Jeden z czołowych „nowych ateistów", filozof i neurobiolog Sam Harris zaoferował niedawno 10 tysięcy dolarów każdemu, kto w eseju naukowym objętości do tysiąca słów udowodni, że jego teoria moralności jest fałszywa. Harris uważa, że moralność nie ma nic wspólnego z religią, wynika natomiast z ewolucyjnego mechanizmu, jakim jest dążenie istot ludzkich do poprawy własnego bytu. Jesteśmy moralni – twierdzi Harris – nie dlatego, że tak nakazuje Bóg (który nie istnieje i nigdy nie istniał), tylko dlatego, że jako gatunkowi opłaca nam się to bardziej niż bycie niemoralnym. W skali społecznej nie opłaca się zabijanie, okradanie innych oraz uwodzenie cudzych żon, ponieważ gdybyśmy zaczęli masowo stosować te praktyki, nasza społeczność przestałaby istnieć. Karzemy więc zabójców i złodziei, a cudzołóstwo, nawet w najbardziej liberalnych społeczeństwach, pociąga za sobą niemiłe skutki uboczne.
Poziom pomyślności człowieka, jego poczucie szczęścia albo upadku to wartości, które da się obiektywnie zmierzyć i opisać, np. za pomocą rezonansu mózgu, a zatem wszelkie działania, wierzenia, rytuały, których skutkiem jest poprawa wyników rezonansu, są moralne. Te, przy których rezonans nam się psuje, są zaś niemoralne. Harris uważa, że wartości moralne są faktami – takimi samymi jak fakty z dziedziny fizyki czy chemii, a naukowe metody stosowane przy badaniach chemicznych można z powodzeniem stosować przy badaniu moralności.
Oferta finansowa Sama Harrisa jest kolejną bardzo atrakcyjną próbą przekonania niedobitków wątpiących w absolutny prymat rozumu nad religijnymi przesądami, że nie mają racji. Trzeba przyznać, że dotychczasowe próby wyprowadzenia religii z życia człowieka za pomocą nauki były udane: przez ostatnie dwieście lat z okładem rola Boga w materialnym życiu ludzi jest coraz bardziej ograniczana, np. cuda z pewnością zdarzają się dziś znacznie rzadziej niż kiedyś, w każdym razie mało kto w nie wierzy. Rośnie też rzesza badaczy świata przekonanych, że dzięki zastosowaniu rozumu jesteśmy w stanie wyjaśnić wszystko, co istnieje. A jeśli jeszcze nie jesteśmy, to wkrótce będziemy, jeśli tylko odrzucimy wspomniane przesądy i skoncentrujemy się na stosowaniu metod „naukowych". Albo coś jest naukowe, a więc rozumne, albo nienaukowe, czyli nie tylko głupie, ale – jeśli wierzyć Harrisowi – również niemoralne.
Nierozsądni do bólu
Sęk w tym, że wraz z podważaniem w ostatnich latach roli Boga i religii w życiu człowieka równie silnie podważana jest – przez naukę – rola rozumu jako siły napędowej ludzkości. Wbrew potocznej opinii człowiek jako istota rozumna jest równie ułomny jak jego wersja religijna. Od lat 70. XX wieku i badań prowadzonych przez Daniela Kahnemana i Amosa Twerskiego wiadomo – na podstawie ustaleń naukowych – że człowiek zwykle podejmuje decyzje nieracjonalne, chyba że niechcący zdarzy mu się podjąć racjonalną. Na przykład większość ludzi kupuje akcje na giełdzie, kiedy kosztują one najdrożej, większość podróżujących gotowa jest zapłacić znacznie więcej za ubezpieczenie na wypadek śmierci z rąk terrorystów niż z jakiegokolwiek innego powodu (mimo że śmierć z rąk terrorystów jest znacznie mniej prawdopodobna niż inna), większość również godzi się na skomplikowaną operację, kiedy lekarz mówi, że szansa przeżycia wynosi 40 procent, podczas gdy nie wyraża zgody na tę samą operację, gdy lekarz informuje, że prawdopodobieństwo śmierci w jej wyniku wynosi 60 procent (mimo że to dokładnie to samo). Wygląda na to, że ludzie używają rozumu nie w celu ustalenia prawdy albo realizacji dobrze pojętego własnego interesu, ale zwykle po to, by rozumem wesprzeć to, w co i tak chcą wierzyć. Bez względu na racjonalną podstawę owej wiary albo jej brak.
Trzy podane wyżej przykłady pokazują, że nie ma takiej bredni, której nie przyjmiemy jako „wiedzy naukowej" (przy wsparciu wyspecjalizowanego naukowo i dobrze opłacanego doradcy finansowego albo lekarza), jeśli wierzymy, że należą nam się pieniądze, bezpieczeństwo i zdrowie. Ale nie tylko w tych trzech dziedzinach nie umiemy myśleć racjonalnie. W latach 80. i 90. naukowcy obszernie opisali tzw. błąd konfirmacyjny (confirmation bias), czyli ogólnoludzką tendencję do potwierdzania informacji, w które wcześniej wierzyliśmy, bez względu na to, czy są one prawdziwe czy nie.
Nieco później, w latach 90., neurobiolog Antonio Damassio wykazał, że nasze rozumowanie jest bezpośrednio zależne od naszych emocji. Jednak, co ciekawe – jeśli zniszczone zostaną elementy mózgu odpowiedzialne za emocje – człowiek bynajmniej nie staje się bardziej rozumny, za to traci umiejętność intuicyjnego rozpoznawania elementów rzeczywistości. Oznaczałoby to, że oprócz rozumu istnieją inne sposoby – np. intuicja albo potrzeba religii – wyjaśnienia mechanizmów, które pozwoliły człowiekowi znaleźć się w obecnym punkcie rozwoju.
Święta intuicja
Od początku wieku podobne badania na temat związków rozumu i emocji w dziedzinie moralności prowadzi amerykański badacz Jonathan Haidt. Jego zdaniem człowiek wartościuje zachowania oraz podejmuje decyzje na temat dobra i zła niemal instynktownie, a dopiero potem szuka racjonalnych argumentów dla poparcia wcześniej podjętej decyzji. Jak twierdzi Haidt, w dziedzinie moralności „pies macha ogonem" (emocje powodują rozumem), co łatwo tłumaczy, dlaczego tak trudno przekonać rozmówcę, że myli się w jakiejś sprawie dotyczącej wyborów moralnych. Haidt konkluduje, że jeśli potraktować rozum jako mechanizm przystosowania ewolucyjnego, to nie jest on narzędziem do poszukiwania obiektywnej prawdy (co jest, a w każdym razie do niedawna było celem nauki), ale po prostu pomocą dla rozmówcy w przekonywaniu innych do swoich racji. W naszym świecie najbardziej sprawni użytkownicy rozumu to nie są dogłębni myśliciele, ale intelektualni watażkowie, którzy najlepiej potrafią bronić własnego zdania. Jeśli to prawda, to znaczy, że używanie rozumu nie musi koniecznie służyć naszemu dobru – zwykle służy egoistycznej potrzebie przekonania innych, że są głupsi od nas. Po drugie zaś, tak ułomne stosowanie rozumu nie może być jedynym i pełnym źródłem poznania obiektywnej rzeczywistości – dla dotarcia do niej dobrze byłoby otworzyć się na inne źródła poznania.