Tak było do momentu, kiedy sam nie dotknąłem ruin. Gdzieś w Azji, już jako dorosły człowiek w gruzowisku Priene czy Didymy, a może przede wszystkim w Efezie, uświadomiłem sobie, że ów świat niszczony przez barbarzyńców straciliśmy bezpowrotnie. Trzeba było dotknąć fragmentów rozbitych kolumn, by po raz pierwszy poczuć nostalgię i z pewną goryczą skonstatować, że jedyne, co zostało, to tylko... wyobraźnia. Musiałem więc wszystko zrekapitulować. Przemyśleć jeszcze raz.
Ale i dziś przychodzą chwile, kiedy powracają dawne myśli i trochę na zasadzie znudzenia czy przekory chce się porąbać na kawałki cały świat, rozbić rzeczywistość w imię nieokreślonego nowego. Szybko jednak mijają stłumione refleksją, że to właśnie barbarzyństwo; niebarbarzyństwo zaś to trudna sztuka przeniesienia w przyszłość ukrytych w dłoniach dawnych wartości.
Cały felieton w Plusie Minusie