Gender między słowami

Środowiska genderowe zachęcają, żeby stworzyć siebie na nowo, wybrać sobie tożsamość, orientację seksualną. Reinterpretują takie pojęcia jak naród, patriotyzm, na nowo opisują historię

Aktualizacja: 31.01.2014 23:39 Publikacja: 31.01.2014 23:37

Środek tygodnia, siedziba Feminoteki w Warszawie. Kolorowe składane krzesełka szybko się zapełniają. Na sali gromadzi się około 50 osób – są zarówno młode dziewczyny, jak i panie w średnim wieku. Pojawia się nawet kilku panów. Nic dziwnego, temat rewolucyjny, bo oto autorka publikacji dofinansowanej przez Narodowe Centrum Kultury postawiła sobie za celów obalenie mitu Powstania Warszawskiego. – Nie rozmontowałam do końca tego mitu, on jest za wielki. Zajęłam się tylko aspektem płciowym – tłumaczy skromnie Weronika Grzebalska, autorka książki „Płeć powstania warszawskiego", absolwentka Podyplomowych Gender Studies im. Marii Konopnickiej i Marii Dulębianki i doktorantka PAN.

O seksie z „powstankami"

Jednak półtoragodzinne rozważania niejednego powstańca i niejedną uczestniczkę powstania wprawiłyby w zdumienie. Bo oto Grzebalska dowodzi, jak bardzo kobiety były w czasie tych dwóch miesięcy wspólnej walki dyskryminowane i uciskane. Nie mogły walczyć z bronią w ręku, nie były traktowane na równi z mężczyznami, kierowano je do podrzędnych prac. Grzebalska przywołuje historię jednej z „powstanek" – jak je uparcie nazywa – wobec której dowódca rzekomo zastosował przemoc. Przełożył przez kolano i sprał. I nie ma dla Grzebalskiej żadnego znaczenia, że sama zainteresowana epizodu się wypiera.

Grzebalska jest przekonana, że wkład kobiet w Powstanie Warszawskie do dziś pozostaje niezauważony. Nawet podczas spotkań z powstańcami głos zabierają głównie mężowie „powstanek". Co gorsza, same „powstanki" – relacjonuje – nie zdają sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo były dyskryminowane. Pytane o tę kwestię wykazują się zaś zdumiewającą naiwnością. Mówią na przykład, że koledzy z oddziału chcieli je chronić, opiekować się nimi, dlatego nie posyłali ich w najniebezpieczniejsze miejsca i nie dawali broni do ręki.

Jako dowód ich pośledniej roli Grzebalska przywołuje fakt, że nie znamy z imienia i nazwiska żadnej bohaterki powstania. Choć z sali od razu pada nazwisko Krystyny Krahelskiej, prelegentka ucina, mówiąc, że to niedobry przykład. – Jest Krahelska – przyznaje jednak ostrożnie. – To jedyna kobieta, która ma w Muzeum Powstania Warszawskiego wydzieloną salę, ale tylko dlatego, że dała twarz warszawskiej syrence. Była śliczna i była poetką. Raczej z tym ma to związek – wyjaśnia.

– Miałam ci zadać pytanie: nie eroica, ale erotica powstańcza – zagaja prowadząca spotkanie Agnieszka Weseli-Furja przedstawiana jako historyczka seksualności, organizatorka warszawskiej Manify i Dni Cipki, badaczka przymusowej prostytucji i zjawiska homoseksualizmu w KL Auschwitz. Niedawno w „Newsweeku" opowiadała o dobrodziejstwach poliamorii. – Rozumiem, że zadawałaś (uczestniczkom powstania – przyp. red.) również pytania o erotyzm powstania, seksualność. O to, co tam się działo. Tam może być miejsce na romantyczne miłości, śluby powstańcze pod kulami, ale nie na to, co się robiło bez ślubu i z kim ani na przykład na ewentualne homoerotyczne relacje między „Zośką" a „Rudym", o co była wielka awantura w zeszłym roku – przypomina.

