Może to niezupełnie jak pokojowy z brytyjskich filmów kostiumowych, ale rolę odgrywa podobną. Państwo siadają z filiżanką herbaty, zakładają nogę na nogę, a on krąży po mieszkaniu, uwija się jak w ukropie, od prawej do lewej, od lewej do prawej. Nie pominie nawet przestrzeni między krzesłami, zbierze kurz zalegający pod kanapą, wjedzie pod stary kredens po babci. Odkurza lub myje na mokro albo najpierw mopuje mokrą ścierką, by potem przecierać parkiet suchą. Jeśli państwo czują się rozdrażnieni odgłosami robionych właśnie porządków, wystarczy nakazać, by sprzątał, gdy akurat nie ma ich w domu.
U jednych to Robuś, u innych Erni albo swojsko brzmiący Karol. Co prawda nie nosi liberii, ale nie ma problemu z tym, by go wyposażyć w odpowiedni strój. Za 79 zł można posłać na przykład po tak zwany iDress – rodzaj skrojonych na miarę naklejek. Do wyboru jest szeroka gama wzorów – serduszka, stokrotki, zielona koniczynka, pasy jak u zebry. Zza oceanu można też sprowadzić coś w rodzaju haute couture. Za jedyne 24,95 dol. dostaniemy strój żaby, tygrysa, biedronki czy francuskiej pokojówki. Tylko zwierzyć się nie można, bo to pokojowy bez duszy, samobieżny robot sprzątający – obiekt marzeń coraz większej liczby gospodarstw domowych nad Wisłą.
Sceptyczne ciocie
Kto pod swój dach wpuścił robota, nie chce się już z nim rozstać, myśli raczej o powiększeniu floty domowych pomocników. – Do niedawna codziennie musiałam biegać po domu z wiadrem, mopem i ścierkami. Dzisiaj całą robotę wykonuje za mnie robot, którego nazwaliśmy Ambroży – opowiada Magda, 30-letnia robiąca karierę zawodową mieszkanka Łodzi. Ambrożego dostała w prezencie od męża. – Bez okazji – jak zaznacza. – To model mopujący. Nie mam w domu dywanów, więc inny nie wchodził w grę.
Ambroży działa w dwóch trybach: zmywanie (pracuje wtedy z wodą) i coś na kształt zamiatania – przeciera podłogę suchą szmatką. Ja w tym czasie leżę, pachnę i marzę o jego starszym bracie – modelu myjąco-odkurzającym. To musi być czad! – mówi rozmarzona Magda. – Byłam zafascynowana tymi robotami. Oglądaliśmy testy w sklepach, trochę pytaliśmy. W końcu mąż wybrał odpowiedni model marki iRobot – mówi i wspomina, że początkowo Ambroży nie miał lekko. – Każdy jego ruch śledziły dwa psy i nasza siedmioletnia córka. Po kilku dniach emocje opadły. Psy nauczyły się, że kiedy jedzie, trzeba zejść mu z drogi, i teraz żyją w zgodzie. Ja też już się nie denerwuję, kiedy widzę pobłażliwe spojrzenia cioć, ich ciche westchnienia i powątpiewanie: „to coś na pewno dobrze nie sprzątnie". Tymczasem my nigdy wcześniej nie mieliśmy tak czysto pod kanapami i szafkami – nie zawsze się przecież chce padać przed szafą na kolana.
Rafał z Warszawy, młody mąż i ojciec, automatyczny odkurzacz podpatrzył u rodziców. – Pomyślałem, że skoro sześćdziesięciolatki potrafią obsłużyć taki sprzęt i w pełni go wykorzystać, a w dodatku są z niego zadowoleni, to dla nas, młodych, zabieganych to idealne rozwiązanie – mówi.
Zdecydowali się z żoną na jeden z najpopularniejszych samobieżnych odkurzaczy – Roombę. Jak mówi Rafał, robot sprzątający odmienił ich życie. – Fajnie jest wypić kawę na tarasie, gdy w pokoju obok zasuwa coś po podłodze i daje z siebie wszystko, by było czysto. Broń Boże wejść mu w drogę – wkurza się, gdy pojawia mu się jakakolwiek nowa przeszkoda, bo na nowo musi rozkminić, jak ma posprzątać. Często uruchamiamy go, wychodząc z domu, bo jak każda gosposia nie lubi, gdy patrzy się mu na ręce, kiedy wykonuje swoje czynności domowe. Po powrocie często mówię do żony: „Ciekawe, czy się dziś spisał?" albo „Dziś posprzątał na medal" – opowiada Rafał.