Może nie aż tak, ale parcie na luksus jest niewątpliwie cechą naszych czasów. Tylko że dzisiejszy luksus ma charakter utracjuszowski, konsumpcyjny. Składają się na niego łatwo rozpoznawalne, krótkotrwałe, modne drobiazgi, którymi łatwo się pochwalić w mediach. Samochody, buty, ubrania, torebki, zegarki. To, czym chwalą się polskie celebrytki na Instagramie, to, co kiedyś stanowiło przywilej elity, a dziś niepostrzeżenie stało się masówką, mcluksusem. Pisze o tym amerykańska dziennikarka Dana Thomas w książce „Jak luksus stracił swój blask". „Nasz biznes to nie sprzedaż torebek, to sprzedaż marzeń", powiedział jej Robert Polet, prezes firmy Gucci. Kiedyś luksus istniał naprawdę. Ludzi, których było na niego stać, kupowali futra, jachty, biżuterię i sztukę. Istniały tylko świetnie wykonane, piękne przedmioty. Logo, brandy nie istniały. Gwiazdy nie były „ambasadorkami" marek.
W demokracji na zegarek Cartier stać wciąż mniejszość, dla większości sfabrykowano iluzję, że są inne luksusy. Markowe torby, okulary, buty. Jak się opublikuje na Facebooku zdjęcie w drogich szpilkach, można wrócić do swego mieszkania w bloku z przyjemnym poczuciem, że wskoczyło się na wyższy szczebel społecznej drabiny. Mcluksus ze sklepu na lotnisku czy ze sklepu na Moliera, gdzie można kupić szpilki za parę tysięcy, daje złudzenie. Jest pozorem, oszustwem próżności. Jego magia jest irracjonalna. Bo czym byłby ten przedmiot bez otoczki eleganckiego sklepu, gdzie się go kupuje, bez logo? Marketing zna teorię, że przedmiot, który kosztuje tanio, nie wzbudza zainteresowania. Dopiero gdy zostaje opatrzony ceną dwu- lub trzykrotnie wyższą, staje się godny pożądania.
Cały tekst w Plusie Minusie