Autorka „Płci powstania warszawskiego" przyznaje ze smutkiem, że niewiele się na temat seksu od swoich rozmówczyń dowiedziała. Jak tłumaczy, wokół relacji intymnych istnieje tabu. – Z jednej strony wszyscy wiemy, że były, a z drugiej mało kto chce o tym mówić. Tymczasem to tabu bardzo silnie dotyka zwłaszcza kobiety – stwierdza Grzebalska, która milczenie na ten temat wyjaśnia oryginalnie: winien ma być „dyskurs narodowy", w który kobiety są wtłoczone.

– Dyskurs narodowy przykłada ogromną wagę do ich czystości, do ich morale i one jako te symboliczne reprezentantki wspólnoty uważały, że ich zachowanie nie jest ich prywatną sprawą, ale jest sprawą narodową. Uważały, że są zakładniczkami tej sprawy narodowej i do dziś milczą na ten temat – przekonuje. I nie przychodzi jej do głowy, że wyjaśnienie może być dużo prostsze i bardziej prozaiczne. Że dziewczyny zwyczajnie miały wtedy inną, przedwojenną kindersztubę.

Skąd w ogóle Grzebalska wie o ucisku kobiet w powstaniu, skoro, jak twierdzi, od samych „powstanek" tego nie usłyszała? Metodologię swojej pracy wyjaśnia następująco: – Jak szłam na te wywiady, miałam naiwną nadzieję, że znajdę ten głos, opiszę go, pozwolę tym kobietom powiedzieć, bo dotąd nikt im na to nie pozwolił, ale bardzo szybko się zorientowałam, że one do mnie mówią tym samym głosem, który znam z  podręczników, słyszę go w telewizji. To jest moja sprawa, żeby przebić się przez ten głos i znaleźć tam coś innego. One mówią o swoich doświadczeniach jedynym językiem, jaki znają, językiem ich młodości, ukształtowanym silnie przez dyskurs narodowy, dyskurs patriotycznego obowiązku, przez te role płciowe, jakie wtedy funkcjonowały. W prosty sposób relacjonując to, co one powiedziały, wtórnie spychamy je na margines. Musimy uczyć się czytać między wierszami, starać się zadawać inne pytania, reinterpretować to, co słyszymy, bo inaczej nie dojdziemy do niczego. Nic tam nie znajdziemy – konkluduje badaczka powstania.

Zawiłe? W skrócie jej wywód można streścić tak: czytaj między wierszami, reinterpretuj, a z pewnością znajdziesz dyskryminację, ucisk i molestowanie.

Od Szczecina ?po Bielsko-Białą

Tydzień po wystąpieniu w Feminotece Grzebalska z szerszym gronem profesorskim przedstawiała swoje rewolucyjne ustalenia w PAN. Wykładowe tournee zapewne będzie kontynuowane, bo trwa promocja jej książki „Płeć Powstania Warszawskiego". Ale badaczki gender próbują ustalić nie tylko „płeć powstania", ale także płeć Kościoła, sztuki, literatury...

Swoje odkrycia przedstawiają potem na wykładach. Można na nie trafić w Akademii Feministycznej organizowanej przez fundację Feminoteka. Co tydzień zajęcia prowadzą zarówno badaczki gender, jak i znane postacie ruchu feministycznego. „Dlaczego prawa mają płeć?" – to wykład karnistki prof. Moniki Płatek, w prawicowej blogosferze zwanej niekiedy Palikotem w spódnicy. O historii ruchu kobiecego w Polsce po 1989 r. opowiadała Agnieszka Grzybek, polonistka i feministka, była szefowa partii Zielonych, a o „kobiecie w etyce i etyce kobiet" wykładała prof. Magdalena Środa.

Podobnych wykładów odbywa się znacznie więcej w ramach podyplomowych gender studies, które dostępne są już na wielu uczelniach wyższych: na Uniwersytecie Warszawskim, Jagiellońskim, Mikołaja Kopernika w Toruniu, Gdańskim, Szczecińskim, w Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej. Na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu w dwóch edycjach tych studiów uczestniczyło około 40 osób. W 2013 r. studia nie ruszyły, gdyż nie zebrała się odpowiednia liczba chętnych.

