Reklama

Wrocław pisany solidarycą

W jakim mieście jednocześnie podsłuchiwano bezpiekę za pomocą najnowszej aparatury szpiegowskiej i zabijano komunizm śmiechem? Gdzie znalazło się najwięcej ludzi na serio rozważających podjęcie walki zbrojnej z czerwonymi, a arcybiskup ukrywał pieniądze na działalność podziemia? We Wrocławiu.

Publikacja: 17.10.2014 03:10

„80 milionów” to dowód, że opowieść o „Solidarności” może być ciekawa

„80 milionów” to dowód, że opowieść o „Solidarności” może być ciekawa

Foto: EAST NEWS

Środa, 25 maja 1977. ?Msza za Stanisława Pyjasa

Na Ostrowie Tumskim w wiosenny dzień szczególnie mocno czuć było mieszaninę zapachów wymienianych w jednej z najbardziej „wrocławskich" powieści – w „Niskich Łąkach" Piotra Siemiona: czuć było mianowicie woń „mokrego kamienia, łąk, siwych spalin, upału, rzecznej pleśni, cegieł i koksowego pyłu". Z dalekopisów SB w warszawskiej centrali skapywały kolejne słowa: niepomni na niemieckich odwetowców smarkacze zorganizowali się także we Wrocławiu.

Pod stojącym na dziedzińcu katedry pomnikiem Jana XXIII, jedynym w Polsce, zgromadziło się niespełna 200 osób. Studencki Komitet Solidarności we Wrocławiu był pierwszą „strukturą opozycyjną" po roku 1956, o jakiej wiedzą historycy, która dotrwała do karnawału lat 1980–1981. I, jak często przy opowieści o opozycji przedsierpniowej w Polsce, na początku mamy do czynienia z jednostkami, które krążą, zawracają w pół kroku, szukają. Kimś takim był Leszek Budrewicz, pisarz i publicysta, w tamtych czasach student wrocławskiej polonistyki. Później wspominał, swoje zakłopotanie, kiedy dotarł w końcu do Krakowa z pieniędzmi ze zbiórki. Tłumaczył się, że na pomoc rodzinie Pyjasa udało się zebrać tak niewiele, tymczasem okazało się, że Wrocław był najhojniejszy.

Tych kilkadziesiąt, później kilkaset osób organizowało się powoli, osłaniane, na ile się dało, przez kilku sympatyzujących z nimi wykładowców, w tym przez ówczesnego rektora uniwersytetu, wybitnego polonistę Czesława Hernasa. Deklarację założycielską wrocławski SKS podpisał dopiero ponad pół roku po śmierci Pyjasa: proroczo, 13 grudnia 1977. Inne przedsierpniowe struktury pojawiały się w postaci zawiązków: w maju 1979 powołano Klub Samoobrony Społecznej Ziemi Dolnośląskiej, który miał być ekspozyturą „warszawskiego" KOR, kilku profesorów zaangażowało się w tworzenie Towarzystwa Kursów Naukowych, niezmordowany emisariusz Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela Wiesław Kęcik zainicjował powstanie kręgu ROPCiO, z którego wyrosną za chwilę wrocławski KPN, Ruch Młodej Polski i Ruch Młodych Demokratów, coraz większy nakład miał „Biuletyn Dolnośląski", przy którego wydawaniu najaktywniejszy był Kornel Morawiecki, w KSS działał Zenon Pałka... Nie brakuje niemal żadnego z wielkich nazwisk wrocławskiego podziemia lat 80., ale wszystko rośnie powoli, w cieniu uniwersytetu, miejscowego KIK i wysokich drzew.

Środa, 26 sierpnia 1980. Autobusy i tramwaje

Ma Trójmiasto fetowaną na wszelkie sposoby Henrykę Krzywonos. Ale kto pamięta o Jerzym Piórkowskim, który jako pierwszy zaciągnął hamulec wysłużonego jelcza? Wypełniona pojazdami pętla autobusowa i zajezdnia na Grabiszyńskiej na kilka dni stała się kuźnią dolnośląskiego zrywu, na którego czele stanął pracownik zajezdni Władysław Frasyniuk.

Latem 1980 roku kilkugodzinne przestoje zdarzały się i we Wrocławiu, ale strajk z prawdziwego zdarzenia rozpoczął się dopiero 26 sierpnia, kiedy zakłady pracy w całej Polsce okupowało już ponad pół miliona osób, 21 postulatów wisiało na bramie Stoczni Gdańskiej, Edward Gierek nie pokazywał się od kilku dni, a emisariusze i negocjatorzy krążyli między Wybrzeżem a Warszawą.

Reklama
Reklama

Wrocław nie zdążył się załapać na „wielką trójkę" Porozumień Sierpniowych (gdańskie, szczecińskie i śląsko-dąbrowskie), ale gdy już ruszył, to z przytupem: tego samego dnia, co zajezdnia Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego na Grabiszyńskiej, stają Elwro i Hutmen. Rusza lawina trójliterowych skrótów, wtedy tak oczywistych, dziś wymagających przypisów. Działający przy MPK MKS (Międzyzakładowy Komitet Strajkowy) dostaje wsparciem SKS i KSS, KIK i TKN, krótko mówiąc: całej wrocławskiej opozycji... Wsparcie jest skuteczne: dwa dni po wybuchu strajku stoi 50 dużych zakładów, 1 września, w dniu zakończenia prostestu, już 176.

Ostatni z hermetycznych skrótów – MKZ, czyli Międzyzakładowy Komitet Założycielski – oznacza początek krótkiej stabilizacji i szampańskiego karnawału: Region Dolnośląski NSZZ „Solidarność" jest drugi co do wielkości w kraju, „Solidarność Dolnośląska", czyli tygodnik Zarządu Regionu, osiąga nakład 50 tys. egzemplarzy (dziś nie obraziłaby się na tę liczbę większość pism ogólnokrajowych). Studenci strajkują – najpierw w styczniu 1981, by zarejestrować NZS, potem w listopadzie – solidaryzując się z Wyższą Szkołą Inżynierską w Radomiu, której narzucono partyjnego rektora. Stery „Solidarności" na Dolnym Śląsku obejmuje przewodniczący regionu Władysław Frasyniuk.

Główny nurt historii rozlał się z Grabiszyńskiej na ćwierć kraju: hasło „strajk" padło jeszcze 13 grudnia, a potem w lecie 1988 roku, ale na swój wielki powrót zajezdnia, która służyła wrocławskim tramwajom od końca XIX wieku (Elektrische Strassenbahn Breslau wzniosła pierwsze budynki w 1893 roku), ma szansę dopiero teraz. Obok tramwajów-zabytków sztuki inżynierskiej epoki Hohenzollernów stanie toporny jak realny socjalizm jelcz typu beczka, za którego sprawą stanął Dolny Śląsk. Tworzone właśnie Centrum Historii Zajezdnia to miejsce, które ma szansę stać się dla Wrocławia tym, czym Muzeum Powstania Warszawskiego dla stolicy.

Czwartek, 3 grudnia 1981. „Żądło" po polsku

Zdjęcia Józefa Piniora i Piotra Bednarza robione teleobiektywem przez esbeków. Namierzanie przez ekipę śledczą w kwartale ulic metodą, która stanie się powszechna w stanie wojennym, ale wówczas była czymś nowym. I mimo to – bieg przez wypełnioną ludźmi salę operacyjną banku PKO z trzema torbami wypełnionymi banknotami i wycie silników przeciążonych fiatów 125p, ubeckich i naszych – niezbędny element ścieżki dźwiękowej każdego filmu o latach 80. Wielokrotnie nagradzane na różnych festiwalach „80 milionów" Waldemara Krzystka to takie „Żądło" po polsku w realiach stanu wojennego.

Polskich insurekcjonistów oskarża się o improwizowanie i brak zdolności przewidywania równie często, co niesłusznie. Przeczucia i przecieki towarzyszyły konspiratorom także w listopadzie 1981. Po regionach chowano przecież powielacze, uzgadniano hasła i tworzono systemy łączności między zakładami, z drugiej zaś strony wojskowe grupy operacyjne, krążące z dyscyplinującą pomocą po fabrykach, ewidencjonowały kilofy i komplety zapasowych kluczy. Dwie ekipy szykowały się do starcia. W filmie zresztą tego „ducha przezorności" uosabia „Stary" – były AK-owiec Zbigniew Mikoś, który po wojnie przesiedział w więzieniu sześć lat. Sam szykował skrytki na sprzęt i zapasy gazu łzawiącego: kiedy zmarł na krótko przed wprowadzeniem stanu wojennego, okazało się, że swoją wiedzą nie podzielił się z nikim.

Niewielu jednak wykazało się większym zmysłem przewidywania niż Józef Pinior i oficerowie wrocławskiej SB: oddaleni o kilka ulic, nigdy niewidzący się twarzą w twarz, prowadzący swoją rozgrywkę niczym partię szachów przez telefon. Trik był w gruncie rzeczy prosty, wymagał tylko zagrania va banque, z całkowitym lekceważeniem reguł księgowości: wystarczyło podjąć z konta praktycznie całość środków będących w dyspozycji regionu i ukryć zgodnie z porzekadłem „najciemniej pod latarnią": w rezydencji arcybiskupa Henryka Gulbinowicza. Większość kwoty – choć w mniej malowniczy sposób niż w filmie – udało się zamienić na dolary, aby ocalała przed inflacją.

Reklama
Reklama

Dzięki filmowi Waldemara  Krzystka „Solidarność" czasu karnawału, dziś tak rozpaczliwie wyblakła i anonimowa, (od)zyskała swoje twarze: Maksa (Marcina Bosaka) i Filipa Bobka (Frasyniuka): brodatych desperatów w swojskich zielonych kangurkach i podróbkach amerykańskich kurtek wojskowych. Kto wie, jak potoczyłaby się historia, gdyby na początku lat 90. XX wieku kręcono takie filmy, jak „80 milionów", zamiast pomstować na nieistniejącego w rzeczywistości „ducha kombatanctwa"?

Niedziela, 1 maja 1983. Most lotniczy

Lektura dokumentów wrocławskiej SB, zgromadzonych i opracowanych przez Grzegorza Waligórę i Łukasza Kamińskiego, będzie ważna dla przyszłych studentów historii nie tylko jako bezcenne źródło, ale i przykład tego, że źródłom nie zawsze należy ufać. Relacje z kolejnych manifestacji pisane są tym samym językiem sprawozdawczości organizacyjnej – przy trzeciej z nich można bez trudu usnąć: „Po zakończeniu nabożeństwa około 3-tysięczna grupa młodzieży wzięła udział w 20-minutowym zgromadzeniu, wznosząc okrzyki »Precz z juntą«, »Chcemy wolności«, »Zwolnienia internowanych«, skandowano »Wałęsa, Wałęsa«. Odśpiewano też hymn,  »Rotę« i »Żeby Polska była Polską«. Po wiecu tłum rozszedł się, a niewielkie grupy udały się w rejon Zajezdni MPK przy ul. Grabiszyńskiej i pl. Pereca, gdzie trwały już zajścia uliczne. W rejonie tym gromadził się tłum ok. 1500 osób, który wzniósł trzy barykady z kubłów na śmieci, rozpalił ogniska, itp. Siły porządkowe zaprowadziły spokój w tym rejonie dopiero o godz. 2.30. W czasie zaprowadzania porządku zatrzymano 135 osób, głównie ludzi młodych (studentów, uczniów)".

Wystarczy jednak sięgnąć po opis podobnych wydarzeń pióra Igora Jankego, by skoczyła nam adrenalina: „Walki rozlały się na wiele dzielnic miasta. Trzeba było ściągać komandosów z innych części kraju. Utworzono most lotniczy z Krakowem. Samoloty transportowe przelatywały nisko nad ulicami kipiącymi od rozruchów. Dowożone nimi posiłki wprost z lotniska wojskowego Strachowice spieszyły na pomoc otoczonym oddziałom ZOMO".

To nie tylko kwestia daru słowa, którego zabrakło anonimowemu porucznikowi SB. To również dowód na to, jak nieuchronne jest samooszukiwanie w państwie totalitarnym, gdzie nawet instytucja powołana do monitorowania zagrożeń ustroju, nie może się uwolnić od propagandy sukcesu. SB nie była w stanie przyznać się do tego, że we Wrocławiu w czerwcu i sierpniu 1982, a następnie w maju i sierpniu 1983 roku dochodziło do bitew ulicznych, w których górę brali manifestanci: niepowstrzymani, kruszący kordony ZOMO nie tylko, jak gdzie indziej, kamieniami, lecz także butelkami z benzyną, podpalonymi wózkami śmietnikowymi, rozpędzonymi tramwajami... Straceńcza lekkość i śmiertelna desperacja: taki był Wrocław pierwszych lat stanu wojennego.

Czy dlatego właśnie tu zawiązała się Solidarność Walcząca – organizacja, którą Igor Janke określa jako „najbardziej bojową, najlepiej zakonspirowaną, najsprawniejszą i sprawiającą najwięcej kłopotów władzy komunistycznej"? Podział na „radykałów" i „umiarkowanych" obecny był w „Solidarności" od samego początku.  Było tak przed grudniem 1981, w obozach internowania i aż do końca dekady. Nigdzie jednak rozłam nie był tak spektakularny jak we Wrocławiu, gdzie starli się stojący na czele podziemnego Regionalnego Komitetu Strajkowego Władysław Frasyniuk i współpracujący z nim Kornel Morawiecki. Obaj współtworzyli jeszcze Ogólnopolski Komitet Oporu, pierwszą krajową strukturę podziemną Później jednak Morawiecki opowiedział się za silną, scentralizowaną konspiracją, Frasyniuk zaś za koordynującą i skupiającą się na działaniach symbolicznych Tymczasową Komisją Koordynacyjną.

Gdzie indziej w Polsce radykałowie trafiali do struktur lokalnych, marginalizowanych, czasem infiltrowanych czy przejmowanych przez SB. Solidarność Walcząca jako jedyna potrafiła nie tylko stanąć do walk ulicznych (po raz pierwszy – 13 czerwca 1982 r., pół roku po wprowadzeniu stanu wojennego), ale też stworzyć własną, rozbudowaną poligrafię, kanały przerzutowe, system kurierów i emisariuszy na Zachodzie, kontrwywiad i technologię produkcji broni. Socjologowie, dysponując relacjami, dokumentami i cytowanym już reportażem Igora Jankego („Twierdza. Solidarność Walcząca, podziemna armia"), powinni podjąć próbę odpowiedzi na pytanie, dlaczego udało się to właśnie we Wrocławiu: czy dlatego, że jest „miastem ludzi zewsząd", co ułatwiało nawiązywanie kontaktów i sieci konspiracyjnych w całej Polsce? Czy dlatego, że w „Solidarność" w większym stopniu niż gdzie indziej zaangażowana była inteligencja techniczna? Czy ze względu na stosunkowo słabą, bo znaną tylko z relacji, traumę Powstania Warszawskiego?

Reklama
Reklama

Czwartek, 1 października 1987. Rolki dla ludu

Deptak na Świdnickiej i grupa brodaczy rozdających przechodniom toporny, szary, ale niedostępny papier toaletowy. Tłum się kłębi, skonsternowane patrole zbyt późno przystępują do legitymowania, szczęśliwcy unoszą rolki. Za dwa tygodnie, podczas akcji „Drugie rozdanie papieru toaletowego", MO będzie już czujniejsza. Sparwdzi dokumnety wszystkich przechodniów, którzy będą mieli pecha iść z rolką papieru.

Na pat połowy lat 80. nie miała pomysłu ani władza, ani opozycja. Hasło „emigruj albo strzelaj" robiło karierę wśród studentów, PZPR tworzyło kolejne mniej lub bardziej fasadowe „organizacje porozumienia narodowego", gdzie średnia wieku zwykle przekraczała siedemdziesiątkę: dla młodych miało być „Towarzystwo Przyjaciół Chińskich Ręczników", założone przez Jerzego Owsiaka i kilka innych gwizdków, którymi mogła bezpiecznie uchodzić para. Prawdziwe życie było gdzie indziej.

