Racja wywiedziona z chrześcijaństwa i z praw człowieka ma silniejsze podstawy, bo nie ma na nią wpływu koniunktura polityczna. Ale – powiadają oponenci Mazowieckiego – czy na pewno sposób jej zastosowania był tylko jeden? Czy było uzasadnione przeciwstawienie, którego premier często używał, sprowadzające problem do wyłącznej alternatywy: albo taka polityka wobec PZPR (potem byłej PZPR) i jej zwolenników, albo wybuch zbiorowej nienawiści?
Czy jeśliby się przeprowadziło weryfikację sędziów, biorąc za kryterium oceny stopień ich służalczości wobec starego reżimu, byłoby to koniecznie polowanie na czarownice? Czy jeśliby się znacjonalizowało wszelką własność ruchomą i nieruchomą należącą do stycznia 1990 roku do PZPR, niezależnie od posiadania tytułu własności przez SdRP (spadkobierczynię PZPR), argumentując, że była to – w każdym wypadku – własność złupiona całemu społeczeństwu, byłaby w tym jakaś nadwyżka populizmu nad poczuciem sprawiedliwości? Czy gdyby się zatrudniło w nowych cywilnych służbach specjalnych mniej niż 50 proc. kadr ze Służby Bezpieczeństwa (a nie, jak w rzeczywistości, 90 proc.), byłaby to jakaś dyskryminacja ze względu na przekonania polityczne?
Premier Mazowiecki, krytykowany za brak dekomunizacji, słusznie odpowiadał, że on dekomunizował, zmieniając dogłębnie instytucje państwa. Odpowiedź jest słuszna, ale tylko częściowa. Czy odebranie praw wyborczych na dwie albo trzy kadencje tym, którzy aktywnie wspierali system kłamstwa i przemocy, byłoby nieuzasadnionym dzieleniem Polaków na lepszych i gorszych?
Słusznie premier odpowiadał na zarzut braku lustracji, że za jego rządów nikt się jej nie domagał i nawet termin „lustracja" wtedy nie był znany. Ale nie zmienia to faktu, że od 1992 roku (lista Macierewicza) Tadeusz Mazowiecki był pryncypialnie przeciwny rozliczeniom z tajnej współpracy z UB/SB.
Pytany przez dziennikarzy w 1993 roku, czy uważa, „że nawet gdyby Lech Wałęsa jako młody robotnik coś podpisał Służbie Bezpieczeństwa, usprawiedliwiałoby to nazywanie go agentem?", odpowiedział: „Nawet gdyby tak było, jak mówicie, to uważam, że po tym, co Lech Wałęsa zrobił dla zlikwidowania w Polsce komunizmu i odzyskania przez nas wolności, nazywanie go agentem jest absurdem". Czy człowiek, który zęby zjadł na redagowaniu i pisaniu tekstów, a więc dobrze znający reguły poprawnego wnioskowania, naprawdę nie rozumiał, że porządek zasług dla demokracji i porządek współpracy z tajną policją komunistyczną nie są współmierne? Po ukazaniu się w roku 2008 książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka o współpracy Lecha Wałęsy z SB nie dało się już (chyba że w złej wierze) używać formuły, iż Wałęsa „coś podpisał Służbie Bezpieczeństwa". A jednak były premier, proszony o ocenę kazusu Wałęsy, kilkakrotnie odpowiadał mediom to samo co w przytoczonej tu rozmowie z 1993 roku, tyle że z wyraźną irytacją.
Major MBP na zapleczu
Wielokrotnie w tej książce przywoływanych dziennikach Waldemara Kuczyńskiego znajdujemy pod datą 5 września 1989 roku następującą notatkę: „Godzina 22.00. Z Topińskim dyskutuję tematy do exposé Mazowieckiego. W tym czasie Herer od wielu godzin pisze notatkę w URM". W przypisie Kuczyński dodaje, że Herer prawdopodobnie pisał notatkę na temat sytuacji gospodarczej i pilnych działań doraźnych nowego rządu. I dodaje: „Miałem zaufanie do jego analiz, mniejsze do propozycji". Kim był rzeczony Herer? Wiktor Herer w 1948 i 1949 roku jako major Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego prowadził śledztwo przeciwko Wiesławowi Chrzanowskiemu, działaczowi organizacji narodowych i chadeckich, oskarżonemu o działalność wywrotową a w rzeczywistości o to, że prowadził coś na kształt duszpasterstwa młodzieży. Chrzanowski został skazany na osiem lat więzienia, odsiedział sześć, potem był przez ćwierć wieku obywatelem drugiej kategorii, jako że „władza ludowa" nie miała do niego zaufania. Major Herer kilka lat po przyczynieniu się do skazania Chrzanowskiego zwolnił się z resortu, obrał drogę kariery naukowej, na której osiągnął pewne sukcesy, pracował też w Komisji Planowania Gospodarczego.