Uniwersytet Łódzki nie tylko ma podyplomowe gender studies, ale także jako jedyny w Polsce program studiów magisterskich – Międzynarodowe Gender Studies. W tym roku studiuje tam 80 osób. Studenci mają od 22 do 54 lat. Słuchaczkami są głównie kobiety. UŁ przygotował zresztą specjalny program studiów i szkoleń gender dla nauczycieli. – Nauczycielki i nauczyciele to bardzo ważna grupa ze względu na ich kluczowy udział oraz zaangażowanie w procesy socjalizacji dzieci i młodzieży – przyznaje prof. Elżbieta Oleksy, kierownik Ośrodka Naukowo-Badawczego Problematyki Kobiet Uniwersytetu Łódzkiego.

Do listy ośrodków gender należy też dodać Polską Akademię Nauk, gdzie w Instytucie Badań Literackich działa Podyplomowe Gender Studies im. Marii Konopnickiej i Marii Dulębianki. Patronki nie powinny dziwić. Środowisko LGBT przypisuje poetce i malarce skłonności lesbijskie i robi z nich ikony swojego ruchu. Na PAN-ie, który obok UŁ wyrasta na jeden z najpoważniejszych ośrodków gender w Polsce, dostępne są podyplomowe gender studies, gender mainstreaming (strategia mająca na celu wprowadzanie genderowych postulatów w życie m.in. w instytucjach, organizacjach i polityce), a także rozmaite szkolenia. Ośrodek ma swoją fundację Gender Center, korzysta także z „ideowego wsparcia" prof. Marii Janion, znanej propagatorki tej ideologii.

Tam, gdzie studiów podyplomowych nie ma, sympatycy radzą sobie w inny sposób. Tworzą np. koła gender studies – jak na Uniwersytecie Śląskim. Gender zaczynają się interesować także niepubliczne uczelnie. Podyplomowe studia proponują na przykład Gdańska Wyższa Szkoła Humanistyczna, Krakowska Akademia im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego, a kilka lat temu w swojej ofercie miała je Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Warszawie. Studia jednak nie ruszyły.

Muzykologia feministyczna

Do podjęcia podyplomowych gender studies na Uniwersytecie Warszawskim zachęcają niepozorne ogłoszenia formatu A4 przyklejone do wydziałowej tablicy kolorowymi naklejkami z supermenem wygłaszającym kwestię „Dość przemocy wobec kobiet". Na rozmowę kwalifikacyjną trzeba się zgłosić mailowo. „Wymagane dokumenty: dyplom magisterski tylko do pokazania – oszczędzamy drzewa :)" – czytamy na stronie, do której odsyła uczelniane ogłoszenie.

Dla niezorientowanych jest też parę słów o tym, czego można oczekiwać po gender studies. Otóż odnajdą się tam m.in. ci, którzy chcą odczarować, dekonstruować i krytykować: „studia i badania nad problematyką społecznej i kulturowej tożsamości płci: opisują, analizują, dekonstruują wszystkie przesądy związane ze stereotypami kobiecości i męskości. Tematyka ta dotyczy wszystkich dziedzin życia i nauki, uzupełnia akademicką wiedzę, »odczarowuje« mity, rozszerza perspektywę o spojrzenie na dokonania całej ludzkości, a nie tylko męskiej połowy".

Pakiet trzech przedmiotów to koszt tysiąca złotych za semestr. Prowadzącymi są socjolożki, antropolożki, filmoznawczynie, prawniczki, historyczki. W genderowym świecie żeńskie końcówki są ważne, nawet jeśli opatrzone nimi słowa brzmią opacznie, jak „premiera".

W semestrze zimowym w programie gender studies na UW były trzy seminaria, które odbywały się co drugą sobotę w niewielkiej salce w podziemiach budynku UW przy ul. Żurawiej. Pierwsze zatytułowano „Co można wydedukować z opowieści o detektyw(k)ach?". W opisie zajęć czytamy: „Oto niektóre z zagadnień poruszanych na kursie: bliskość między mężczyznami (co różni opowieść o kumplach-gliniarzach od romansu); bliskość między kobietami (dlaczego opowieść o kumpelach-policjantkach nie jest romansem)".

Drugie seminarium to „Żołnierki/sąsiadki/bombiarki – Izraelki i Palestynki (literatura i film)". Trzecie nazwano „Kobieta – matka, żona, kochanka, pracownica. Prawo a życie". Uczestniczki rozmawiały m.in. na temat sytuacji prawnej konkubiny, o tym, czy mąż może przyjąć nazwisko żony, o gwałtach w małżeństwie i molestowaniu w miejscu pracy.

