na wiosnę. Będzie to oczywiście dla wszystkich olbrzymim szokiem, ale przecież nikt też nie spodziewał się tak szybkiego upadku potęgi Rzymu.

Upadek Rzymu jednak zapowiadało wiele symbolicznych wydarzeń.

Oczywiście. Spójrzmy na nie: plagi, dalekie wojenne wyprawy, załamanie się klimatu... Te same wydarzenia zwiastowały upadki cywilizacji w średniowieczu. Kombinacja podobnych elementów zawsze wpływała na zmianę układu sił na świecie. Przypomnijmy, że pod koniec średniowiecza Europa także opływała w dobra materialne, a Kościół zmagał się z podziałami. Był czas, gdy równocześnie było trzech papieży! Ogromna klasa ludzi bogatych z wieków XII–XIV bardzo mi przypomina dzisiejsze Stany Zjednoczone. Nagle jednak przyszły plagi, w szczególności epidemia dżumy. Za jednym zamachem żywiołu zniknęło od 1/4 do 1/3 populacji Europy, Azji i północnej Afryki. Dziś też zdarzają się różne niewytłumaczalne ekstrema pogodowe. Trzęsienia ziemi pojawiają się w miejscach, które dotychczas nie były wcale zaliczane do stref sejsmicznych. Zresztą w silnych tajfunach czy tsunami niektórzy ludzie też doszukują się zapowiedzi.

Ale to żadne znaki zwiastujące upadek naszej cywilizacji. Taką symbolikę można dostrzec we wszystkim.

Było też wiele konkretnych objawień. Przypomnijmy choćby objawienie w Kibeho, bo w kwietniu akurat będziemy obchodzić 20. rocznicę ludobójstwa w Rwandzie. Dwanaście lat przed tą masakrą Matka Boska objawiła się siedmiu świadkom w rwandyjskim Kibeho, a ich relacje zostały nagrane. Szczegółowo opisywali oni przebieg masakry. Ostrzeżeni byli wszyscy, niektórzy nawet z imienia i nazwiska, jak prezydent Rwandy. Wiadomo było także, kto dokładnie zacznie mordować i jak będą przebiegać walki. Jednak nikt sobie z tego nic nie robił. Nawet już po masakrze w 1994 roku żadne liczące się media nie zajęły się tymi przepowiedniami.

Z jednej strony mówi pan o katastrofach naturalnych, a z drugiej o mistycznych, indywidualnych objawieniach. Trudno nie zauważyć, że to skrajności...

Znaki jednak były naprawdę przeróżne i było ich wiele, a będzie jeszcze więcej. Wierzę, że te, które nas jeszcze czekają, będą bardzo wymowne. Coraz mniej ludzi będzie potrafiło je ignorować. Każdy z nas dostaje zresztą swoje indywidualne znaki. Wielu z nas już dziś je dostrzega, a wierzę, że z roku na rok będzie je dostrzegać coraz więcej ludzi. Dla mnie bardzo wymownym znakiem był atak na wieże WTC w Nowym Jorku z 11 września 2001 roku. Znak ten można rozpatrywać na wielu płaszczyznach. Zacznijmy od tego, że na terenie tzw. ground zero, czyli w strefie zniszczeń, przy Wall Street stoi kościół św. Pawła. Stoi, bo jest on jedynym budynkiem, który przetrwał w bezpośrednim sąsiedztwie WTC, choć nie miał on praktycznie prawa nie zostać zniszczonym przez upadające wieże. Nie tylko ja uznaję to za cud, ale także eksperci się głowią, jakim prawem on tam przetrwał nieruszony.

To zwykła kaplica?

Otóż nie. W tym kościele Jerzy Waszyngton poświęcił nowo powstające Stany Zjednoczone Bogu i poprosił opatrzność bożą o opiekę nad chrześcijańskim krajem. W tym czasie teren, na którym później stanęły wieże WTC, w całości wchodził w skład przykościelnych gruntów – całe ground zero. Ameryka została zatem poświęcona Bogu w miejscu, które dziś symbolizuje najbardziej dotkliwy atak na Amerykę. Wiele osób interpretuje to jako bardzo wyraźny znak, jednak większość tego kompletnie nie dostrzegła. Do tego w Biblii, u proroka Izajasza możemy przeczytać, że kiedy Izrael ignorował znaki dawane przez Boga, natychmiast spotykały go ataki ze strony Asyryjczyków. Izraelici jednak byli nieugięci i dalej nie zgadzali się z wolą boską. Odgrażali się Bogu, że nie będą przyjmować jego znaków. Jeśli znakiem będzie zniszczone drzewo, oni posadzą mocniejsze. Jeżeli znakiem będzie zniszczona budowla, oni postawią wyższy i silniejszy budynek.

Jak to wyglądało po 11 września?

Dokładnie tak samo. Ta symbolika jest wręcz przerażająca. Rząd nie zamierzał dać się zastraszyć. Od razu postanowiono, że w miejscu zniszczonych wież powstanie jeszcze wyższa, jeszcze bardziej monumentalna budowla. Nawet w miejscu, w którym przed zamachem rosła znana z Biblii sykomora, zgodnie z izajaszowymi słowami zasadzono dużo silniejsze drzewo cedrowe, także znane z Biblii. W odwecie rozpoczęto też bardzo kosztowną, zakrojoną na wielką skalę ofensywę militarną. Odgrażano się Bogu na całego.

Ciekawa wydaje się symbolika, że na dawnych przykościelnych gruntach wybudowano wieże World Trade Center – symbolu światowego handlu...

...i materializmu oraz konsumpcjonizmu, prawda? W Kibeho przed tym właśnie ostrzegała Matka Boska. Dlatego atak na WTC jest dla mnie kolejnym znakiem, że Bóg chce, byśmy żyli dużo skromniej, w dużo prostszy sposób; wrócili do źródeł, do natury. Od lat Matka Boska objawia się wyłącznie w środowiskach agrarnych, gdzie ludzie żyją bardzo blisko natury. Tak było w Medziugorie, Fatimie, Lourdes czy właśnie w Kibeho. Kilka lat temu osobiście wybrałem się do Rwandy. Dystrykt, w którym leży Kibeho, to bardzo biedny region, ale emanuje czystością, naturalnością, prostotą. Dlatego wydaje mi się, że powinniśmy zacząć od tego, by być mniej zaaferowani produkcją ilościową i skoncentrować się na organicznej, lokalnej produkcji żywności.

Michael H. Brown jest amerykańskim pisarzem katolickim i dyrektorem katolickiego portalu informacyjnego „Spirit Daily". Napisał ponad dwadzieścia książek, w tym bestsellery „Duchy wokół nas" oraz właśnie wydany w Polsce „Po drugiej stronie". W przeszłości był znanym dziennikarzem śledczym, publikującym m.in. w „Reader's Digest", „New York Magazine" czy „The New York Times"

Czy łatwo jest w Ameryce pisać o Bogu i wierze?

Michael H. Brown, pisarz katolicki:

Pozostało 100% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy