Miles Davis i Jack Johnson - o związkach jazzu z boksem

26 grudnia 1908 roku – 106 lat temu Jack Johnson jako pierwszy czarnoskóry został mistrzem świata wagi ciężkiej w boksie. 43 lata temu Miles Davis zgromadził w studiu „najlepszy rockowy zespół świata", by oddać cześć bohaterowi i zagrać najwspanialsze solo w karierze.

Aktualizacja: 03.01.2015 20:56 Publikacja: 03.01.2015 00:00

Miles Davis kochał boks. Idolem jego dzieciństwa był Joe Louis, wzorem w walce z alkoholem i narkoty

Miles Davis kochał boks. Idolem jego dzieciństwa był Joe Louis, wzorem w walce z alkoholem i narkotykami – Sugar Ray Robinson. Ale najbardziej podziwiał Jacka Johnsona. Fot. Jack Vartoogian

Foto: Getty Images

Najpierw uderza bas. Bas i perkusja, a potem gitara Johna McLaughlina. Po dwóch minutach i 20 sekundach pada pierwszy potężny cios – od razu niemal posyła na deski. Miles Davis w szczytowej formie. 15-minutowe solo jest jak 12 rund – Miles dopada, rzuca na liny i zasypuje kombinacjami dźwięków. Cofa się, opuszcza gardę, daje odpocząć. Za chwilę znów atakuje – jeszcze szybciej, jeszcze mocniej. Sekcja rytmiczna wybija rytm pracy nóg boksera. Taniec w ringu.

Niemal 27-minutowy utwór „Right off" to jedna z dwóch kompozycji na płycie „Jack Johnson" – wydanej w 1971 roku ścieżce dźwiękowej do filmu dokumentalnego o pierwszym czarnoskórym mistrzu świata wagi ciężkiej. Jeśli Miles Davis podziwiał kogokolwiek poza Milesem Davisem, to był Jack Johnson.

Ciebie też mogę sprać

Johnson urodził się nieco ponad dziesięć lat po zniesieniu niewolnictwa (1878) w Galveston w Teksasie. Naprawdę nazywał się Artur John Johnson, ale wszyscy wołali na niego Jack. Ojciec Henry i matka Tin byli oswobodzonymi niewolnikami, a przyszły mistrz i pierwszy czarnoskóry celebryta Ameryki był trzecim z dziewięciorga dzieci. Uchodził za inteligentnego chłopaka, wesołego i sprytnego. Szkołę musiał jednak rzucić wcześnie i wieku 16 lat pracował w porcie, reperując i czyszcząc łódki. Szybko odkrył, że tej pracy nienawidzi. Wkrótce samotnie uciekł z domu, pojechał do Bostonu i Nowego Jorku.

Wrócił do rodzinnego miasta, ale tylko na kilka lat. Próbował różnych prac, jednak wciąż lądował w dokach. Zaczął też sprzątać w jedynej sali bokserskiej w Galveston i zaoszczędził na kupno rękawic. Wkrótce też zarobił pierwsze pieniądze dzięki temu, że umiał się bić. Najpierw 1,5 dolara za pokonanie na plaży innego pracownika doków, a następnie już małą fortunę – 25 dolarów (równowartość dzisiejszych 700) za to, że wytrzymał cztery rundy przeciwko profesjonaliście Bobowi Thompsonowi.

Wiedział, że jego przyszłość nie jest w dokach, ale między linami ringu. Zdawał też sobie sprawę, że nie osiągnie nic bez białego menedżera. Nikt jednak nie chciał się nim zająć. Pojechał do Chicago, a następnie do Springfield w Illinois. Tam najął się do pracy u promotora bokserskiego, który organizował dzikie walki między czarnoskórymi nastolatkami ku uciesze białej publiczności. Pięciu Murzynów z zasłoniętymi oczami stawało w ringu, dostawało rękawice i okładało się na oślep pięściami. Ten, kto jako ostatni stał w ringu o własnych siłach, zabierał wszystkie monety i banknoty, które roześmiani, pijani widzowie rzucali w stronę zawodników. Taka rozrywka, która poprzedzała prawdziwe pojedynki pięściarzy. Z nieco ponad dolara pozbieranego z ringu niemal wszystko i tak trzeba było oddać menedżerowi.