Pomysł legendarnego „Majora", Waldemara Fydrycha, by wcielić w życie hasła „surrealizmu socjalistycznego", nie sprawdził się w patetycznych dniach strajku studenckiego w grudniu 1981 r., ale sześć lat później był jak znalazł. Pomarańczowi, późne wnuki provosów z zachodnioeuropejskich rewolucji '68, wzięli szturmem Wrocław, przyjęli się w Warszawie, Łodzi i Lublinie, właściwie we wszystkich środowiskach studenckich Polski – i po 1989, mimo prób reanimowania ruchu, na zawsze przeszli do historii.

Trochę  jak w „Przypadku" Kieślowskiego trudno powiedzieć, co przesądzało o tym, czy trafi się do Solidarności Walczącej czy w szeregi Pomarańczowej Alternatywy. We Wrocławiu drugiej połowy lat 80. do obu było równie niedaleko i być może za jedyne twarde kryterium uznać można zmysł autoironii. Bohaterowie „Niskich Łąk", podobnie jak sam Waldemar Fydrych, pierwsze krasnoludki malują już w stanie wojennym, w roku 1983 („– Ładne farbki, Żożo, skąd takie? – Norwegowie przywieźli, razem z prasą. – Pssss...– Ty, Gałecki, weź sobie nie leć w człona. Nie szprejuj mi po dywanie. Idź poszprejuj sobie po murku"), ale dopiero cztery lata później takie happeningi, jak: „Dzień Milicjanta" (7 października 1987), „Karnawał RIO-botniczy" (16 lutego 1988) czy „Rewolucja Krasnoludków" (1 czerwca 1988), potrafiły zgromadzić kilkanaście tysięcy uczestników.

***

Zapewne o kilku miastach można by napisać podobne teksty. W Polsce o miano „najbardziej solidarnościowego miasta stanu wojennego" mogą konkurować  zarówno Warszawa (rozkołysane na placu Zamkowym przez demonstrantów budy ZOMO, Radio Solidarność Romaszewskich, setki wydawnictw i tysiące kolporterów) jak i Kraków (zadymy w Nowej Hucie) i, oczywiście, Gdańsk: w końcu wszystko zaczęło się w stoczni, tam mieszkał noblista, do tego św. Brygida i strajki latem 1988.

Reklama
Reklama

Ale być może to właśnie dla Wrocławia – młodego, nieskrępowanego tradycją, z równą łatwością odwołującego się, jak wspomina Leszek Budrewicz, do pamięci Armii Krajowej i Woodstocku, „Solidarność" była najważniejsza jako budulec tożsamości. To w okresie karnawału 1980–1981 pierwsze pokolenie urodzone i wychowane w tym mieście wzięło na siebie odpowiedzialność za swój kawałek Polski. I odtąd nic już nie było takie jak wcześniej.

Zdjęcia NAF Dementi udostępniono dzięki programowi: „Digitalizacja i upowszechnianie zasobów archiwizacji Niezależnej Agencji Fotograficznej Dementi poprzez Ośrodek Pamięć i Przyszłość we Wrocławiu"

Środa, 25 maja 1977. ?Msza za Stanisława Pyjasa

Na Ostrowie Tumskim w wiosenny dzień szczególnie mocno czuć było mieszaninę zapachów wymienianych w jednej z najbardziej „wrocławskich" powieści – w „Niskich Łąkach" Piotra Siemiona: czuć było mianowicie woń „mokrego kamienia, łąk, siwych spalin, upału, rzecznej pleśni, cegieł i koksowego pyłu". Z dalekopisów SB w warszawskiej centrali skapywały kolejne słowa: niepomni na niemieckich odwetowców smarkacze zorganizowali się także we Wrocławiu.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Reklama
Plus Minus
„Bałtyk”: Czy warto było
Plus Minus
„Lucky Jack”: Trzy cytryny, cztery wiśnie
Plus Minus
„Lekarz w Himalajach”: Góry i medycyna
Plus Minus
„Obcy: Ziemia”: Satyra na kulturę start-upów
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Jacek Kopciński: Proza wożona pod siodłem
Reklama
Reklama