O ile zabawy autorów należących do grupy OuLiPo, takich jak Italo Calvino, Raymond Queneau czy Georges Perec, i formalne eksperymenty wielkich prozaików latynoamerykańskiego boomu były w stanie zaskarbić sobie grono – a w przypadku pisarzy z Ameryki Łacińskiej wręcz rzeszę – odbiorców, o tyle np. literatura z Europy Środkowo-Wschodniej odkryła postmodernizm, gdy powiedziano już w tej materii wszystko, co najważniejsze: Thomas Pynchon napisał „Tęczę grawitacji", „Gra w klasy" przestała zadziwiać nowatorską formą, kraina Macondo weszła do kanonu, a powieści utkane z cytatów – jak doskonały „Człowiek, który śpi" Pereca – przestały kogokolwiek dziwić. Dlatego kiedy dziś w nasze ręce trafia powieść oparta przede wszystkim na intertekstualnej grze, od razu pojawiają się wątpliwości, czy aby nie mamy do czynienia z kolejnym fajerwerkiem pozbawionym większej wartości.
Szczęśliwie Enrique Vila-Matas do epigonów nie należy, o czym mogli się już przekonać ci, którzy mieli okazję poznać choćby „Bartleby'ego i spółkę". „Dublineska" to z pewnością rzecz dla tych, którzy bez literatury nie mogą się na co dzień obyć, tak jak główny bohater powieści, emerytowany wydawca bankrut Riba, niepijący od dwóch lat alkoholik. Riba, zarzuciwszy działalność edytorską, zamienia się powoli w outsidera uzależnionego od internetu. Ratunkiem dla niego ma być Bloomsday, dublińskie święto „Ulissesa", które odbywa się co roku 16 czerwca, czyli w dniu, w którym osadzona jest akcja arcydzieła Jamesa Joyce'a. Tego dnia Riba zamierza bowiem wraz z przyjaciółmi – nawiązując do szóstego epizodu „Ulissesa" i pogrzebu Paddy'ego Dignama – wyprawić pogrzeb galaktyce Gutenberga.
Książka hiszpańskiego autora przypomina nieco wspomnianego „Człowieka, który śpi" Pereca, bo od cytatów i parafraz dosłownie się tu roi. Perec zresztą mógłby zostać patronem tej powieści choćby dlatego, że w swej najważniejszej powieści, czyli „Życiu. Instrukcji obsługi", otwarcie nawiązywał do „Ulissesa" już w pierwszym zdaniu. Vila-Matas jawi się tutaj jako twórca awangardowy, jeśli postmodernistyczny kolaż stworzony z cytatów może jeszcze za awangardowy uchodzić, i zarazem niezwykle konserwatywny, bo w gruncie rzeczy – mimo delikatnej ironii, z jaką Hiszpan portretuje głównego bohatera swej powieści – „Dublineska" to przecież piękny nagrobek postawiony erze druku. Przyświecają jej przede wszystkim słowa W.B. Yeatsa (zresztą jednego z epizodycznych bohaterów) z „Drugiego przyjścia": „wszystko się rozpada".
Riba patrzy na świat tak, jakby uwierzył w słowa Derridy, że nie istnieje nic poza tekstem. Swoje życie, którego bodaj głównym celem stało się odnalezienie młodego geniusza, ujmuje w książkowe ramy. Stawia najwyższe wymagania nie tylko sobie jako wydawcy, lecz także literaturze i czytelnikowi, który musi być utalentowany tak samo jak pisarz. I choć jego niechęć do powieści gotyckich i literacki radykalizm mogą się wydawać groteskowe, to takich wydawców jak Riba zabraknie, gdy cała branża zamieni się w biznes. A wtedy – zdaje się sugerować Vila-Matas – nadejdzie kres nie tylko galaktyki Gutenberga, ale i kultury opartej na dziedzictwie literackim w ogóle.
„Dublineska" – mimo elegijnego tonu – jest pięknym hymnem na cześć literatury, Vilę-Matasa można zaś śmiało umieścić obok najważniejszych hiszpańskich pisarzy współczesnych – Javierów Mariasa i Cercasa – którzy również uczynili swym znakiem firmowym tworzenie literatury z literatury. Wszyscy trzej robią to w inny sposób i choć spośród nich tylko Marias zasługuje na miano geniusza (być może jest tym pisarzem, którego szukał Riba?), dwóch pozostałych również należy poznać.