Reklama

Mariusz Cieślik: Czekając na imigrantów, przypomniałem sobie, że już tu są

Polska dyskusja o imigracji jest typową dyskusją zastępczą. Imigranci już u nas są, a bez nich prędzej czy później państwo czeka bankructwo.

Publikacja: 25.07.2025 06:58

Mariusz Cieślik: Czekając na imigrantów, przypomniałem sobie, że już tu są

Foto: PAP/Krzysztof Ćwik

W 2008 roku jako szczęśliwy posiadacz nowo wybudowanego segmentu przeprowadziłem się na obrzeża Warszawy i zamieszkałem wśród ludzi w podobnej sytuacji. Jedni, tak jak ja, mieli już dzieci. Inni dopiero planowali. Przez lata małżeństwa w podobnym wieku z potomstwem w podobnym wieku regularnie się odwiedzały, grillowały, a kiedy była potrzeba podrzucały sobie dzieci. Te zaś bawiły się razem w ogródkach i na wspólnych podwórkach, bo deweloper nie pomyślał o placu zabaw.

15 lat później, kiedy już sam dochowałem się dorosłego potomstwa, zamieszkałem w nowym mieszkaniu bliżej centrum. Nieustanne dojazdy naprawdę potrafią zmęczyć. Większość sąsiadów to ludzie młodsi ode mnie. Są z grubsza w tym wieku, w jakim byłem, kupując wspomniany wyżej segment. Plac zabaw jest i to całkiem ładny. Tylko dzieci nie ma. To znaczy, mówiąc precyzyjniej, jakieś dzieci są. Ale jakoby ich nie było. Na wspomnianym placu bawi się troje czy czworo – przy mniej więcej stu mieszkaniach. Nie widać młodych matek z wózkami ani rodzin, które by miały więcej niż jedno dziecko. To chyba największa różnica między dwoma miejscami zamieszkania, o których tu mówię. Druga jest taka, że kilkanaście lat temu wszystkie domy w sąsiedztwie należały do Polaków, dziś mam sporą grupę sąsiadów-obcokrajowców. Kilka rodzin z Ukrainy, Hindusi, Wietnamczycy. Widuję ich na spacerach, w sklepie, w garażu podziemnym.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Głos kardynała Rysia głosem Kościoła

Z demografią nie radzi sobie żaden rząd na świecie. Oskarżanie Tuska czy Morawieckiego to zawracanie głowy 

Nie dokonuję tu żadnych wielkich odkryć. Ale dobrze odwołać się do swoich własnych doświadczeń, zwłaszcza jeśli są w jakimś stopniu reprezentatywne. W roku 2008 Polska notowała dodatni przyrost naturalny, dziś notuje ujemny. Ale już wtedy współczynnik zastępowalności pokoleń mieliśmy znacząco poniżej 2. Wtedy było to 1,39, dziś jest niewiele ponad 1. Czyli przeciętna Polka rodzi przez całe życie tylko jedno dziecko. To zaś oznacza, że najpierw staniemy się krajem ludzi starych, później czeka nas zupełna katastrofa demograficzna. Pomstowanie na rząd (poprzedni, że nic nie zdziałał czy obecny, że nic w tej sprawie nie robi) to zawracanie głowy. Na to nie ma mądrych. Z demografią nie radzi sobie żaden rząd na świecie. Nie sposób zmusić do posiadania potomstwa ludzi, którzy z tego rezygnują. Nie potrafią tego zrobić nawet w komunistycznych Chinach, a oni tam potrafią nawet skutecznie cenzurować internet i zabijać ludziom drzwi w czasie pandemii. Społeczeństwa konsumpcyjne wybrały komfort kosztem rozwoju i dynamiki. Przemiany cywilizacyjne doprowadziły nas mniej więcej do tego miejsca, w którym jakieś półtora tysiąca lat temu znajdował się starożytny Rzym. A potem przyszli barbarzyńcy.

Będziemy ich potrzebować coraz więcej, bo w Polsce brakuje rąk do pracy. Inaczej nasze państwo zbankrutuje, a kraj się wyludni. Tego zaś chyba nikt by nie chciał.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Zamknąć dla migrantów zewnętrzne granice Unii? Drożyzna i destrukcja gospodarki

Bez imigrantów z Indii, Wietnamu czy Ukrainy nasz kraj się wyludni 

„Bez barbarzyńców – cóż poczniemy teraz?/ Ci ludzie byli jakimś rozwiązaniem” – powiada Konstandinos Kawafis w swoim słynnym wierszu „Czekając na barbarzyńców”. Tak, ci ludzie są jakimś rozwiązaniem. W zasadzie jedynym. Tylko dziś nazywani są imigrantami. Polska dyskusja o imigracji jest typową dyskusją zastępczą. Obu stronom konfliktu służy jako broń polityczna. Prawicowa opozycja wykorzystuje ją, mniej lub bardziej słusznie, by udowodnić, że rząd nie panuje nad sytuacją w tym obszarze. Władza, by pokazać swoją moralną wyższość wobec ksenofobów z opozycji. Działania Roberta Bąkiewicza są w gruncie rzeczy wygodne dla rządu, bo „przykrywają” rozmaite problemy, w tym realny problem z imigracją. Przecież nie chodzi o to, by imigrację powstrzymać, tylko o to, aby ją kontrolować. Imigranci już tu są. Tak jak moi sąsiedzi z Ukrainy, Indii czy Wietnamu. Bez nich nie sposób sobie wyobrazić, jak miałyby działać handel, transport czy gastronomia, a także niektóre zakłady przemysłowe. Będziemy ich potrzebować coraz więcej, bo w Polsce brakuje rąk do pracy. Inaczej nasze państwo zbankrutuje, a kraj się wyludni. Tego zaś chyba nikt by nie chciał.

W 2008 roku jako szczęśliwy posiadacz nowo wybudowanego segmentu przeprowadziłem się na obrzeża Warszawy i zamieszkałem wśród ludzi w podobnej sytuacji. Jedni, tak jak ja, mieli już dzieci. Inni dopiero planowali. Przez lata małżeństwa w podobnym wieku z potomstwem w podobnym wieku regularnie się odwiedzały, grillowały, a kiedy była potrzeba podrzucały sobie dzieci. Te zaś bawiły się razem w ogródkach i na wspólnych podwórkach, bo deweloper nie pomyślał o placu zabaw.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Plus Minus
„Poranek dnia zagłady”: Komus unicestwiony
Plus Minus
„Tony Hawk’s Pro Skater 3+4”: Dla tych, co tęsknią za deskorolką
Plus Minus
„Gry rodzinne. Jak myślenie systemowe może uratować ciebie, twoją rodzinę i świat”: Rodzina jak wielki zderzacz relacji
Plus Minus
„Ze mną przez świat”: Mogło zostać w szufladzie
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Marcin Mortka: Całkowicie oddany metalowi
Reklama
Reklama