Wtraktowanie tak zwanej rekonstrukcji rządu jako recepty na nowe otwarcie wpisany jest paradoks. Pomińmy propagandowy efekt samego zmniejszenia liczebności jego członków. Ale jeśli trzeba zmieniać, czy to oznacza, że wcześniej było niedobrze? Donald Tusk zasypał niektórych odchodzących ministrów komplementami, więc wrażenie braku logiki samo się nasuwało.
    Nie spróbował przy tym wiązać tych zmian z nowymi celami. To by dawało jakieś objaśnienie: skoro nowe zadania, to i nowi ludzie. Ale Tusk ani nie lubi, ani nie umie przedstawiać się jako człowiek od bardziej dalekosiężnych programów, nie daj Boże idei. Kiedy ogłaszał nowy skład rządu, położył nacisk na swoistą terapię dla swojego obozu: nie czas na narzekania, trzeba się brać do roboty. Niektóre z tych formułek powtarzał do znudzenia już wcześniej.