Nie umiem nic powiedzieć o kompetencjach ekonomicznych Wiktora Herera, niechby były i najwyższe. Ale Mazowiecki tworzył w 1989 roku rząd, który miał całkowicie zmienić Polskę. Czy koniecznie musiał w tym mieć udział człowiek z taką przeszłością? Zgoda, to nie Mazowiecki go wymyślił, zapewne zrobił to Kuczyński. Tu dochodzimy do wspomnianego wyżej skrzyżowania ideowych marszrut grupy Mazowieckiego z „Więzi" i środowiska „komandosów" w okolicach roku 1968. Wśród tych drugich roiło się od byłych członków PZPR, a niekiedy zdarzały się takie przypadki jak Wiktor Herer. Były major MBP został podobno usunięty ze stanowiska w Komisji Planowania w roku 1968 na fali antysemickiej czystki. Czy wtedy przystał towarzysko do kręgu „komandosów", czy były to jakieś dalsze asocjacje, nie ma tu decydującego znaczenia. Ważne, że środowisko Mazowieckiego zbliża się do ludzi dawniej uwikłanych w komunizm już nie przez PAX, ale przez kierownictwo PZPR i przez MBP – do chłopców od Różańskiego i Fejgina.
Zgoda, ci ludzie zerwali z ortodoksyjnym marksizmem, wystąpili albo zostali wyrzuceni z partii, często angażowali się w opozycję wobec późnego Gomułki, a potem wobec Gierka. Nie wątpię, że byli w tym szczerzy, wiele przemyśleli, stali się innymi ludźmi.
Mało kto wie np., że autorką słynnej grafiki Matki Boskiej Katyńskiej, używanej w podziemnych wydawnictwach Instytutu Katyńskiego, była Danuta Staszewska, żona Stefana Staszewskiego, byłego aparatczyka w czasach stalinowskich, potem warszawskiego I sekretarza w okresie Października, a grafika została wykonana za wiedzą Staszewskiego. No więc losy ludzkie są splątane, nikt przytomny nie będzie tego negował. Ale problem jest inny.
Polega na tym, czy stalinowska przeszłość takich ludzi mogła mieć znaczenie dla życia publicznego i w jakich okolicznościach? Mogła, otóż, mieć znaczenie wtedy, gdy w III RP kształtowała się opinia publiczna w takich sprawach jak lustracja czy dekomunizacja. Szerzej, ludzie ci mieli oczywisty interes w tym, żeby zohydzać wszelkiego typu politykę rozliczeń z komunizmem i żeby ją przedstawiać jako polowanie na czarownice, erupcję zbiorowej nienawiści, nacjonalistyczne promowanie „prawdziwych Polaków" czy zgoła antysemityzm.
I teraz problem Tadeusza Mazowieckiego jest taki, że na jego zapleczu politycznym działa przez kilka dziesiątków lat wielu takich ludzi, wielu z nich ma też znaczny wpływ na kształtowanie opinii publicznej. Sam Mazowiecki jest – z natury – człowiekiem trzeźwym, niełatwo się poddaje zbiorowym emocjom. Kiedy po 1993 roku przechodzi na pozycje, które w Unii Demokratycznej żartobliwie nazwano „odchyleniem prawicowo-solidarnościowym", unijna lewica wywiera na niego silny nacisk, żeby się opamiętał.
„Opamiętanie" przyszło później, bo już w okresie rządów PiS, a były premier z zadziwiającą łatwowiernością przyswoił całą medialną („Gazety Wyborczej", „Polityki", TVN) nagonkę na projekt IV RP. Stał się stroną w sporze o bieżącą politykę. I więcej: stroną w sporze historiozoficznym o rodzaj łącznika między Polską sprzed 1989 i Polską po 1989 roku. A przecież jako ojciec założyciel III RP wcale nie był na to z góry skazany. Mógł powtórzyć to, co mówił w połowie lat 90.: wtedy poszedłem na kompromis z komunistami, ale teraz nie jest już potrzebny kompromis z postkomunizmem.
Naturalnie, w projekcie, który tak głęboko podzielił Polaków w latach 2005–2007, a który przybrał formę sporu o IV RP, były rzeczy mądrzejsze i głupsze. Gdyby Mazowiecki stanął z boku, musiałby dostrzec, że jest w nim jakieś twarde jądro, które zasługuje na poważne potraktowanie. To twarde jądro to przekonanie, że państwo jest słabe, gdyż jest oplecione siecią szemranych powiązań polityczno-biznesowych. I drugie przekonanie, że te powiązania często mają korzenie jeszcze w czasach PRL. Otóż Mazowiecki, który w 1993 (zwycięstwo SLD) i w 1995 roku (zwycięstwo Kwaśniewskiego) twardo stoi na pozycjach antykomunistycznych, za rządów PiS i później daje się przekonać, że cały bez wyjątku dyskurs IV to lipa: populizm, polowanie na czarownice etc.
Dlaczego ten tak krytyczny wobec owczego pędu człowiek popadł w tę histerię, zamiast – jak zawsze – umiejętnie oddzielać ziarno od plew? Dlaczego poparł dość groteskową inicjatywę pod nazwą Partia Demokratyczna – demokraci.pl? Dlaczego nie był skłonny przyznać, że chociażby co do zasady rozwiązanie WSI jest krokiem w dobrą stronę?
Jaki naprawdę był Mazowiecki? Czy to swoiste uwikłanie w poprawność polityczną pod koniec życia ma jakiś związek z niemożnością polityczną w czasach, gdy rządził?
Niekiedy słowa nie wystarczą
Najważniejsze w obrazie Mazowieckiego jest to, jak oceniamy jego rząd. Z pewnością był to rząd z prawdziwego zdarzenia. Z zastrzeżeniem obecności w nim eminentnych figur starego reżimu (koniecznej do pewnego momentu) była to ekipa pracująca pod niekwestionowanym przywództwa szefa. Drugiej takiej ekipy nigdy już nie mieliśmy; kolejne rządy albo były niezborne, albo złożone z politycznych manekinów. Tamta ekipa na pewno działała w poczuciu służby publicznej, nie dla prestiżu, władzy czy pieniędzy. Ci od Mazowieckiego to byli politycy w starym stylu, ludzie, którzy dokonywali jakichś wyborów z myślą o kraju, któremu służą. Duży kontrast ze współczesnymi nam „ludźmi bez właściwości" na najwyższych piętrach władzy, skłonnymi działać w dowolnej partii i wypełniać dowolny program, byleby tylko utrzymać się na szczycie.
Z pewnością strategiczne wybory Mazowieckiego w 1989 roku („nie" dla trzeciej drogi w gospodarce, orientacja na Zachód w polityce zagranicznej, zabieganie o twarde gwarancje międzynarodowe dla zachodniej granicy) były trafne. Plan Balcerowicza położył zdrowy fundament, na którym może się rozwijać gospodarka. Polska zawdzięcza temu rządowi to, że postawił ją na dobrych torach.
Zarazem zabrakło tamtej ekipie jakiejś zdrowej wiary w to, że zło naprawdę istnieje i niekiedy nie wystarczą słowa, lecz trzeba je wyplenić do korzenia. Czynem. Premier był chrześcijaninem i z chrześcijaństwa czerpał inspirację do działania w polityce. Czy nie zwiódł go pewien naiwny angelizm? Czy nie zapomniał, że obok przykazania miłości dano nam jeszcze inne, może szczególnie zalecane właśnie politykom? Jezus powiedział: „Miłujcie nieprzyjaciół waszych" (Mt, 5, 43). Ale powiedział także: „Bądźcie więc przebiegli jak węże, a nieskazitelni jak gołębie! Miejcie się na baczności przed ludźmi!" (Mt 10, 16–17). Czy nie zabrakło tej równowagi?
Bo przecież po poprawnym nakreśleniu głównych linii politycznych nowego rządu nie zadbano zarazem o zbudowanie od podstaw silnych struktur w miejscach wrażliwych dla państwa: sądownictwa, służb specjalnych, systemu partyjnego. I nie pokazano dobitnie, że nowa Polska nie czerpie z PRL. A nie pokazano, bo częściowo czerpała. Gdyby było inaczej, nigdy nie doszłoby do tego, że 25 lat po przełomie politycznym, w którym główną rolę odegrał Tadeusz Mazowiecki, pogrzeb gen. Jaruzelskiego miał status pogrzebu państwowego z najwyższymi honorami. Ta konfuzja pokazuje w ogromnym skrócie całą niejednoznaczność aksjologiczną III RP, za którą – siłą rzeczy – główną odpowiedzialność ponosi jej ojciec założyciel. Oczywiście wiemy, że po Mazowieckim przyszli inni premierzy i też nie przecięli tej pępowiny łączącej III RP z PRL. Ale pierwszy premier był tylko jeden.
Ta okoliczność dała Tadeuszowi Mazowieckiemu specjalne miejsce w historii Polski XX wieku, ale i obciążyła go specjalną odpowiedzialnością.
Powyższy fragment to 11. rozdział biografii Tadeusza Mazowieckiego autorstwa Romana Graczyka. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.