Strącenie Ikara

Matkę, która wcześniej o niczym nie wiedziała, Gagarin pocieszał po wylądowaniu – Nie płacz, już nigdy tego nie zrobię. Słowa te okazały się prorocze – więcej w kosmos nie poleciał.

Publikacja: 11.04.2014 19:16

Jak Ikar w wodę. Fragment najbardziej znanego płótna Pietera Brueghla

Jak Ikar w wodę. Fragment najbardziej znanego płótna Pietera Brueghla

Foto: bridgeman art library

Red

Kiedy 12 kwietnia 1961 roku Jurij Gagarin jako pierwszy człowiek znalazł się na orbicie Ziemi, jego lot trwał najkrócej w historii astronautyki: 108 minut. Tyle wystarczyło na jedno niepełne okrążenie Ziemi, gdyż statek Wostok lądował 1500 km na zachód od kosmodromu Bajkonur, skąd został wystrzelony. Tak więc pierwszym człowiekiem, który naprawdę okrążył Ziemię, był jego dubler i konkurent Herman Titow. Wyrokiem historii został skazany na rolę tego drugiego, o którym wprawdzie mówi się i pamięta, ale symbolem i bohaterem został Gagarin.

Wybór tego, kto jako pierwszy przedstawiciel ludzkości poleci w kosmos, został dokonany 8 kwietnia 1961 roku, cztery dni przed  wystrzeleniem Wostoka. Siergiej Korolow, słynny główny konstruktor, którego osobę trzymano w ZSRR w najściślejszej tajemnicy, podjechał na spotkanie z kosmonautami czarnym ziłem 110. „Wyjął listę, kto kim jest: Bykowski, Gorbatko, Gagarin. (...) Gdy doszedł do Gagarina, przyjrzał mu się uważnie. Można było zauważyć, że od razu mu się spodobał – niebieskie oczy, miły, promienny uśmiech, swobodny w rozmowie. Patrzył na niego, jakby w pokoju znajdowali się tylko oni dwaj. (...) Gdy wyszedł, otoczyliśmy wszyscy Gagarina i powiedzieliśmy: »On wybrał ciebie«. Istotnie, Korolow mówił później, że wyboru dokonał już na tym pierwszym spotkaniu", wspominał kosmonauta Aleksiej Leonow.

Początkowo do grupy kosmonautów zakwalifikowano 20 osób zebranych po jednostkach lotniczych. Kryterium oprócz osiągnięć w zawodzie lotnika było przede wszystkim idealne zdrowie. Pół roku przed terminem lotu pozostawiono sześciu kandydatów: oprócz Gagarina i Titowa byli to Nikołajew, Popowicz, Bykowski i Nielubow. Kandydaci byli niewysocy – do 167 cm – i ważyli nie więcej niż 65 kg. Takie ograniczenia narzucały rozmiary Wostoka. Dla porównania średni wzrost pierwszych astronautów amerykańskich wynosił 177 cm, a waga 75 kg.

Z owej szóstki wszyscy zostali kosmonautami poza Nielubowem, który miał świetne referencje i może nawet poleciałby jako pierwszy, ale zgubiło go zbyt rozdęte ego: lubił być w centrum zainteresowania. Błyskotliwy, inteligentny, ostatecznie znalazł się na trzecim miejscu po Titowie, a wkrótce wypadł z grupy na skutek pijackiego incydentu z patrolem wojskowym na dworcu kolejowym. Zwolniono również dwóch innych kandydatów z szerokiego zespołu za to tylko, że byli świadkami wydarzenia. Nielubow mocno przeżył odtrącenie – usunięto go nawet ze zdjęć z programu Wostok – i w 1966 roku w stanie głębokiej depresji rzucił się pod pociąg.

Kiedy więc Nielubow został wycofany z konkurencji, na placu pozostali jedynie Titow z Gagarinem. Ze względów politycznych czynnikom bardziej przypadł do gustu syn cieśli i dojarki. Titow pochodził z rodziny nauczycieli; był dokładniejszy, miał silniejszy charakter, więc możliwe, że zostawiono go na trudniejszy, całodobowy lot, który już wówczas planowano. Wybór pierwszego kosmonauty sfingowano, zwołując posiedzenie komisji państwowej. Titow wziął udział w spektaklu, który filmowano, mimo że znał decyzję wcześniej i nie krył rozczarowania. Po latach jednak zmienił zdanie: „Oni dokonali właściwego wyboru. Nie ze względu na władze, ale dlatego, że Jura okazał się człowiekiem, którego wszyscy kochali. Mnie nie mogliby tak kochać".

W książce Jamiego Dorana i Piersa Bizony'ego „Gwiezdny bohater" znajdujemy jeszcze inny argument: Gagarin i Chruszczow byli do siebie podobni, obaj chłopscy synowie, po rosyjsku wylewni. „To, że Gagarin zdołał dojść tak wysoko, stanowiło dla Chruszczowa uprawomocnienie jego własnej drogi na szczyt". To oczywiste, że nie Titow, ale Gagarin był faworytem sowieckiego przywódcy i po szczęśliwym lądowaniu ta sympatia jeszcze się nasiliła. Być może – choć nic na ten temat nie wiadomo – poparcie I sekretarza KPZR było Jurijowi niezbędne: w czasie wojny jego brata i siostrę wywieziono do Niemiec. Taka plama w życiorysie oznaczała u Sowietów automatyczną dyskwalifikację, a trudno uwierzyć w przeoczenie odpowiednich służb.

Straszliwa nieważkość

Nielubow nie był jedyną ofiarą na początku sowieckiej drogi w kosmos. Trzy tygodnie przed startem Gagarina zginął w komorze izolacyjnej 24-letni Walentin Bondarienko. Po 15-dniowej sesji na pół godziny przed otwarciem włazu odgradzającego go od świata zerwał z ciała czujniki medyczne, a następnie oczyścił skórę tamponami waty nasączonej alkoholem. Odrzucił je zbyt niedbale, jeden z nich wylądował na gorącym palniku kuchenki i natychmiast się zapalił. W bogatej w tlen atmosferze komory ogień rozprzestrzenił się błyskawicznie. Osiem godzin walczono o życie młodego pilota, ale poparzenia okazały się zbyt głębokie.

Nie wiadomo natomiast, jakie straty ponieśli tzw. testerzy, młodzi żołnierze o wspaniałym zdrowiu, pobrani z wojsk lotniczych. Na tych ochotnikach dokonywano prób mało odbiegających od eksperymentów doktora Mengele, skoro ich celem było wyznaczenie granic wytrzymałości ludzkiego organizmu. Wmawiano im specjalny status, ale oficjalnie nie istnieli, płacono jak na poprzednim stanowisku, a gdy któryś doznał szwanku, zostawiano go samego sobie. W ciągu 30 lat w testach „na zniszczenie" w ramach sowieckiego programu kosmicznego wzięło udział około 1200 osób. Kto się skarżył albo przerywał test, wylatywał z zespołu.

Ludzie ci niepozbawieni ambicji rywalizowali ze sobą o rekordy: kto wytrzyma największe ciśnienie, największe przeciążenie, kto będzie najdłużej na wirówce, zniesie wyższy poziom zanieczyszczenia powietrza dwutlenkiem węgla czy nagłą dekompresję. Wiedzieli o kosmonautach i uważali ich za grupę wydelikaconych mięczaków: tamtym aplikowano ledwie dwie–trzy minuty przeciążenia na poziomie 7 g i tylko 20 sekund na poziomie 12 g. Jeden z testerów znosił wielokrotnie impulsowe przeciążenie 27 g, a raz doszedł nawet do 40 g. Nawet gdy ktoś przeżył tę gehennę, wskutek naruszenia organów wewnętrznych czekało go trwałe inwalidztwo bez żadnej osłony socjalnej ze strony państwa. Długofalowymi konsekwencjami tych eksperymentów nikt się nie przejmował; podobno połowa testerów z lat 60. nie doczekała lat 90.

Lekarze i kierownictwo projektu bardzo obawiali się stanu nieważkości, ponieważ nic nie wiedzieli o jej wpływie na ludzki organizm. Amerykanie pozorowali nieważkość w odrzutowcach Boeing 707, spadających po specjalnej trajektorii, co dawało dwie minuty bez ciążenia. To wystarczało, by się z nieważkością oswoić. Sowieci rozwiązali tę kwestię po swojemu: w szybie windy 28-piętrowego budynku Uniwersytetu Moskiewskiego, jednego z najwyższych w Moskwie, umieścili specjalną klatkę, która spadała swobodnie na poduchy wypełnione sprężonym powietrzem. Dzięki tej pomysłowej metodzie przebywający w klatce kosmonauta mógł zaznać nieważkości przez dwie–trzy sekundy. Nic dziwnego, że lot Gagarina był tak krótki: całkiem serio się obawiano, że nieważkość może zadziałać na kosmonautę zabójczo.

Iwan Iwanowicz ?w kosmosie

Plotka głosiła, że przed Gagarinem w kosmos poleciał jeden, a nawet kilku kosmonautów, którzy brawurę władz przypłacili życiem. W walce o tytuł pierwszego kosmonauty świata miał polec syn słynnego konstruktora samolotów Iliuszyn, który wystartował na statku Rossija trzy albo cztery tygodnie przed Gagarinem. Podczas twardego lądowania Iliuszyn miał odnieść rozległe obrażenia i ratownicy znaleźli go nieprzytomnego.

Autorzy „Gwiezdnego bohatera" są zdania, że plotkę wywołał lot osobnika nazwanego przez kosmonautów Iwanem Iwanowiczem. Wystrzelony miesiąc przed Gagarinem, odziany był w taki sam skafander i wyposażony w spadochron i katapultę. Z orbity nadał przepis na kapuśniak i barszcz zabielany śmietaną. Zgodnie z programem katapultował się na stosownej wysokości i wylądował na spadochronie, ale był tak wyczerpany, że nie mógł ustać na nogach. Wieśniacy z pobliskich kołchozów szli mu z pomocą, ale kordon żołnierzy nikogo nie dopuszczał. W rzeczywistości Iwan Iwanowicz był jednym z dwóch manekinów, które w ramach lotów próbnych trafiły na orbitę przed Gagarinem.

Jednakże prawdziwy kosmonauta też zachowywał się biernie: siedział jako pasażer, składał meldunki i produkował banalne uwagi o pięknie Ziemi. Zwłaszcza zaś niczego nie pilotował, gdyż ręczne sterowanie Wostokiem było odłączone i cała rzecz odbywała się automatycznie. To nie znaczy, że nie miał takiej możliwości: mógł w przypadku nagłej potrzeby wbić sześciocyfrowy kod, który umożliwiał mu przejęcie sterów. Trzy z tych liczb znał; po pozostałe miał się zwrócić do Ziemi. Trudno sobie jednak wyobrazić, że w sytuacji awaryjnej, kiedy działać trzeba natychmiast, kosmonauta szarpie się z Ziemią o kod, toteż kilka osób niezależnie, w tym główny konstruktor, podało Gagarinowi te liczby, aby ominąć głupie rozporządzenie.

Oficjalnie sam lot przebiegł bezawaryjnie, co nie było prawdą. Tuż przed startem nie zaświecił się wskaźnik zamknięcia włazu do kabiny Wostoka i trzeba było jeszcze raz odkręcać i zakręcać te 30 śrub. Nieważkość okazała się mniej demoniczna niż sądzono, za to przed samym lądowaniem Wostok wpadł w nieprzewidziane rotacje. Okazało się, że nie doszło do rozdzielenia kabiny pilota z modułem serwisowym – uniemożliwiła to gruba wiązka kabli elektrycznych. W końcu uległa ona przepaleniu w atmosferze, ale i wtedy wściekłe wirowanie nie ustało: Gagarin zaczął tracić przytomność, wskaźniki rozmywały mu się w oczach. Tak naprawdę niewiele brakowało, aby zginął w ostatniej fazie lotu. Co ciekawe, usterki tej nie usunięto i parę miesięcy później – 6 sierpnia – z analogicznym problemem w identycznych okolicznościach musiał zmagać się Titow.

Nie mniej ważne od techniki były działania propagandowe. Ludzie z TASS otrzymali trzy koperty na wypadek trzech wariantów zakończenia lotu. Pierwsza koperta zawierała materiały przygotowane na wypadek, gdyby lot skończył się pełnym sukcesem i wylądowaniem na obszarze ZSRR. Druga – gdyby doszło do przymusowego lądowania na obcym terytorium. W trzeciej znalazły się instrukcje na wypadek katastrofy. Zabawne rzeczy działy się w związku z łącznością. Ponieważ ZSRR mimo olbrzymiego obszaru nie miał ogólnoświatowej sieci nasłuchu z kosmosu, na oceany świata wysłano cztery statki handlowe ze specjalnymi masztami radiowymi. Sygnały ze statków mogły być z łatwością przechwytywane przez Zachód, toteż dane szyfrowano. Na każdym ze statków znajdował się piec, w którym książki szyfrów miałyby być natychmiast spalone, gdyby np. zachodni obserwatorzy weszli na pokład. Po zakończeniu lotu statki kontynuowały rejs handlowy, by zarobić na swoją misję.

Ambasador komunizmu

Choć na miejscu Gagarina równie dobrze mógł się znaleźć ktoś inny, szybko okazało się, jak szczęśliwy był to wybór. Wiadomo było, że Gagarin zdobędzie światową sławę, ale  – jak napisał Nikołaj Kamanin, szef sowieckiego oddziału kosmonautów – „nikt nie przewidział skali uwielbienia, jakie go spotyka". Tuż po lądowaniu kołchoźnicy omal nie wzięli Gagarina za szpiega (było to rok po zestrzeleniu samolotu szpiegowskiego USA i pilota Gary'ego Powersa), ale od pierwszej chwili stał się obiektem uwielbienia w ZSRR i na całym świecie. Prawie z marszu rozpoczął wielkie tournée: na pierwszy ogień poszły Czechosłowacja z Bułgarią, potem Finlandia i Wielka Brytania, a na wysokim piątym miejscu znalazła się Polska. Gagarin trafił do nas w lipcu 1961 roku, przy czym wizytę tak skorelowano, by objęła święto narodowe  PRL (22 lipca). Na trasie znalazły się oczywiście Warszawa, Katowice, gdzie dostojnego gościa obwoził osobiście I sekretarz KW PZPR Edward Gierek, Częstochowa i Zielona Góra. Prosto z Polski Gagarin odleciał na Kubę.

Uczciwy, prostoduszny wygląd i szczery uśmiech zjednywały mu natychmiastową sympatię. Wszędzie też jego przejazdom towarzyszyły tłumy. Można by pomyśleć, że ludzkość powszechnie zaakceptowała swego pierwszego wysłannika w kosmos i radośnie manifestowała zadowolenie, że został nim właśnie on. Okazało się, że Gagarin nadspodziewanie dobrze radził sobie w gąszczu politycznych ceremoniałów, a jego wypowiedzi niejednokrotnie wskazywały na nie byle jaki talent dyplomatyczny. Sława wielkiego zdobywcy kosmosu zaczynała mu powoli doskwierać – nikt nie wiedział lepiej niż on, jak mało w tym było prawdy – podejmował więc próby dystansowania się. Zwracał np. uwagę, że jego medal Bohatera Związku Sowieckiego nosi numer 11 175. „To oznacza, że 11 174 ludzi przede mną dokonało czegoś wielkiego. Nie zgadzam się z jakimkolwiek dzieleniem ludzi na znakomitości i zwykłych śmiertelników. Jestem nadal zwyczajnym człowiekiem. Nic się nie zmieniłem". Na spotkaniu z królową Elżbietą w pałacu Buckingham nie wiedział, które sztućce do czego służą, więc skomentował: „Wasza Wysokość, po raz pierwszy jem śniadanie z królową Wielkiej Brytanii i trudno mi się połapać, co do czego służy". Królowa znalazła się równie uroczo, odpowiadając: „Panie majorze [Gagarin wystartował z Bajkonuru jako starszy porucznik, ale wylądował już jako major – przyp. M.O.], ja urodziłam się w tym pałacu, a i tak wciąż tyle rzeczy mi się myli". Według innej relacji Gagarin zirytował się własną nieporadnością i zapowiedział: „A teraz będę jadł jak człowiek sowiecki", po czym spożył posiłek łyżką.

W trakcie wielu wywiadów i rozmów wielokrotnie indagowano go o szczegóły techniczne, a także o warunki życia w ZSRR, ale Gagarin świetnie wiedział, ile mu wolno powiedzieć. Wykazywał nawet sporą inteligencję w omijaniu tych pułapek. W Japonii dziennikarz zapytał, czemu Gagarin zakupił takie mnóstwo prezentów dla dzieci. Czyżby w Rosji brakowało zabawek? „Zawsze przywożę prezenty dla moich córek – odrzekł Gagarin. – Tym razem chciałem im sprawić niespodziankę japońskimi lalkami, ale teraz napiszą o tym gazety i z niespodzianki nic nie wyjdzie. Udało się panu zepsuć radość dwóm małym dziewczynkom". Oczywiście sympatia sali była natychmiast po stronie Gagarina.

Wiatr się zmienia

Podczas gdy Gagarin sławił ZSRR i sowiecką naukę, świat szedł do przodu. Kosmos spowszedniał, odbywały się kolejne loty o nieporównywalnym stopniu zaawansowania, pojawili się nowi bohaterowie, także w Ameryce. Gagarin zachował status symbolu, ale przestał być tym jedynym, wyjątkowym, któremu należy oddawać cześć boską. Także nieważkość okazała się papierowym tygrysem – gdy wyszło na jaw, że może ją przetrzymać przeciętnie zdrowy człowiek, grono sowieckich kandydatów na kosmonautów poszerzono o odrzuconych wcześniej inżynierów i naukowców. Gagarin musiał mocno wziąć się do pracy, jeśli chciał sprostać konkurencji, tym bardziej że zagraniczne wojaże mocno obniżyły poziom jego wyszkolenia.

Zmienił się także on sam: obejrzał trochę świata i nie był już taki pewny, że ZSRR jest bezdyskusyjną awangardą postępu na świecie. Zaczął nadużywać alkoholu, bo wszędzie, gdzie się pojawił, zmuszano go do spełniania toastów. Kilkakrotnie zdarzyło mu się skorzystać z wdzięków innych kobiet, gdyż młode Rosjanki szalały za przystojnym kosmonautą. Mianowano go szefem wyszkolenia oddziału kosmonautek, ale nie wiązał się z tym wielki prestiż. Gdy na orbitę poleciała Walentina Tierieszkowa i względom propagandowym stało się zadość, oddział po prostu rozwiązano.

Tym, co zachwiało pozycją Gagarina, było odsunięcie od władzy Chruszczowa w październiku 1964 roku i śmierć Korolowa w wyniku błędu lekarskiego w styczniu 1966 roku. W ciągu roku stracił dwóch możnych protektorów. Nowy władca na Kremlu Leonid Breżniew niby nadal popierał Gagarina, ale fakty mówiły co innego: ograniczono jego wojaże, ponieważ ktoś działający na rzecz pokoju między narodami wobec nowego konfrontacyjnego kursu stał się zbędny. Możliwe też, że uznano go za element podejrzany, skoro tak swobodnie dogadywał się z możnymi tego świata. „Narobił sobie wielu wrogów, ponieważ zachowywał się z większym wdziękiem, potrafił wypowiadać się mądrzej i szczerzej niż oficjalni przywódcy sowieckich delegacji. Ci z góry nikomu czegoś takiego nie wybaczą", powiedział o nim bliski współpracownik.

Prawdopodobnie nie w smak władzom była też społeczna działalność Gagarina. Dziesięć dni po jego locie powołano dział korespondencji z siedmioma sekretarkami na etatach, który zajmował się lawiną listów ze wszystkich zakątków ZSRR, a potem z całego świata. Część z nich stanowiły rozpaczliwe prośby o pomoc: ktoś został niesłusznie skazany, ktoś skarżył się na skandaliczne warunki mieszkaniowe. Gagarin angażował się w te sprawy zwykłych ludzi i dzięki magii swego nazwiska wiele udało mu się załatwić. Ale w zbiurokratyzowanej strukturze jego pozycja świętej krowy coraz bardziej kłuła partyjnych czynowników w oczy.

Ostatni lot

Po śmierci Korolowa Gagarin zaczął mocno pracować na powrót w szeregi czynnych kosmonautów. Rozpoczął studia na akademii im. Żukowskiego, a jako pracę dyplomową przedstawił bardzo trudny projekt samolotu kosmicznego, pierwowzór późniejszych promów. Wraz z wprowadzeniem nowej generacji pojazdów kosmicznych Sojuz mianowano go dublerem Władimira Komarowa, który miał lecieć jako pierwszy. Sojuz był kompletnie niedopracowany, jeszcze w przeddzień startu naliczono ponad 200 usterek – ale z powodów politycznych na start nalegał sam Breżniew. Komarow jako fachowiec od techniki dobrze wiedział, jaki los go czeka, jeszcze z orbity krzyczał: – Zabiliście mnie, dranie! Istotnie, rozbił się o ziemię wskutek splątania linek od spadochronów hamujących. Trzyosobowy statek, który miał wystartować następnego dnia z Gagarinem na pokładzie, oczywiście pozostał na Ziemi, a samego Gagarina odsunięto od lotów – oficjalnym powodem była niechęć do narażania jego życia.

Wobec tego zdobywca kosmosu przystąpił do nadrabiania zaległości w lotach na myśliwcach. W jednym z takich lotów z instruktorem na pokładzie zginął: ich samolot wrył się w ziemię, a z obu pilotów zostały jedynie szczątki, które zebrano do plastikowych worków i skremowano. Urodzony w roku 1934 Jurij Gagarin po 34 latach już nie żył.

Przyczyny katastrofy badało pięć komisji, w tym dwie firmowane przez KGB. Ustalono, że piloci wyprowadzali samolot z lotu nurkowego – ale nie zdążyli, zabrakło im miejsca. Nie byli pijani ani na kacu. Samolot ćwiczebny MiG-15 był stary, z 1956 roku, silnik przeszedł cztery remonty kapitalne. Źle działał wysokościomierz. Dwa zewnętrzne domontowane zbiorniki paliwa fatalnie wpływały na aerodynamikę. Warunki meteorologiczne tego dnia były trudne i ciągle się pogarszały. Gagarin z instruktorem dostali informację, że podstawa chmur znajduje się na wysokości 1000 m; w rzeczywistości było to 450 m. Jakieś kłopoty były na wieży, która źle informowała, zabrakło rejestracji wskazań radarów (skąd my to wszystko znamy?). W materiałach śledztwa doszło do wielokrotnego fałszowania zeznań.

Kluczową kwestią było, co spowodowało wytrącenie miga z jego toru; oficjalnie uznano, że uderzenie w gondolę balonu meteorologicznego. Kosmonauta Leonow był wtedy na lotnisku i usłyszał wybuch – odgłos samolotu przekraczającego barierę dźwięku. Ustalił, że tego dnia w pobliżu ćwiczył nowy sowiecki samolot Su-11 z dopalaczem; zamiast na wysokości 10 km, znalazł się tuż obok samolotu z Gagarinem. Potężna naddźwiękowa fala uderzeniowa obróciła samolot Gagarina, którego z powodu dodatkowych zbiorników nie było łatwo wyprowadzić z tego położenia. Podobno Leonow znalazł owego pilota Su-11 i w zamian za zatajenie nazwiska uzyskał jego zeznania, ale życia Gagarinowi to nie wróciło. Niedawno nawet pojawiła się opinia, że to błąd pierwszego kosmonauty był przyczyną tragedii.

Śmierć Gagarina wydaje się więc wypadkiem, choć w jego rodzinie do dziś panuje pogląd, że stali za tym ludzie Breżniewa. Była zgodna z logiką systemu, który nikomu nie pozwalał wyrosnąć nadmiernie, zwłaszcza wbrew woli komunistycznych bonzów.

Gagarin zwieńczył olbrzymią piramidę złożoną z naukowców, lotników, inżynierów i robotników, która doprowadziła do wystrzelenia pierwszego człowieka w kosmos – ale Związek Sowiecki pozbywał się nie takich ikon. Podobnie jak we wczesnych latach 60. w zdobywaniu kosmosu kraj ten nie ma sobie równych w marnowaniu ludzi – ale ta druga tendencja wydaje się o wiele bardziej trwała...

Autor jest pisarzem SF, krytykiem i publicystą specjalizującym się w tematyce naukowej i cywilizacyjnej.

Kiedy 12 kwietnia 1961 roku Jurij Gagarin jako pierwszy człowiek znalazł się na orbicie Ziemi, jego lot trwał najkrócej w historii astronautyki: 108 minut. Tyle wystarczyło na jedno niepełne okrążenie Ziemi, gdyż statek Wostok lądował 1500 km na zachód od kosmodromu Bajkonur, skąd został wystrzelony. Tak więc pierwszym człowiekiem, który naprawdę okrążył Ziemię, był jego dubler i konkurent Herman Titow. Wyrokiem historii został skazany na rolę tego drugiego, o którym wprawdzie mówi się i pamięta, ale symbolem i bohaterem został Gagarin.

Wybór tego, kto jako pierwszy przedstawiciel ludzkości poleci w kosmos, został dokonany 8 kwietnia 1961 roku, cztery dni przed  wystrzeleniem Wostoka. Siergiej Korolow, słynny główny konstruktor, którego osobę trzymano w ZSRR w najściślejszej tajemnicy, podjechał na spotkanie z kosmonautami czarnym ziłem 110. „Wyjął listę, kto kim jest: Bykowski, Gorbatko, Gagarin. (...) Gdy doszedł do Gagarina, przyjrzał mu się uważnie. Można było zauważyć, że od razu mu się spodobał – niebieskie oczy, miły, promienny uśmiech, swobodny w rozmowie. Patrzył na niego, jakby w pokoju znajdowali się tylko oni dwaj. (...) Gdy wyszedł, otoczyliśmy wszyscy Gagarina i powiedzieliśmy: »On wybrał ciebie«. Istotnie, Korolow mówił później, że wyboru dokonał już na tym pierwszym spotkaniu", wspominał kosmonauta Aleksiej Leonow.

Początkowo do grupy kosmonautów zakwalifikowano 20 osób zebranych po jednostkach lotniczych. Kryterium oprócz osiągnięć w zawodzie lotnika było przede wszystkim idealne zdrowie. Pół roku przed terminem lotu pozostawiono sześciu kandydatów: oprócz Gagarina i Titowa byli to Nikołajew, Popowicz, Bykowski i Nielubow. Kandydaci byli niewysocy – do 167 cm – i ważyli nie więcej niż 65 kg. Takie ograniczenia narzucały rozmiary Wostoka. Dla porównania średni wzrost pierwszych astronautów amerykańskich wynosił 177 cm, a waga 75 kg.

Z owej szóstki wszyscy zostali kosmonautami poza Nielubowem, który miał świetne referencje i może nawet poleciałby jako pierwszy, ale zgubiło go zbyt rozdęte ego: lubił być w centrum zainteresowania. Błyskotliwy, inteligentny, ostatecznie znalazł się na trzecim miejscu po Titowie, a wkrótce wypadł z grupy na skutek pijackiego incydentu z patrolem wojskowym na dworcu kolejowym. Zwolniono również dwóch innych kandydatów z szerokiego zespołu za to tylko, że byli świadkami wydarzenia. Nielubow mocno przeżył odtrącenie – usunięto go nawet ze zdjęć z programu Wostok – i w 1966 roku w stanie głębokiej depresji rzucił się pod pociąg.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
Jan Bończa-Szabłowski: Kąpielówki Sama Frickera
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Zawiedziony biegiem spraw świata w 2024 roku
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Możemy kochać Jacka Kaczmarskiego, ale Patrycja Volny ma prawo do własnej historii
Plus Minus
Michał Łuczewski: W dzisiejszym świecie każdy może zostać kozłem ofiarnym. Boje się takiego świata
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Edukacja zdrowotna w szkole mobilizuje partyjne elektoraty
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką