Przekonujemy się o tym, czytając wspomnienia lekarza Louisa Mau-frais'go, który spędził całą I wojnę światową w okopach, ratując kolegów żołnierzy. To lektura dobra na sierpień – przecież poza polskimi rocznicami, którymi gęsto wypełniony jest ten miesiąc, warto pamiętać o walkach, jakie toczyły się latem od 1914 do 1918 r. na frontach Wielkiej Wojny Białych Ludzi. Poległy miliony.

Maufrais zaczyna swą relację od 2 sierpnia 1914 r.  Młody lekarz, tuż po studiach, zostaje skierowany na front z zadaniem organizowania punktów medycznych tuż za linią okopów. Ściąganym tam rannym zostaje udzielona pomoc, po czym są oni transportowani na tyły. Często ta pomoc jest już niepotrzebna. Maufrais notuje: „Mamy biedaka z poważnie uszkodzoną czaszką, z praktycznie odsłoniętym mózgiem. Jest w śpiączce, chyba lepiej dla niego. Drugi ma wyrwane ramię, które, chociaż całkowicie oddzielone od tułowia, wciąż tkwi w rękawie kapoty. Ten jest umierający. Podobnie trzeci ranny, któremu nie jesteśmy w stanie pomóc – nawet nie próbowaliśmy wnosić go do ziemianki, nie minęło dziesięć minut, a skonał".

Pandemonium wojny, bez-ustanny ostrzał artyleryjski, brak snu, wody i żywności, która często jest dostarczana za cenę życia kuchcików wysyłanych do okopów, robactwo i stres, okopy wypełnione trupami – tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu trwa wojna na wyniszczenie, kolejne ofensywy i kontrofensywy przynoszą przesunięcie frontu o zaledwie parę kilometrów w jedną lub drugą stronę. O co chodzi w tej rzezi?

W relacji Maufrais'go nie znajdziemy analizy przyczyn wojny czy krytyki jej prowadzenia. Natrafimy na opisy codziennych czynności lekarza, kolegów, z których większość poległa, przykłady bezduszności wyższych szarżą wojskowych, jednym rozkazem wysyłających na śmierć tysiące. A na śmierć młody lekarz napatrzył się do woli. Był na pierwszej linii m.in. podczas walk w Argonnach, w bitwie pod Verdun, w walkach nad Sommą i nad Aisne.

Krótko przed śmiercią (zmarł w 1977 r.) postanowił się podzielić ze światem swymi przeżyciami. Na podstawie skrupulatnych wojennych notatek nagrał kasety, które przekazał wnukom. Louis Maufrais nie skarżył się, nie biadolił, bardzo przypomina doktora Bernarda Rieux z „Dżumy" Camusa. Może właśnie tacy są najlepsi synowie słodkiej Francji? A kiedy I wojna się skończyła i w jednym z lazaretów autor opatrywał rannego oficera niemieckiego, usłyszał: „Z przykrością muszę panom powiedzieć, że to my wygraliśmy tę wojnę. Nie w chwili obecnej, ale przyszłość wskaże właściwego zwycięzcę".