Boks w tamtych czasach był domeną cwanych wyzyskiwaczy, alfonsów i gangsterów. Czarnoskóry 20-latek w starciu z tym światem był bez szans. Wielkość Jacka Johnsona polega jednak na tym, że szybko nauczył się reguł gry i nigdy już nie dał się wykiwać nieuczciwym agentom. Podczas jednej z tych szaleńczych walk wpadł w oko Jackowi Curleyowi – asystentowi promotora z Chicago P.J. Carrolla. 1 listopada 1898 roku stoczył pierwszą profesjonalną walkę – w trzeciej rundzie znokautował Charleya Brooksa. Zaczął wyrabiać sobie nazwisko, a na początku XX wieku stał się już znany jako Gigant z Galveston.

W USA zniesiono niewolnictwo, obywatele stali się teoretycznie równi wobec prawa bez względu na kolor skóry, ale również zgodnie z tym prawem mieli się nie mieszać – wprowadzono segregację rasową. Tak zwane prawa Jima Crowa obowiązywały w niemal wszystkich stanach. Czarnoskóre dzieci nie mogły chodzić do tych samych szkół co córki i synowie białych. Zakazane były mieszane małżeństwa, a w większości stanów Murzyni nie mogli podróżować w tych samych wagonach pociągów co ich biali rodacy. Za zajęcie niewłaściwego miejsca można było na trzy miesiące trafić do więzienia. Segregacja obowiązywała w barach i restauracjach (dwa lata więzienia groziło czarnoskórym w Kentucky za spożywanie alkoholu w tym samym miejscu co biali), na lotniskach, w szpitalach, cyrkach i więzieniach, a nawet w kościołach. W Karolinie Północnej były osobne biblioteki dla czarnych, a w Oklahomie kompanie telefoniczne zostały zobowiązane do postawienia specjalnych budek telefonicznych dla Murzynów. Prawa Jima Crowa na południu USA utrzymywały się aż do lat 60. XX wieku.

Czarnoskóry syn niewolników z Galveston nie mógł walczyć przeciwko białym bokserom. Tylko oni mieli prawo nosić mistrzowskie pasy i o nie rywalizować. Jack Johnson bił się więc z przedstawicielami swojej rasy. W trzeciej profesjonalnej walce przegrał przez techniczny nokaut z Johnem Hainesem o przydomku Klondike, który twierdził, że jest kolorowym mistrzem świata. W rewanżu w Chicago w 1900 roku sędziowie orzekli remis, gdyż obaj pięściarze stali na nogach po 20 rundach. W końcu w trzecim pojedynku Johnson wygrał przez techniczny nokaut, gdy „Klondike" odmówił wejścia na ring w 14. rundzie. Gigant z Galveston nie przejął jednak tytułu czarnego mistrza świata, gdyż brakowało dowodów, że Haines może faktycznie nim się szczycić.

Przełomowym momentem w życiu Jacka Johnsona były 23 dni spędzone w celi w Galveston w towarzystwie starzejącego się byłego nieoficjalnego mistrza świata wagi półciężkiej, syna polskich Żydów, Joe Choynskiego. Chryzantemowy Joe rozmieniał swoją minioną sławę na drobne, bijąc się podczas lokalnych festynów. W lutym 1901 roku znokautował Johnsona w trzeciej rundzie, ale ponieważ walki na pieniądze były wówczas w Teksasie zakazane, obaj zostali aresztowani. Kaucję ustalono na 5 tysięcy dolarów od głowy. Żaden z nich nie był w stanie takiej sumy wyłożyć, więc musieli swoje odsiedzieć. Szeryf się  zgodził, by noce spędzali w domu, pod warunkiem że za dnia będą w celi trenować. Legenda głosi, że tłumy mieszkańców Galveston przychodziły oglądać te pojedynki. Choynski był pod takim wrażeniem siły, sprytu i determinacji Johnsona, że postanowił zostać jego trenerem: „Ktoś, kto się rusza tak jak ty, powinien wygrywać walki bez konieczności zadawania nawet jednego ciosu" – miał mu powiedzieć.

Dzięki współpracy z nowym przyjacielem i trenerem Johnson stał się lepszym bokserem. Był szybki, często w pierwszych rundach tylko przyjmował ciosy i tańczył w ringu, by przyspieszać dopiero później. Opuszczał gardę, cały czas mówił do przeciwników, prowokując ich i wyśmiewając. W wywiadach chwalił się, że jest najlepszy. Muhammad Ali powtarzał, że Jack Johnson był jego idolem.

W styczniu 1903 roku w końcu zdobył pierwszy tytuł. Pokonując na punkty w 20-rundowym pojedynku Denvera Eda Martina został kolorowym mistrzem świata wagi ciężkiej. Nie istniała żadna oficjalna federacja nadzorująca walki czarnoskórych, dlatego trzeba było polegać wyłącznie na przekazach medialnych, ale wedle wiarygodnych źródeł Johnson bronił pasa aż 17 razy – z czego siedmiokrotnie jego przeciwnikiem był Joe Jaenette. O ten tytuł walczono do 1937 roku.

Supremacja Johnsona w świecie czarnoskórych bokserów nie podlegała dyskusji. Chciał jednak walczyć o oficjalny tytuł, w każdym wywiadzie rzucał wyzwanie oficjalnemu mistrzowi Jimowi Jeffriesowi. Olbrzym z Kalifornii odmawiał jednak walki z Murzynem. Popierały go w tym zresztą prawie wszystkie amerykańskie media, twierdząc, że byłby to niebezpieczny precedens. Tylko „Los Angeles Times" twierdził, że jedynym logicznym przeciwnikiem Jeffriesa jest Jack Johnson. Gigant z Galveston pragnął tej walki jak niczego na świecie. Specjalnie zaaranżowano nawet pojedynek z młodszym bratem mistrza świata Jackiem, gdyż promotorzy wiedzieli, że Jim, gdy tylko może, pojawia się na walkach brata i na własne oczy będzie mógł się przekonać, jak dobrym zawodnikiem jest pretendent. Johnson przez pięć rund niemiłosiernie okładał młodszego z Jeffriesów, a następnie pomógł go przenieść służbom medycznym do narożnika. Popatrzył na Jima i powiedział: – Ciebie też mogę sprać.

Jeffries, który od 1899 roku był w posiadaniu pasa, niepokonany zakończył karierę. Nowym mistrzem został Kanadyjczyk Tommy Burns, który twierdził, że nie chce być tylko czempionem białych. Johnson wyczuł swoją szansę i zaczął naciskać razem ze swoimi menedżerami. W końcu Kanadyjczyk uległ.

Walka odbyła się 26 grudnia 1908 roku w Australii (Sydney). Burns twardo i nieustępliwie negocjował – dopiero gdy promotorzy zagwarantowali mu, że niezależnie od wyniku dostanie 30 tysięcy dolarów (równowartość dzisiejszych niemal 800 tysięcy; Jack Johnson dostał 5 tysięcy, czyli obecnie nieco ponad 130 tys.), ostatecznie się zgodził. „New York Times" oburzał się, że taki pojedynek w ogóle się odbędzie. „Jeśli czarny człowiek zwycięży, dziesiątki tysięcy jego braci ignorantów mogą ten wynik źle zinterpretować jako coś więcej niż tylko świadectwo równości fizycznej z białymi sąsiadami".

Walka, którą oglądało 20 tysięcy kibiców, została przerwana w 14. rundzie, a Jack Johnson został pierwszym w historii czarnoskórym mistrzem świata wagi ciężkiej, tym samym zaś pierwszym czarnoskórym bohaterem Ameryki.

Najlepszy rockowy zespół

Nagrywając płytę „Jack Johnson", Miles Davis był już po bolesnych odwykach. Udało mu się odstawić alkohol, ale przede wszystkim uwolnił się od heroiny. Chwilowo. Stał się maniakiem zdrowego trybu życia. Też chwilowo. Zaczął trenować boks w Gleason Gym na Manhattanie. Bywał tam zresztą już wcześniej, przychodził oglądać zawodników i rozmawiać o boksie. Bohaterem jego dzieciństwa był Joe Louis, słuchał w radiu relacji z jego walk. Już na początku lat 50., gdy czuł, że heroina go pożera i traci kontrolę nad nałogiem, pomyślał, że właśnie boks może mu pomóc.

Poznał Bobby'ego McQuillana, który był obiecującym zawodnikiem i coachem. Poprosił, by zaczął go trenować. „Spojrzał na mnie z  pogardą i powiedział, że nie będzie prowadził nikogo uzależnionego od narkotyków. Odpowiedziałem, że nie mam problemu z narkotykami. Stałem tam w szatni, naćpany jak skurwysyn, sepleniąc i dukając. Spojrzał na mnie jeszcze raz i powiedział, że go nie oszukam".

Gdy w końcu uwolnił się od heroiny, McQuillan się zgodził i Miles niemal codziennie chodził do gymu. Mówił, że nagrywając „Jacka Johnsona", miał w głowie pracę nóg boksera, jego ruchy. „One są niemal jak taniec. Szuranie stóp w ringu brzmi jak jadący pociąg: to rytm kół przeskakujących nad przerwami w torach. Właśnie obraz pędzącego pociągu miałem w głowie, gdy myślałem o wielkich bokserach, takich jak Jack Johnson czy Joe Louis. Gdy myślisz o atakującym cię ogromnym zawodniku wagi ciężkiej, masz przed oczyma zderzenie z lokomotywą" – mówił Miles.

Od kilku lat szukał nowego brzmienia. Na tym zresztą polegał jego geniusz, gdy inni jazzmani wciąż tworzyli kwintety, on chciał grać fusion. Gdy wszyscy zaczynali łączyć jazz z funkiem i rockiem, on już eksperymentował z rapem, znanym głównie w czarnych osiedlach amerykańskich miast.

Właśnie przestał istnieć jego drugi legendarny kwintet z Wayne'em Shorterem na saksofonie, Tonym Williamsem na perkusji, Herbie Hanckokiem na klawiszach i Ronem Carterem na basie. Miles zachwycił się muzyką rockową i chciał, aby jego nowe brzmienie było surowe i proste. Pod koniec lat 60. zaprzyjaźnił się z Jimim Hendrixem i od czasu do czasu wspólnie grali. Był zafascynowany Hendrixem jako postacią i jego muzyką. Mieli w planach nagranie płyty, ale skończyło się na dwóch koncertach. 18 września 1970 roku Hendrixa znaleziono martwego w pokoju hotelowym w Londynie.

Davis wiedział, że w nowym zespole potrzebuje tak naprawdę tylko gitary, basu i perkusji. Nie chciał, by sekcja rytmiczna – jak w jazzie, który grał dotychczas – improwizowała i wykonywała solówki. Bas i perkusja miały tylko nadawać rytm. Ale jaki rytm! Diaboliczny. Długo szukał odpowiednich wykonawców. W 2003 roku wytwórnia Columbia wydała pięciopłytowy zapis prób, z których producent Teo Maceo złożył finalną wersję „Jacka Johnsona". Wszystkie utwory były zresztą nazywane imionami słynnych bokserów – Ali, Sugar Ray, Roberto Duran. Dopiero dziesiąta próba „Right off" była tym, czego Miles szukał.

Tego dnia (7 kwietnia 1970) przyszedł na próbę nowy basista Michael Henderson, którego Davis usłyszał na koncercie Steviego Wondera. Poszedł do garderoby  Wondera i po prostu zakomunikował swoim ochrypłym głosem: „Biorę twojego pierdolonego basistę". Podczas sesji przewinęło się kilku perkusistów. Tego dnia, gdy w końcu Milesowi spodobało się wykonanie „Right off", miał przyjść Buddy Miles z zespołu Hendrixa Band of Gypsies, ale się nie pojawił. Za perkusją usiadł więc Billy Cobham. W drugiej części utworu solo na saksofonie gra Steve Grossman, a na organach Herbie Hancock, który akurat przechodził obok studia z torbami pełnymi zakupów, gdy Davis pokazał mu na migi, by usiadł przy instrumencie. Tak powstał, zdaniem Milesa, „najlepszy rockowy zespół, jaki kiedykolwiek słyszeliście". Zespół, którego fundamentem był McLaughlin i jego momentami wręcz heavymetalowe brzmienie. Idealnie wypełniające miejsce między dźwiękami trąbki Milesa.

Gdy Davis nagrywał „Jacka Johnsona", Stany były w fazie wrzenia. Protesty przeciwko wojnie w Wietnamie, ruch hippisowski, Hendrix, festiwal w Woodstock, Charles Manson, zabójstwo Martina Luthera Kinga. To na tamten czas przypada największa aktywność Czarnych Panter. Miles zawsze był dumny ze swojego koloru skóry i w różnych fazach życia, czasem w sposób radykalny, to manifestował. Polski skrzypek Michał Urbaniak wspominał, że kiedy pierwszy raz zobaczył Davisa w 1962 roku, nie zamienił z nim ani słowa, gdyż Miles nie rozmawiał wówczas z białymi.

Davis wielokrotnie mówił o swojej pogardzie dla Louisa Armstronga, który według niego idealnie wpisywał się w rolę, jaką biali wyznaczyli czarnoskórym na początku XX wieku. Pokornego Murzynka zapewniającego rozrywkę, niepodnoszącego żadnych kontrowersyjnych tematów: „Szczerzył się i był klaunem, jakiego biali potrzebowali" – pisał w autobiografii. Miles nie chciał tej roli. Doprowadzał biały establishment do szału, bo nosił krzykliwe stroje i ukochał ferrari. W połowie lat 70. miał całą flotę tych włoskich wyścigówek, co zresztą było powodem ciągłych zatrzymań przez policję – czarnoskóry w ferrari zawsze będzie podejrzany. Przede wszystkim jednak spotykał się z białymi kobietami. Zupełnie jak Jack Johnson.

Niemoralny transport

Na początku XX wieku rodziła się legenda amerykańskiego boksu. Sportu, który zawładnął wyobraźnią publiczności, ale także dziennikarzy i pisarzy. Najwięksi brali się do pisania o pięściarstwie – Jack London, Ernest Hemingway czy James Baldwin. Najwięcej nagród Pulitzera dziennikarze sportowi dostawali za artykuły o boksie. Nie istniała wtedy telewizja, radio było luksusem. To dziennikarze i pisarze tworzyli bohaterów ringu, ich legendy. Jack Johnson zadziałał na wyobraźnie czarnoskórej społeczności, ale białej też. Stał się najczęściej fotografowanym i opisywanym Murzynem. Do tej pory czarni pojawiali się na łamach gazet niemal wyłącznie w rubrykach kryminalnych. Bokser ostentacyjnie manifestował swoje pochodzenie. Ale także powodzenie. Nie godził się na rolę czarnego, który pokornie słucha białych. Jego buta drażniła Amerykę.

Cztery razy bronił tytułu – za każdym razem przeciwko białym rywalom, chociaż w pierwszej próbie, przeciwko Jackowi O'Brienowi, sędziowie orzekli remis. Gdy jednak kolejni przeciwnicy okazywali się za słabi, w prasie zapanowała histeria. Błagano będącego już od sześciu lat na emeryturze Jeffriesa, by odebrał Murzynowi tytuł. Pierwszy na ten pomysł wpadł Jack London, który był wysłannikiem „New York Heralda" na walce z Burnsem w Sydney. Tuż po niej zwrócił się z apelem do Jeffriesa o „rehabilitację białej rasy i zabranie tytułu czarnemu".

Jeffries w końcu uległ i w 1909 roku ogłosił, że pół roku treningów wystarczy, by pokonał Johnsona. Powiedział: – Wejdę do ringu, by zademonstrować, że biały człowiek jest królem wszelkiego stworzenia.

4 lipca 1910 roku w Reno w stanie Nevada Ameryka dostała pierwszą „walkę stulecia". Biali jednak źle wybrali swojego przedstawiciela. Jeffries miał braki kondycyjne i daleko mu było do formy z czasów świetności. Dopingowało go ponad 22 tysiące kibiców, ale trzy razy leżał na deskach (po raz pierwszy w karierze), aż w końcu w 15. rundzie się poddał. Po walce mówił: – Nie byłem w stanie go uderzyć. Nie dopadłbym go nawet w swoich najlepszych latach. Jack Johnson dostał za tę walkę 117 tysięcy dolarów (równowartość obecnych niemal 3 milionów).

Na wieść o jego zwycięstwie czarnoskórzy w całej Ameryce wyszli na ulice, tańcząc i świętując. W wielu miejscach dochodziło do zamieszek i prób linczu. W nocy zginęło 26 osób, a setki odniosły rany. Przygotowania do walki i sam pojedynek były filmowane – w wielu hrabstwach jednak zakazano wyświetlania filmu „Fight of the Century". Obawiano się kolejnych zamieszek, ale przede wszystkim wyświetlania dokumentu pokazującego, jak „wielka nadzieja białych" pada pod ciosami Jacka Johnsona, nie było w interesie białych. Większość walk była wówczas filmowana, a następnie wyświetlana w kinach – swoiste pay-per-view tamtych czasów. Jeffries wynegocjował zresztą dla siebie połowę wpływów z filmu.

W 1911 roku Johnson po raz pierwszy się ożenił – z białą kobietą. Wcześniej wielokrotnie widywano go z białymi dziewczynami, ale były to mniej lub bardziej luksusowe prostytutki albo damy do towarzystwa. Jednakże Etta Terry Duryea pochodziła z elitarnej nowojorskiej rodziny. Poznali się dwa lata wcześniej podczas wyścigów samochodowych w Vanderbilt. Ich związek był burzliwy – Johnson, podejrzewając Ettę o romans z szoferem, pobił ją tak dotkliwie, że wymagała hospitalizacji. Jednak wrócili do siebie i wzięli ślub. Duryea była kobietą tajemniczą, po części dlatego, że cierpiała na depresję. We wrześniu 1912 roku zastrzeliła się z rewolweru.

Johnson był wtedy w środku martwego okresu. Biali przeciwnicy nie chcieli z nim walczyć – jego reputacja, podsycana przez media, była fatalna. Ubierał się krzykliwie w modne garnitury i futrzane płaszcze, otaczał pięknymi kobietami. Otworzył klub nocny w Nowym Jorku, gdzie od zmierzchu do świtu grano jazz. No i kochał samochody oraz szybką jazdę. Okładka płyty Milesa przedstawia go nie na ringu, ale w automobilu, otoczonego wianuszkiem piękności.

Pewnego razu został zatrzymany przez policję za zdecydowanie zbyt szybką jazdę i ukarany mandatem w wysokości 50 dolarów (równowartość około 600 dzisiejszych). Podał funkcjonariuszowi banknot studolarowy i powiedział, żeby się nie kłopotał wydawaniem reszty, bo niedługo będzie wracał z taką samą prędkością.

Gdy przez dwa lata nie mógł znaleźć rywala, zaczął poważnie myśleć o karierze kierowcy wyścigowego. Rzucił wyzwanie jednemu z pionierów amerykańskich rajdów Barneyowi Oldfieldowi, który właśnie ustanowił rekord prędkości (131 mil na godzinę – 210 km/h) swoim blitzen benzem, a prywatnie był przyjacielem Jeffriesa. Jak przystało na dżentelmenów, doszło do zakładu na zawrotną wówczas sumę 5 tysięcy dolarów (dziś – 125 tysięcy) – ten, który wygra dwa z trzech pięciomilowych wyścigów, miał zgarnąć całą sumę.

By wyścig został uznany za oficjalny, Johnson musiał mieć jednak zawodową licencję, której amerykański związek automobilistów (AAA) mu nie wydał ze względu na kolor skóry. Co więcej, AAA zagroziło Oldfieldowi, że jeśli będzie się ścigał z Murzynem, straci swoją. Zakład wśród dżentelmenów to jednak rzecz święta, nie zważając więc na konsekwencje, ścigali się. Oldfield zdeklasował Johnsona, wygrywając w dwóch pierwszych próbach, więc trzecia już się nie odbyła. Licencja faktycznie została mu jednak zabrana na 18 miesięcy.

Jack Johnson wrócił zatem na ring. 4 lipca 1912 roku (równo dwa lata po „walce stulecia") obronił tytuł, pokonując przez techniczny nokaut w dziewiątej rundzie Jima Flynna. W październiku, zaledwie miesiąc po samobójstwie Etty, prasa doniosła, że Jack spotyka się z Lucille Cameron, białą dziewczyną. Kilka dni później matka kobiety poszła na policję i zgłosiła porwanie. Mówiła: „Jack Johnson ma hipnotyczne moce. Wolałabym widzieć moją dziewczynkę zamkniętą do końca swych dni w szpitalu dla obłąkanych niż jako zabawkę czarnucha".

18 października Johnson został aresztowany pod zarzutem pogwałcenia ustawy Manna. Mann Act to uchwalona przez Kongres w 1910 roku ustawa mówiąca, że zakazane jest transportowanie kobiet między stanami w celach niemoralnych, między innymi prostytucji. Cameron, która swoją drogą faktycznie była prostytutką, odmówiła zeznań i po wpłaceniu kaucji Johnson został zwolniony z aresztu.

Miesiąc później ponownie trafił za kratki i znów szybko wyszedł. Tym razem zeznawała inna biała prostytutka, z którą wielokrotnie widziano wcześniej mistrza – Belle Schreiber. Poznali się w 1909 roku, a więc przed wejściem w życie ustawy Manna. By jak najszybciej skończyć zabawę z wymiarem sprawiedliwości, Johnson i Cameron 4 grudnia 1912 roku wzięli ślub, co wywołało kolejny skandal. Na wieść o ceremonii dwóch kongresmenów z Południa namawiało publicznie do linczu na Johnsonie.

W czerwcu 1913 roku Johnson został skazany na rok więzienia i odebrano mu amerykańską licencję bokserską. Nie chciał iść za kratki, za bardzo kochał życie. 25 czerwca przedostał się w przebraniu członka czarnoskórej drużyny baseballowej do Montrealu, gdzie czekała na niego Lucille. W 2009 roku prezydent USA Barack Obama oficjalnie oczyścił imię Jacka Johnsona na wniosek grupy aktywistów, których wspierał m.in. Mike Tyson. Wyrok został wymazany.

Po 96 latach sprawiedliwość zatriumfowała, ale póki co mistrz musiał uciekać z żoną do Europy – najpierw do Paryża, ale gdy dzień po jego pierwszej walce wybuchła I wojna światowa, wyjechał do neutralnej Hiszpanii. Próbował tam boksować, jednak pochłoniętej wojną Europy nie interesował bokser uciekinier, nawet jeśli miał pas mistrzowski. W kwietniu 1915 roku w Hawanie Jack Johnson przegrał w 26. rundzie walkę z białym Amerykaninem Jessem Willardem i stracił tytuł. Musiały minąć 22 lata, by Joe Louis jako drugi w historii Murzyn dostał szansę walki o pas i zdobył tytuł mistrza świata wagi ciężkiej.

Pod koniec tułaczki Jack Johnson zamieszkał z Lucille w Meksyku, ale gdy stracił środki do życia, w lipcu 1920 roku przekroczył granicę w Tijuanie i oddał się w ręce amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości. Został przetransportowany do więzienia w Kansas, gdzie spędził rok. 9 lipca 1921 Lucille czekała na niego, gdy wychodził. Miał już 43 lata, ale nic innego poza zadawaniem ciosów nie potrafił. Występował więc dalej – przed coraz mniejszą widownią, w coraz bardziej obskurnych salach. I coraz częściej przegrywał. Po raz ostatni wyszedł na ring w 1945 roku, walcząc przeciwko dawnemu rywalowi Joe Jeanette'owi podczas charytatywnej gali w Madison Square Garden. Miał 67 lat.

Johnson wychował się w Galveston, gdzie – jak twierdził – segregacja rasowa nie była problemem, gdyż wszyscy byli biedni i mieli takie same zmartwienia bez względu na kolor skóry. – Gdy dorastałem, wszyscy moi kumple byli biali. Jadłem wspólnie z nimi, bawiłem się, nocowałem u nich w domach. Ich mamy dawały mi ciastka, jadłem z nimi przy jednym stole. Nikt mnie nie uczył, że biali są lepsi ode mnie – mówił wiele lat później. Johnson nigdy nie zaakceptował segregacji i wielokrotnie ją krytykował. 10 czerwca 1946 roku odmówiono mu podania posiłku w restauracji tylko dla białych w Karolinie Północnej. Wściekły wsiadł do samochodu, nacisnął gaz do dechy i kilka kilometrów dalej miał wypadek. Został przetransportowany do najbliższego szpitala dla kolorowych w Raleigh, gdzie zmarł.

Pochowano go w Chicago obok pierwszej żony. Trzecia (z Lucille Cameron rozwiódł się w 1924 roku), także biała, Irene Pineau, zapytana przez dziennikarza po pogrzebie, co tak w nim kochała, odpowiedziała: – Kochałam go najbardziej ze względu na odwagę. Szedł przez świat bez strachu. Nikogo i niczego się nie bał.

Zamienić kobiety na religię

Jack Johnson zainspirował nie tylko Milesa Davisa. Raper i aktywista polityczny walczący o prawa czarnej mniejszości Yasiin Bey (znany wcześniej jako Mos Def) na płycie „The New Danger" dwie piosenki poświęcił mistrzowi. Na kanwie walki z Jeffriesem powstała w 1967 roku sztuka teatralna (Pulitzer za dramat), a trzy lata później film „Wielka nadzieja białych", w którym czarnoskórego boksera zagrał James Earl Jones.

Sztukę na Broadwayu obejrzał Muhammad Ali, któremu zawieszono licencję bokserską z powodu odmowy wzięcia udziału w wojnie w Wietnamie i przynależności do Narodu Islamu. Był wstrząśnięty przedstawieniem. Poszedł za kulisy i mówił: – To historia o mnie! Wystarczy zamienić kwestię białej kobiety na religię!

Jeden z sekundantów Alego Drew Brown wykorzystywał fakt, że tak mocno zaczął się on utożsamiać z pierwszym czarnoskórym mistrzem. Podczas ważnych walk w kryzysowych momentach krzyczał do Alego: „Duch jest w sali, w sali jest duch! Jack Johnson tu jest!".

Najpiękniejszym hołdem pozostaje jednak fantastyczna płyta Milesa Davisa, która zresztą częściej niż pod oryginalnym tytułem znana jest jako „Tribute to Jack Johnson", czyli właśnie hołd.

Korzystałem z biografii Milesa Davisa „Miles" oraz słuchałem „Jacka Johnsona"

Plus Minus
Co można wyczytać z priorytetów prezydencji przygotowanych przez polski rząd? Niewiele
Plus Minus
Po co organizowane są plebiscyty na słowo roku? I jakie słowa wygrywały w innych krajach
Plus Minus
Gianfranco Rosi. Artysta, który wciąż ma nadzieję
Plus Minus
„Rozmowy o ludziach i pisaniu”. Dojmujące milczenie telefonu w domu
https://track.adform.net/adfserve/?bn=78448410;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Trojka” Izabeli Morskiej. Tożsamość i groza w cieniu Rosji