Studiujący w Poznaniu mieli przedmiot „muzykologia feministyczna". Omawiana jest „seksualizacja kobiecego ciała na scenie" i „wpływ realiów kulturowych czy stereotypów na możliwości tworzenia, wykonywania i dyrygowania muzyką przez kobiety". Na UAM dowiemy się, że feministki mają własną teologię, oddzielną prozę science fiction, a nawet feministyczne strategie pisarskie.

Na toruńskim UMK w programie gender studies znalazł się wykład „Seksualność i rozrodczość kobiet w ujęciu antropologii medycznej", na którym omawia się m.in. problematykę karmienia piersią jako „kwestię kulturową i polityczną".

Mimo dość szerokiej oferty nie jest wcale tak łatwo zobaczyć na własne oczy, jak wygląda ta „dekonstrukcja" i „odczarowywanie". Dr Katarzyna Władyka, koordynatorka genderowych studiów na UW, do której odesłało nas biuro prasowe uczelni, nie zgadza się na gościnną wizytę na jednym z wykładów. Studia są płatne, więc w zajęciach można wziąć udział dopiero po uiszczeniu opłaty – zaznacza. W związku z trudami rekrutacji dr Władyka nie ma też czasu na spotkanie z nami, ale proponuje przesłanie pytań e-mailem. Zaznacza, że odpowie tylko na te dotyczące programu i rekrutacji.

Prof. Ewa Kraskowska z UAM w Poznaniu w odpowiedzi na prośbę o rozmowę, choćby telefoniczną, wymawia się złym doświadczeniem z mediami. Dlatego odpowiada jedynie mailowo.

Z dr Moniką Rudaś-Grodzką, kierowniczką studiów gender w Instytucie Badań Literackich PAN, umawiamy się na krótką rozmowę. Obiecuje wygospodarować 30 minut. W umówionym miejscu trwa jednak spotkanie kilkunastu badaczek. Gdy przedstawiamy pytania, dr Rudaś-Grodzka tłumaczy się, że nie ma czasu, a poza tym sama nie jest w stanie na nie odpowiedzieć. Na zajęcia nie może nas zaprosić. – Jak powiedziała minister Kolarska-Bobińska, są to studia płatne, więc trzeba wnieść opłatę za cały semestr, żeby uczestniczyć w zajęciach – informuje.

Niezwykłą jak na to środowisko otwartością wykazuje się za to prof. Elżbieta Oleksy z Uniwersytetu Łódzkiego, gdzie już w 1992 r. powstał ośrodek gender. – Pomysł przywiozłam ze Stanów Zjednoczonych, gdzie byłam przez dwa lata na uniwersytetach, najpierw jako stypendystka, a w drugim roku wykładałam na uczelni w Wirginii – opowiada. – Na fali rewolucji lat 60. ubiegłego wieku tworzono takie ośrodki. Bacznie się przyglądałam programom i studiom na tych uniwersytetach i kiedy wróciłam do Polski, zorganizowałam grupę inicjatywną, a potem przekonałam zarówno dziekana (kobietę), jak i rektora – prawnika i poliglotę bywałego w świecie, że ta problematyka jest potrzebna i na czasie – dodaje. Prof. Oleksy zaprasza nas nawet na zajęcia, ale ze względu na sesję i przerwę międzysemestralną – najwcześniej w lutym.

„Cipo, wróć"

Agdyby tak spróbować nakreślić, kim są absolwenci gender studies? – Posiadają kompleksową wiedzę na temat zagadnień płci kulturowej oraz nierówności społecznych, a także są w stanie w sposób krytyczny identyfikować wszelkie przejawy dyskryminacji ze względu na płeć, rasę, klasę, etniczność, nie/pełnosprawność, wyznanie itp. – wylicza prof. Oleksy. – Pragnę zapewnić, że w naszym programie i literaturze, na zajęciach czy filmach, które studenci oglądają w ramach zajęć, nie ma żadnej wzmianki o seksualizacji dzieci czy kogokolwiek, nie ma mowy o zwalczaniu rodziny, nie ma marksizmu, leninizmu ani ateizmu. Nie ma też nawoływania do rewolucji obyczajowej – przekonuje kierowniczka łódzkich gender studies.  Nie trzeba jednak daleko szukać, by znaleźć tezy wprost przeciwne do zapewnień prof. Oleksy. „Gender Studies stanowi krytykę kultury i niesie propozycje jej zmiany" – czytamy na stronie Uniwersytetu Warszawskiego.

Prof. Oleksy twierdzi, że jej ośrodek na UŁ takich celów sobie nie stawia. – Nie interesuje mnie (ani moich koleżanek i kolegów) „odczarowywanie" i „obalanie" za pomocą gender. W programie Międzynarodowych Gender Studies takich akcentów nie ma. Nie ma też ambicji rewolucyjnych, natomiast jest nacisk na analizę i refleksję nad procesami zmian społecznych, ekonomicznych i kulturowych – mówi. – Jeżeli zdamy sobie sprawę z tego, że obecnie kobiety na ogół są lepiej wykształcone niż mężczyźni i więcej z nich kończy studia wyższe, to czy logiczne i pożyteczne społecznie jest skazywanie ich na siedzenie w domu? Logiczne jest, aby swoją wiedzę mogły spożytkować dla dobra społeczeństwa. Czy to rewolucyjna teza? Ale niektórzy nie przyjmują tych faktów do świadomości i ciągle tkwią w stereotypach kulturowych: „Miejsce kobiety jest w domu, dbanie o męża i dzieci" – twierdzi.

Wszystko to pięknie, tyle tylko, że gender dawno już przekroczył ramy tego, o czym mówi prof. Oleksy. Postulaty równej pracy czy płacy dla kobiet, podziału obowiązków domowych między kobietę i mężczyznę są démodé, a genderystek o takim  „konserwatywnym" spojrzeniu w mediach i w debacie publicznej jakoś nie widać.

„Gender Studies proponują alternatywne projekty identyfikacyjne »wolność od tożsamości« i »wolność do tożsamości«" – informuje potencjalnych studentów Podyplomowe Gender Studies w Polskiej Akademii Nauk. Warszawskie genderystki zachęcają, żeby stworzyć siebie na nowo, wybrać sobie tożsamość, orientację seksualną. Reinterpretują takie pojęcia jak naród, patriotyzm, na nowo opisują historię. Dużo miejsca zajmują kwestie homoseksualizmu, związków partnerskich.

Środowiska gender, queer i LGBT wydają takie książki jak „Król i król" – bajkę o księciu geju, który znudzony księżniczkami zakochał się w bracie jednej z nich. Działaczki feministyczne tworzą specjalne programy dla przedszkolaków jak „Równościowe przedszkole", gdzie zabawy dla maluchów zaplanowano tak, by same wybierały swoje płcie i role. Program, napisany przez szefową Feminoteki Joannę Piotrowską wraz z Anną Dzierzgowską i Ewą Rutkowską, zakwestionowany przez Komitet Nauk Pedagogicznych PAN jest teraz zaciekle broniony. List otwarty do prof. Bogusława Śliwerskiego, przewodniczącego Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, podpisało ponad 40 stowarzyszeń i fundacji, głównie zajmujących się tematyką dyskryminacji, gender, queer i LGBT.

Genderowa perspektywa szerzej i w sposób zdecydowanie bardziej dosadny jest prezentowana na wielu imprezach – od wspomnianych już Dni Cipki, na których można było zaopatrzyć się w feministyczne porno oraz „sikawki do sikania na stojąco", po laboratorium Pomada, projektu prezentującego sztukę LGBTQI, gdzie nie brakuje spotkań dotyczących płci i prezentacji specyficznych happeningów. „Wchodzimy do kościoła i bierzemy ślub we trzy, a błogosławi nam kapłanka bogini" – czytamy w opisie wystąpienia „Jawne partyzantki". „Dlaczego Cipa powinna zostać superbohaterką polskiego komiksu. O nieobecności kobiecego komiksu erotycznego i braku lesbijskiej perspektywy" – a to już panel zatytułowany „Cipo, wróć".

Kto zamyka oczy

Zatem naprawdę powinny dziwić pytania o to, czy gender to jeszcze badania naukowe czy już ideologia. Minister nauki i szkolnictwa wyższego tego typu wątpliwości nie uważa za uzasadnione. – Gender nazywają ideologią ci, którzy chcą prowadzić spór ideologiczny. Politycy mówią, że gender jest ideologią, ponieważ chcą wykorzystać te kwestie do bieżącej walki politycznej. Opowiadamy się za otwartością badań naukowych – mówi nam minister Lena Kolarska-Bobińska. – W tej chwili powstaje atmosfera nagonki wokół zagadnień gender. Pracownicy naukowi obawiają się, iż uczelnie mogą w związku z tym wycofywać się z prowadzenia studiów i badań z zakresu gender.

Pani minister nie widzi też zagrożenia, że zajęcia gender gościnnie pojawiają się w szkołach średnich, a nauczyciele są szkoleni z tej tematyki. – Nie można powiedzieć, że gender „wchodzi do szkół". Czy jeśli odbywają się tam co jakiś czas zajęcia dotyczące antropologii, powiemy, że „antropologia wchodzi do szkół"? Chodzi nam przecież o wychowanie otwartego, kreatywnego ucznia. Chodzi o uczenie krytycznego myślenia, a nie zamykanie oczu na współczesne zjawiska.

Krytyczne myślenie? „Gdziekolwiek jesteś, człowieku, dekonstruuj płeć, tożsamość, słowa, definiuj na nowo, manipuluj, wymyślaj nowe formy, w końcu to one stworzą normę" – recytował na jednym ze spotkań Pomady Eon Szu, w panelu poezji NIEanachronicznej.

Środek tygodnia, siedziba Feminoteki w Warszawie. Kolorowe składane krzesełka szybko się zapełniają. Na sali gromadzi się około 50 osób – są zarówno młode dziewczyny, jak i panie w średnim wieku. Pojawia się nawet kilku panów. Nic dziwnego, temat rewolucyjny, bo oto autorka publikacji dofinansowanej przez Narodowe Centrum Kultury postawiła sobie za celów obalenie mitu Powstania Warszawskiego. – Nie rozmontowałam do końca tego mitu, on jest za wielki. Zajęłam się tylko aspektem płciowym – tłumaczy skromnie Weronika Grzebalska, autorka książki „Płeć powstania warszawskiego", absolwentka Podyplomowych Gender Studies im. Marii Konopnickiej i Marii Dulębianki i doktorantka PAN.

O seksie z „powstankami"

Jednak półtoragodzinne rozważania niejednego powstańca i niejedną uczestniczkę powstania wprawiłyby w zdumienie. Bo oto Grzebalska dowodzi, jak bardzo kobiety były w czasie tych dwóch miesięcy wspólnej walki dyskryminowane i uciskane. Nie mogły walczyć z bronią w ręku, nie były traktowane na równi z mężczyznami, kierowano je do podrzędnych prac. Grzebalska przywołuje historię jednej z „powstanek" – jak je uparcie nazywa – wobec której dowódca rzekomo zastosował przemoc. Przełożył przez kolano i sprał. I nie ma dla Grzebalskiej żadnego znaczenia, że sama zainteresowana epizodu się wypiera.

Grzebalska jest przekonana, że wkład kobiet w Powstanie Warszawskie do dziś pozostaje niezauważony. Nawet podczas spotkań z powstańcami głos zabierają głównie mężowie „powstanek". Co gorsza, same „powstanki" – relacjonuje – nie zdają sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo były dyskryminowane. Pytane o tę kwestię wykazują się zaś zdumiewającą naiwnością. Mówią na przykład, że koledzy z oddziału chcieli je chronić, opiekować się nimi, dlatego nie posyłali ich w najniebezpieczniejsze miejsca i nie dawali broni do ręki.

Jako dowód ich pośledniej roli Grzebalska przywołuje fakt, że nie znamy z imienia i nazwiska żadnej bohaterki powstania. Choć z sali od razu pada nazwisko Krystyny Krahelskiej, prelegentka ucina, mówiąc, że to niedobry przykład. – Jest Krahelska – przyznaje jednak ostrożnie. – To jedyna kobieta, która ma w Muzeum Powstania Warszawskiego wydzieloną salę, ale tylko dlatego, że dała twarz warszawskiej syrence. Była śliczna i była poetką. Raczej z tym ma to związek – wyjaśnia.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą