Polowanie na gąski

Na ekranie widać, jak bohaterowie „Warsaw Shore" kończą imprezę ?w klubowej toalecie z głową ?w muszli klozetowej, ?na wizji opowiadają ?o problemach ?z wypróżnianiem, uprawiają seks, po czym dzielą się wrażeniami. Gimnazjaliści są zafascynowani. Rodzice? Podwożą ich ?na imprezy ?z udziałem nowych gwiazd.

Publikacja: 14.03.2014 22:37

Polowanie na gąski

Foto: EAST NEWS, Kamil Piklikiewicz Kamil Piklikiewicz

Na tyłach jednego z modnych warszawskich centrów handlowych od godz. 21 ustawia się kolejka. Gołowąsy w trampkach i adidasach ostentacyjnie kopcą papierosy. W przerwach między wpatrywaniem się w smartfony umilają sobie czas naszpikowaną wulgaryzmami konwersacją. Do kolejki dołączają też grupki dziewczynek, bo chyba jeszcze nie dziewczyn. Młode buzie pokryte grubą warstwą make-upu, gładko zaczesane włosy, spodnie rurki lub krótkie, niemal niedostrzegalne, szorty odsłaniające nie zawsze zgrabne nogi. Niektóre podwożone są przez rodziców. – Wy też na Trybsona? – pytam. – Też, też – odpowiadają, chichocząc.

Bramkarz sprawdza torby i kieszenie, zaprasza do towarowej windy, w której zmieściłby się spory samochód. Kilka chwil podróży w górę i wysiadamy przy wejściu do klubu. Dziewczyny wyciągają z toreb szpilki, w ruch idą flakony z perfumami i puderniczki. Chłopcy od razu zajmują kolejkę do szatni. Jeszcze tylko trzeba przejść przez biletera... Tak zaczyna się klubowa dyskoteka reklamowana w sieci hasłem „Pijemy z Trybsonem, czyli krzycz Trybson. Impreza nie tylko dla gąsek".

Ja z Trybsonem napić się nie mogę. Przygodę kończę przed obliczem biletera. Okazuje się, że tego wieczoru klub wpuszcza tylko licealistów, za okazaniem legitymacji. Wolę już nie pytać groźnie wyglądającego bramkarza, co młodzież będzie piła z Trybsonem, nie wszyscy są przecież pełnoletni. Dowiaduję się tylko, że nie mam nawet szans, by minąć się w drzwiach z tym bohaterem zbiorowej wyobraźni. W klubie zjawi się dopiero po północy, bo „na mieście" udziela wywiadów.

Gdzie frajer nie zajrzy

Kim jest rzeczony Trybson? To jeden z bohaterów reality show „Warsaw Shore – Ekipa z Warszawy" , którego pierwszy sezon od listopada do stycznia emitowała muzyczna stacja MTV. Do podmiejskiej willi sprowadzają się wybrani w castingu uczestnicy – cztery panie i czterech panów. Ich zadaniem jest imprezowanie. W lodówkach willi mrozi się alkohol, pod dom podjeżdża prywatny bus, który wozi ich od jednego do drugiego stołecznego klubu. Przed imprezą można skoczyć na siłownię albo „na pazurki", czyli do salonu manikiuru, by nawet dłonie pasowały do wielkomiejskich imprezowni. Program jest zachodnim formatem. Podobne show emitowały już m.in. telewizje w USA, Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii.

„Program zawiera treści nieodpowiednie dla widzów niepełnoletnich oraz takie, które mogą urazić niektórych dorosłych. Oglądasz na własną odpowiedzialność" – ostrzega lektor przed emisją każdego odcinka. I rzeczywiście, nie bez powodu. Wulgaryzmów uczestnicy używają jak przecinków, na ekranie widać, jak bohaterowie zakrapianą imprezę kończą w klubowej toalecie z głową w muszli klozetowej, na wizji opowiadają o problemach z wypróżnianiem, uprawiają seks i dzielą się wrażeniami, jak Paweł Cattaneo, 23-latek z Poznania, który nie kryje, że bierze udział w programie, „by jak najwięcej bzykać" lub „szpachlować", bo takiego słowa używa, mówiąc o seksie. Po nocy z przygodnie poznaną dziewczyną zaproszoną do willi mówi do kamery, jak bardzo mu ulżyło, bo ciężko przeżył cztery dni posuchy. Paweł „Trybson" Trybała, 22-letni zawodnik sztuk walki MMA z Sosnowca, widzów raczy wyznaniem: „Będę dzisiaj ruchał, k...wa, czuję to", albo deklaruje nieskromnie: „Jestem ostrym dzikiem, każda świnia przy mnie krzyczy". Kobiety nazywa gąskami, a w „bzykalni", czyli oddzielnym pokoju, w którym uczestnicy programu zazwyczaj uprawiają seks w „prywatności" (czyli na oczach telewidzów, a nie domowników), zostawia prezerwatywy, czym irytuje pozostałych mieszkańców. „Moja cipka to świętość! Nie każdy frajer tam będzie zaglądał" – wyjaśnia sprawę w jednej z konwersacji Ania Ryśnik, 22-latka ze Żmigrodu, a 19-letnia Ewelina Kubiak ze Zgierza jako pierwsza sprowadza do domu poznanego w klubie chłopaka. I choć telewidzowie ich wspólną noc mogli widzieć jak na dłoni, to reżyser i tak oddaje głos mieszkańcom. „Młócili się jak zboże" – tak nocne przygody koleżanki podsumował ze znawstwem Paweł.

Odrażające? Być może, ale program ten ma największą oglądalność w historii polskiej MTV. Średnio podczas jego emisji przed telewizorami zasiadało 160 tys. widzów. Dużo więcej śledziło kolejne odcinki w internecie – legalnie i nielegalnie. Polska wersja okazała się na tyle piorunująca, że pokazują ją już telewizje w Danii, Szwecji, Niemczech, Finlandii, Belgii, Holandii czy Norwegii. – Liczyliśmy na to, że „Warsaw Shore" będzie chętnie oglądanym programem, ale jego popularność przerosła nasze najśmielsze oczekiwania – mówi Jerzy Dzięgielewski, dyrektor programowy MTV. – Spodziewaliśmy się, że program będą oglądać głównie ludzie bardzo młodzi. Jednak największą popularnością cieszy się on wśród kobiet w wieku od 25 do 34 lat. Moim zdaniem „Warsaw Shore" oglądają ci, którzy taki tryb życia prowadzą, tak się bawią, ale też osoby, które kiedyś tak żyły i tego etapu w swoim życiu nie lubią – wyjaśnia dyrektor.

Tłumaczy, że nazywanie kobiet przez bohaterów programu gąskami może się wydawać niezbyt eleganckie, ale tak wcale nie jest. – My akurat mamy przestudiowany język młodych ludzi na wylot i wiemy, że wiele osób określa młode kobiety mianem „świnie", nawet same panie tak o sobie mówią. W tej sytuacji gąski wydają się sympatyczniejsze – odpowiada Dzięgielewski.

Ekipa z Gimbazy

Po zakończeniu emisji „Warsaw Shore" bohaterowie programu stali się sezonowymi gwiazdami. Kluby płacą im, by zjawili się na organizowanych przez nich dyskotekach, bo przyciągają tłumy fanów. Za ich przybycie na imprezę trzeba zapłacić – według plotkarskich portali  – od półtora do czterech tysięcy złotych za wizytę. Są fetowani, pozwalają się fotografować, rozdają autografy, tańczą, piją, a nawet – niczym gwiazdy rocka – skaczą ze sceny na wzniesione w górę ręce fanów. Swoją obecnością uświetniają imprezy od morza po Tatry. – U nas byli już trzy razy – mówi Adrian Kubala z klubu Galeon w Kawęczynie Sędziszowskim, 20 km od Rzeszowa. – Na ostatniej imprezie z ich udziałem pojawiło się ponad tysiąc osób, co jest dobrym wynikiem jak na dzisiejsze czasy. Nie wszyscy przyszli ze względu na nich, ale na pewno spora część. Chcą przybić piątkę z Pawłem czy Trybsonem, zrobić sobie z nimi zdjęcie, wrzucić je na Facebooka i zdobyć lajki. Z moich obserwacji wynika, że najbardziej zainteresowani ludźmi z „Warsaw Shore" były 20-, 25-latki.

Pokaźną liczbę fanów uczestnicy „Warsaw Shore" mają w sieci. Jak grzyby po deszczu powstają grupy i fanpage nawiązujące do programu. Dawid Lityński – „Litek", uczeń drugiej klasy technikum informatycznego z Wrocławia, razem z kolegami, którzy przedstawiają się jako „Giczu" i „Łozin", założył facebookową stronę „Ekipa z Imprezy – Wrocław Shore". Są na niej zaproszenia do klubów, memy i fotomontaże nawiązujące do programu czy zdjęcia młodych ludzi, na których widać, że nie najlepiej znoszą nadmiar alkoholu. Można też wziąć udział w niezbyt skomplikowanym konkursie: „Wygraj koszulkę ze swoim imieniem i dużym napisem impreza!" – czytamy na stronie. Wystarczy odpowiedzieć na pytanie: "#Jak myślicie, kto pierwszy się napierd*li u LITKA na domówce 19.02.2014 ? 1:Giczu, 2:Łozin, 3:Litek". – Zajmuję się organizacją imprez. Zauważyłem, że wiele młodych osób ogląda „Warsaw Shore". Chciałem wykorzystać ogromną popularność tego programu. Pomyślałem, że strona nawiązująca do tego show może dodatkowo zachęcić młodych ludzi do przychodzenia do klubów, w których organizuję imprezy. Staramy się bawić równie dobrze jak bohaterowie „Warsaw Shore" – wyjaśnia Dawid. Stronę polubiło przeszło 800 osób. – Z wieloma z nich spotykamy się na imprezach. Jesteśmy towarzystwem 17–18-latków, większość z nas jeszcze kończy szkołę.

Dawid przyznaje, że jest wiernym widzem „Warsaw Shore". – Nie przepuściłem chyba żadnego odcinka. Przyznaję, że bohaterowie są trochę durnowaci, nieraz zachowują się prymitywnie, ale jestem młody, ciekawi mnie to, podoba mi się sposób, w jaki się bawią – mówi. I dodaje: – Część z nas ogląda ten program, żeby się pośmiać z ludzi z „Ekipy z Warszawy", części imponuje ich styl życia, sposób, w jaki imprezują, to, że mają wszystko za darmo.

Dawid był też na imprezie w jednym z wrocławskich klubów, gdzie pojawili się bohaterowie „Warsaw Shore". – Ich obecność przyciągnęła sporo osób, choć szału nie było. Fajnie bawili się z ludźmi, ale w rzeczywistości zachowują się trochę inaczej niż w programie. Może chodziło o to, że w klubie było dużo młodzieży, więc musieli się pilnować? – zastanawia się.

Program MTV ma jednak wiernych fanów nie tylko wśród zbliżających się do pełnoletności uczniów liceów. Pilnie śledzą go także gimnazjaliści. Fanpage „Gimbus Shore – Ekipa z Gimbazy" polubiło prawie 4 tys. osób. Gimnazjalna młodzież dzieli się tam wrażeniami z imprez, zdjęciami z klubów i domówek. Wiadomo na przykład, że na wyjeździe w Szczyrku pili malinówkę i cytrynówkę. Zdjęcie młodych dziewczyn pozujących z butelkami okraszono podpisem: „Która pierwsza trafi do łóżka? W takim wieku kilka procent działa jak tabletka gwałtu". Zdjęcie chłopców z gołymi klatami i butelkami piwa administrator opisał: „W niedzielę zamiast do kościoła – na melanż! Kto się dołącza do naszej ekipy?". Gimnazjaliści dzielą się też wrażeniami z tego, co zobaczyli w „Warsaw Shore": „(...) mam śmiertelną bekę z ostatniego odcinka WWSH („Warsaw Shore" – przyp. red.)! Trybson zar#chał babke w klubie! To jest lans gąski gąski! Są tu jakieś gąski?" (pisownia oryginalna).

Bez gorsetu

Co na to dyrektor programowy MTV? – To, co młodzi ludzie deklarują w swoich wpisach na portalach, to jedno, a to, co robią, to drugie. Mamy doświadczenie z mediami społecznościowymi. Wiemy, że wiele rzeczy jest tam wpisywanych tylko po to, by wzbudzić zainteresowanie, zdobyć dużo lajków. To wcale nie znaczy, że gimnazjaliści czy licealiści bawią się w ten sposób – uważa Dzięgielewski i zaznacza, że młodzież w ogóle nie powinna „Warsaw Shore" oglądać. – To program dla dorosłych. Jest nadawany po godz. 23. O tej porze młodzieży nie powinno być przed telewizorami. Jeśli oglądają „Warsaw Shore", to najczęściej w internecie, z nielegalnych źródeł. Staramy się z tym walczyć – zapewnia.

Odmiennego zdania niż Dzięgielewski są socjologowie i psychologowie. – To nie jest zwykłe zaciekawienie młodych ludzi postaciami z telewizyjnego programu – mówi dr Anna Siudem, psycholog społeczny z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. – Mając kilkanaście czy 20 lat, szukamy wzorców, modelu, który potem naśladujemy. Młodzież chętniej wybiera ten, który zobaczy w mediach, niż wartości wyniesione z domu. Dlatego takie programy są dla niej ogromnym niebezpieczeństwem.

Prof. Jacek Kurzępa, socjolog młodzieży ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, zaznacza, że program już odcisnął swoje piętno. – Określenia takie jak „gąski" czy „szpachlowanie" weszły do języka używanego przez młodych ludzi – mówi. – Młodzież naśladuje zachowania, które zobaczyła w „Warsaw Shore". Zresztą takie programy robi się po to, żeby w sensie cywilizacyjnym i kulturowym przełamać opory ludzi względem jakichś zachowań. Ostatnio studentki na zajęciach porównywały pierwszą edycję „Big Brothera" z „Warsaw Shore". Ten pierwszy naruszał normy zachowania czy te dotyczące pokazywania nagości, ale „Warsaw Shore" to przekroczenie Rubikonu. Jeśli był jeszcze cienki gorset podtrzymujący naszą kulturę, to „Ekipa z Warszawy" zdarła go w sposób niebywale skuteczny.

Marsjanie atakują

Warsaw Shore" śledzi nawet młodzież akademicka, studiująca na renomowanych kierunkach. Bartosz, student Kolegium Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych na UW, przyznaje bez wahania, że jest fanem „Warsaw Shore". – Drażnią mnie opinie, jakoby śledzenie perypetii Trybsona było rozrywką dla mas. Ten program oglądają i sprzątaczki, i intelektualiści, profesorowie. Agata Bielik-Robson, filozof, publicystka „Krytyki Politycznej", napisała na temat „Warsaw Shore" aż trzy eseje. Musiała więc program oglądać, skoro poświęciła mu tyle tekstów – zapala się.

Razem z Krzysztofem, studentem SGH, Bartosz założył na Facebooku stronę „Zamiast tęczy pomnik Trybsona", nawołującą do tego, by na warszawskim placu Zbawiciela zamiast spalonej tęczy pojawił się postument z postacią mięśniaka z „Warsaw Shore". – 11 listopada spłonęła tęcza na placu Zbawiciela, budka przy rosyjskiej ambasadzie i kultura chrześcijańska – mówi Bartosz, odnosząc się do premiery „Warsaw Shore", która miała miejsce 10 listopada o godz. 23. – Postanowiliśmy połączyć te wydarzenia, stąd fanpage „Zamiast tęczy pomnik Trybsona". Na początku zainteresowanie naszą stroną było bardzo duże, dostawaliśmy wiele zdjęć i memów, które publikowaliśmy – wspomina. – W tym roku wpisów pojawia się mniej. Trochę się to rozmyło, bo kolega wyjechał na stypendium zagraniczne, a i popularność internetowa nie trwa długo. Ale mieliśmy swoje pięć minut.

Przyznaje, że bohaterowie „Warsaw Shore" są wulgarni i wyuzdani. – Ale nie sądzę, by to kogoś obrażało, no, może jakieś dewotki i osoby, które zbyt poważnie traktują etos inteligenta. Prawda jest taka, że to nie jest żaden show z Marsjanami. Jeśli się śmiejemy z uczestników tego programu, to z siebie się śmiejemy. Każdy ma chyba podobne wspomnienia z zakrapianych imprez, w których uczestniczył. Kiedy ludzie są już trochę wstawieni, zaczynają się dziwnie zachowywać, słaniać na nogach, mówić, bełkocząc, czy przybijać piątki. Ubzdryngoleni bohaterowie „Warsaw Shore" bardzo się od nas nie różnią. Są trochę bardziej wulgarni, a zamiast przybijania piątek łapią innych za pośladki. Poza tym są dość dowcipni. Trybson ma taką gadkę, że o mój Boże! A dziewczyny potrafią zrobić wokół siebie trochę zamieszania. To nie są małpy w zoo, oni zostali wybrani do tego programu przez profesjonalistów.

Uniwersalny język wódki

Profesjonaliści sukcesu swojego reality show upatrują w jego rzekomej prawdziwości. – Ingerencja producenta jest niewielka, nie ma szczegółowego scenariusza, nikt nie każe uczestnikom robić tego, co robią. Być może widz potrzebuje czegoś takiego, by odreagować programy i seriale telewizyjne, które są zupełnie oderwane od rzeczywistości, niczym peweksy w PRL, do których aspirowaliśmy  – mówi Dzięgielewski. Jego zdaniem zachowania bohaterów programu to prawda o części młodzieży. – To jest rodzaj subkultury, której członkowie doskonale się rozumieją. Zaprosiliśmy na jedną z imprez Holly z brytyjskiego odpowiednika programu – „Geordie Shore". Obawialiśmy się, że nie będzie się dobrze bawić z naszą ekipą. Ale było wręcz przeciwnie. Jak powiedziała potem Holly, pomógł „uniwersalny język wódki" – opowiada.

Adrian Kubala z klubu Galeon ma prostsze wyjaśnienie. – Cóż, Polska ubożeje umysłowo.

– Współczesny człowiek chce szybkiej przyjemności, a taką daje seks, ale także alkohol, narkotyki czy władza. To dlatego „Warsaw Shore" jest tak popularny. Pokazuje, jak szybko można sobie sprawić przyjemność – mówi dr Siudem. Zaznacza, że duża część widzów nie rozumie, że seks w związku jest uzupełnieniem więzi emocjonalnej z drugim człowiekiem, a oderwany od niego – krótkotrwałą przyjemnością, po której niewiele zostanie. – Nie dziwmy się zatem, że będzie przybywać rozwodów, rozbitych rodzin i samotnych matek. Takie programy promują krótkotrwałe relacje, zmiany partnerów, a nie trwałe związki.

MTV idzie za ciosem i jeszcze wiosną pokaże nam drugi sezon swojego reality show. – Już pod koniec pierwszej serii „Warsaw Shore" na Facebooku, Twitterze czy w e-mailach nadsyłanych do stacji zaczęły się pojawiać prośby o drugi sezon programu. Potem zamieniły się one w żądania – mówi Dzięgielewski. Od kilku tygodni trwają castingi. Kandydaci są ponoć jeszcze „ciekawsi" niż bohaterowie pierwszego sezonu; strach pomyśleć, co to znaczy. W nowej edycji bohaterowie mają jeszcze kilka lekcji do odrobienia. – W polskiej wersji programu nie udało się to, co możemy oglądać w wersjach zachodnich. Tam kobiety są wyzwolone seksualnie. Wspomniana już Holly zmienia partnerów jak rękawiczki – mówi Dzięgielewski. – U nas to mężczyzna jest „ostrym dzikiem", a kobieta „gąską". Jeśli mężczyzna sprowadza sobie kolejne partnerki, jest fajnym kozakiem. Kobietę w podobnej sytuacji określa się mianem „szmaty", „dziwki" i „ladacznicy". Wciąż obowiązują podwójne standardy.

Prof. Kurzępa jest jednak zdania, że problem z „Warsaw Shore" polega na zupełnie czymś innym. – U kobiet odbije się na postrzeganiu przez nie ich potrzeb i aspiracji. Ambicją uczestniczek jest przecież to, żeby wypić dwie butelki Ballantine'sa, a przy tym nie zwymiotować i zachować względną równowagę. Program odciśnie się też na postawie chłopców wobec kobiet; jasno wskazuje, że dziewczyny są po to, żeby je zaliczyć – mówi socjolog. I dodaje: – „Co za obciach, co za dno", mówią niektórzy widzowie tego programu, ale następnego dnia znów go włączają, potem zastanawiają się, czy też by się tak zachowywali, a wreszcie chcą tego spróbować, więc organizują „Ekipę z Bytomia" czy ze Skierniewic. Rodzice i starsze rodzeństwo powinni rozmawiać z młodzieżą o tym programie, wskazać zagrożenia, przeanalizować zachowania. Mówi pani, że licealiści bywają na imprezach z bohaterami „Warsaw Shore"? A gdzie są ich rodzice? Jeszcze ich podwożą na takie spotkania, prosto do paszczy lwa?

Na tyłach jednego z modnych warszawskich centrów handlowych od godz. 21 ustawia się kolejka. Gołowąsy w trampkach i adidasach ostentacyjnie kopcą papierosy. W przerwach między wpatrywaniem się w smartfony umilają sobie czas naszpikowaną wulgaryzmami konwersacją. Do kolejki dołączają też grupki dziewczynek, bo chyba jeszcze nie dziewczyn. Młode buzie pokryte grubą warstwą make-upu, gładko zaczesane włosy, spodnie rurki lub krótkie, niemal niedostrzegalne, szorty odsłaniające nie zawsze zgrabne nogi. Niektóre podwożone są przez rodziców. – Wy też na Trybsona? – pytam. – Też, też – odpowiadają, chichocząc.

Bramkarz sprawdza torby i kieszenie, zaprasza do towarowej windy, w której zmieściłby się spory samochód. Kilka chwil podróży w górę i wysiadamy przy wejściu do klubu. Dziewczyny wyciągają z toreb szpilki, w ruch idą flakony z perfumami i puderniczki. Chłopcy od razu zajmują kolejkę do szatni. Jeszcze tylko trzeba przejść przez biletera... Tak zaczyna się klubowa dyskoteka reklamowana w sieci hasłem „Pijemy z Trybsonem, czyli krzycz Trybson. Impreza nie tylko dla gąsek".

Ja z Trybsonem napić się nie mogę. Przygodę kończę przed obliczem biletera. Okazuje się, że tego wieczoru klub wpuszcza tylko licealistów, za okazaniem legitymacji. Wolę już nie pytać groźnie wyglądającego bramkarza, co młodzież będzie piła z Trybsonem, nie wszyscy są przecież pełnoletni. Dowiaduję się tylko, że nie mam nawet szans, by minąć się w drzwiach z tym bohaterem zbiorowej wyobraźni. W klubie zjawi się dopiero po północy, bo „na mieście" udziela wywiadów.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy