Reklama

Kraj Kwitnących Mitów. Wszystko, co wydaje nam się, że wiemy o Japonii

Japonia zmaga się dziś z recesją. Dawny dobrobyt już wiele lat temu odszedł w zapomnienie. Rosnące problemy społeczne wywołują coraz to nowe konflikty. Jednak najgorsze w tym wszystkim jest to, że Japonia stała się skansenem. Problem w tym, że turyści kochają skanseny.

Publikacja: 25.07.2025 08:30

Po latach przeszczepiania nauk Buddy do świata Zachodu został nam z niej głównie mindfulness – prakt

Po latach przeszczepiania nauk Buddy do świata Zachodu został nam z niej głównie mindfulness – praktyki budowania wewnętrznej harmonii. Paradoksalnie buddyzm niekoniecznie można uznać za religię miłującą pokój ponad wszystko f11photo/AdobeStock

Foto: Wasin Pummarin

W maju 2021 r. świat obiegła smutna wiadomość. Zmarł Kentarō Miura, autor „Berserka”, mangi, która przez wielu uznawana jest za jedno z największych komiksowych dzieł. Ta tworzona od 1989 r. epicka historia miała wszystko, co tylko mogło zadowolić gusta wymagających odbiorców – zapierające dech w piersiach rysunki, wciągającą fabułę, pełnokrwiste postacie zmagające się z przeciwnościami losu i własnymi ograniczeniami. Niestety śmierć autora uniemożliwiła jej dokończenie, a fani zaczęli zastanawiać się, co dalej. W internecie teoria goniła teorię, ale na koniec dominowała jedna – „Berserk” z pewnością pozostanie niedokończony, ponieważ Japończycy uważają, że dokończenie czyjegoś dzieła przez innego twórcę jest oznaką braku szacunku.

Dziwne przeświadczenie, ale w końcu to odmienna kultura, więc wiele może się tam zdarzyć. Niemniej od samego początku coś mi w niej nie grało. Starałam się odnaleźć jej źródło – bezskutecznie. Zapytałam o nią znajomego Japończyka – też nie miał pojęcia o jej istnieniu. No, ale jedna osoba wiosny nie czyni, a zatem zagaiłam o tę sprawę koleżankę z Japonii. Ta również nigdy nie spotkała się z podobnym założeniem. Cóż, nie jest to zbyt reprezentatywna grupa, ale na rzecz tego, że owo twierdzenie było z gruntu nieprawdziwe, świadczy dobitnie to, iż „Berserk” wychodzi nadal, kontynuowany przez uczniów Kentarō Miury. I kiedyś na pewno poznamy finał tej historii.

Czytaj więcej

Dlaczego Japonia ma dosyć turystów? Raport z oblężonego państwa

Japończycy – naród honorowy, szanujący pradawne obyczaje czy też zwykli ludzie 

Czyli co? Ktoś sobie wymyślił coś w internecie, a ludzie w to uwierzyli i rozniosło się dalej? Podobno w internecie może przyjąć się wszystko, ale mimo wszystko warto poszukać potencjalnych źródeł tego wymyślonego faktu. Podobna sytuacja miała miejsce w przypadku serii „Highschool of the Dead” po śmierci jednego z jej autorów w 2017 r. Nie zdecydowano się jednak na kontynuację, choć drugi twórca wciąż pozostawał w pełni sił. Ale tutaj, po kilku latach ciszy, w oficjalnym wywiadzie redaktor serii stwierdził, że „u nas [w Japonii] tak się nie robi, że seria zmienia autora i jest tworzona dalej”. Taka forma uszanowania zmarłego mogła po prostu ponieść się w świat, zyskiwać dodatkowe uzasadnienie, aż w końcu została uznana za fakt dotyczący japońskiej kultury, choć wcześniej przynajmniej starano się dokończyć (i to na ich cześć!) dzieła innych twórców, którzy zmarli przed ich ukończeniem – tak było np. z filmem „Dreaming Machine” Satoshiego Kona. Z pewnością brzmi lepiej, niż przyznanie, że autorzy „Highschool of the Dead” chcieli zakończyć serię dużo wcześniej, na szóstym tomie, ale jej popularność zmuszała ich do dalszej pracy. A i wcześniej słyszano o innych napięciach w trakcie jej tworzenia, toteż być może śmierć jednego autora okazała się furtką do zakończenia ciążącej wszystkim współpracy. Brzydko to brzmi, zwłaszcza że musielibyśmy wtedy przyznać, że Japończycy to przede wszystkim zwykli ludzie, o dobrze nam wszystkim znanych słabościach, a nie reprezentanci mitycznego świata, gdzie liczy się wyłącznie honor i poszanowanie pradawnych obyczajów.

Ostatecznie prawda nie może stać na drodze temu, o czym jesteśmy święcie przekonani. Fakty, dane i statystyki nie mają znaczenia wobec tego, że znajdujemy „dowód” na rzecz potwierdzenia własnych przekonań. Najlepiej zobrazuje to przykład z Korei Południowej. Jakiś czas temu „The Economist” opublikował tekst na temat trendów w światowej demografii. Wynikało z niego, że także w Korei Południowej, w tym konserwatywnym społeczeństwie, dzietność spada na łeb na szyję, a młode Koreanki nie chcą mieć dzieci. Internetowi specjaliści szybko połączyli kropki, wydali wyrok – i tam dotarła zmora zachodniego feminizmu, kobietom kariery się zachciało i proszę, mamy tego efekty. Co z tego, że takie przykładanie kalek nie ma żadnego związku z rzeczywistością. Owszem, młode Koreanki mogą przyznawać w ankietach, że nie myślą o potomstwie, ale to wcale nie wynika z tego, że ułatwiono im dostęp do kariery zawodowej. Dalej istnieje tam spora presja społeczna na to, aby kobieta zajmowała się domem, a szklany sufit istnieje w takiej formie, o jakiej nawet na Zachodzie nie śniono. A liczni eksperci są przekonani, że w Korei Południowej przyczyną problemów z demografią jest… niemożność spełnienia przez młodych mężczyzn wymogów stawianych im przez tradycyjną kulturę. Nie stać ich na to, żeby założyć rodzinę, nie są w stanie w pojedynkę utrzymać gospodarstwa domowego. A młode Koreanki nie są jeszcze gotowe na pełną partycypację w tym obowiązku. Ale życie sobie, a przekonania sobie.

Reklama
Reklama

Azja lustrem Zachodu? A może jest po prostu ładna, egzotyczna i tajemnicza 

W zdeprawowanie kultury przez zachodnie idee wierzą i sami Koreańczycy. Swego czasu głośna była sprawa, w której Koreańczyk dotkliwie pobił kobietę o krótkich włosach, ponieważ uznał ją za feministkę. Był przekonany, że jego świat całkowicie się zmienił, chociaż mało co na to wskazuje, a nawet jeśli w sondażach młode Koreanki zaczynają wyrażać tęsknotę za bardziej równym światem, to przecież od tego jest jeszcze daleka droga do przekształcenia ugruntowanych przez wieki reguł społecznych. I w Polsce badania dotyczące poglądów młodych wcale nie stanowią idealnej kopii aktualnych warunków społecznych. No, ale kto by się tym przejmował, skoro gra toczy się o to, kto ma rację, a nie kto mówi prawdę. A do tworzenia racji i przewagi w dyskusji nic nie nadaje się tak dobrze jak odległe kraje. Natomiast „Azja to lustro Zachodu”, to w niej możemy przejrzeć swoje własne aspiracje, sądy i przekonania. Tam odnajdziemy to, czego poszukujemy, bo jest wystarczająco daleko od tego, co znamy na co dzień. Może w tych odległych państwach kryją się i praprzyczyny problemów naszej cywilizacji?

Nie trzeba jednak silić się na takie wydumane tezy. Azja jest po prostu ładna, odległa, niełatwa do zrozumienia, a przy tym odpowiednio tajemnicza. Japonia to już w ogóle – samurajowie, tradycja łącząca się z nowoczesnością, wspaniałe technologie koegzystujące z pięknem natury. To wystarczy, aby przyciągnęła naszą uwagę. W dużych polskich miastach sushi stało się nowym kebabem. Właściwie już nie sushi, a onigiri (potrawa w kształcie trójkąta z ryżu owinięta wodorostami nori, nadziewana np. krewetkami, łososiem, morelą japońską itd.), bo i tańsze, i sprzedawane z budek i okienek. Matcha (rodzaj japońskiej zielonej herbaty) może jeszcze nie wypiera kawy, ale coraz więcej lokali serwuje ją na równi z innymi napojami. A od jej różnorodnych form może nas rozboleć głowa. Co ciekawe, sami Japończycy matchy wcale nie piją tak często, najczęściej jest ona bowiem serwowana podczas ceremonii herbacianych. I raczej nikt nie popija jej w wersji o smaku gumy do żucia…

Czytaj więcej

„Japonia. Przewodnik po bóstwach, duchach i bohaterach”: Japońskie miasta pełne strasznych duchów

Buddyzm jako towar eksportowy. Szkoda, że sprowadziliśmy go do tzw. mindfulness 

To nie pierwszy raz, gdy japońskie trendy podbijają duszę Zachodu. Chociaż Japonia z wielką lubością wchłaniała angielską, niemiecką i amerykańską kulturę (oczywiście w zależności od epoki), to bardzo szybko rozpoczęła własną ekspansję. Najpierw w bój wyruszył buddyzm, którym zachwycał się już Arthur Schopenhauer (niemniej pozostawał on przede wszystkim pod wpływem hinduskich pism religijnych), a za nim podążyli inni filozofowie. Jednak prawdziwy boom nastał w XX wieku, kiedy stał się on elementem kultury popularnej, zwłaszcza w USA. Nie chodzi wyłącznie o ruch hipisowski czy New Age, lecz także o zwykłych zjadaczy chleba, rozczarowanych hierarchicznymi religiami, widzących w buddyzmie prawdziwą religię wolności, równości i indywidualizmu.

Japończycy nie mogli przegapić takiej szansy. Daisetz Teitaro Suzuki swoimi esejami starał się mocno popularyzować na Zachodzie buddyzm zen, przedstawiając w nich zarówno jego główne teoretyczne założenia, jak i dostosowując go do podstawowych pojęć stosowanych w naszym kręgu cywilizacyjnym. Można powiedzieć, że wprowadził jego elementarne kategorie do naszej psychologii, sztuki i filozofii. Jednak dość szybko się rozczarował, gdyż ludzie Zachodu chcieli chłonąć buddyzm, ale w strawnej dla siebie wersji. I tak z religii Buddy został przede wszystkim mindfulness – praktyki mające na celu odzyskanie przez człowieka wewnętrznej harmonii (choćby w spa albo w trakcie tańczenia przy ognisku). W końcu do tego najczęściej sprowadza się czerpanie z innej kultury – do wybierania świecidełek (w tym przypadku głównie kadzidełek) poprawiających nasze samopoczucie, dających złudzenie, że zajmujemy się czymś bardziej wartościowym niż reszta „nieoświeconego” społeczeństwa. Medytacja wygląda lepiej jako sposób spędzania wolnego czasu, niż scrollowanie mediów społecznościowych, a wyciszenie się zawsze przynosi jakiś pożytek. Nieważne, że z całym tym buddyzmem nie ma to za wiele wspólnego. A może to i nawet lepiej? Daisetz Teitaro Suzuki był nie tylko popularyzatorem buddyzmu na Zachodzie. Niektórzy winią go za stworzenie podwalin pod tzw. Zen Cesarskiej Drogi, czyli trening duchowy, którego celem było, aby wierni bez szemrania wykonywali każdy rozkaz cesarza. Co jak co, ale każdy, kto choć trochę interesuje się buddyzmem, wie, że niekoniecznie można uznać go za religię miłującą pokój ponad wszystko…

Czytaj więcej

„Smak. Zapiski o kulturze i zmysłach”: Herbateizm
Reklama
Reklama

Idee bywają niebezpieczne, ale cóż mogą nam zaszkodzić dobra kultury? Piękne krajobrazy, architektura, jedzenie? Traktowania kultury jako zasobu strategicznego oraz kluczowego elementu gospodarki faktycznie moglibyśmy się od Japończyków uczyć. Już od lat 70. i 80. XX wieku poświęcali ogromne zasoby na promocję określonej wizji swego kraju. Japan Foundation wspierała propagowanie japońskiej kultury choćby przez seriale, w których bohaterowie korzystali z jej technologicznych dobrodziejstw. Dzięki temu jawiła się ona oglądającym jako nowoczesna, wyrafinowana i intrygująca. Każdy chciał mieć w domu japońskie produkty – najpierw w Azji, potem w USA, a na koniec i w Europie.

Potem przyszedł czas na mangi, anime, gry, filmy itp., coraz bardziej dostępne dzięki globalizacji. Wskutek związania się wielkiego biznesu z kulturą Japonia mogła podbić popkulturę. Przedsiębiorcy zwietrzyli w tym dobry interes, bo dobra popkultury nie ograniczają się do jednego medium – franczyza zawsze się rozrasta do figurek, koszulek i wszelkiej maści gadżetów. Z masową turystyką był większy problem, bo nic nie możemy poradzić na to, że Japonia jest wyspą i dla wielu dość odległą. Ale tanie linie lotnicze oraz spadek wartości jena otworzyły Kraj Kwitnącej Wyspy na rzesze turystów zakochanych w ich komiksach, grach, jedzeniu i widoczkach oglądanych dotąd w ramach mediów społecznościowych.

Tłumy w Tokio, gejsze w Kioto i góra Fuji jak nasz Bałtyk, Giewont i Krupówki 

Nieco wyolbrzymiając, można powiedzieć, że wielu młodych ludzi w Polsce prędzej skojarzy, kim jest Oda Nobunaga niż książę Józef Poniatowski. Choć akurat w jego przypadku mogę się mylić, bo i on miał okazję stać się bohaterem mangi „Aż do nieba” – Japończycy są mistrzami w wyszukiwaniu w innych kulturach interesujących wątków, które mogą porwać za serca odbiorców na całym świecie. Taka jest siła japońskiej kultury. I przez nią muszą się obecnie zmagać z nadmiarem żądnych wrażeń turystów. Współczujemy im, gdy odwiedzający nie szanują ich zwyczajów, kiedy są zbyt głośni lub postępują niewłaściwie w pogoni za najlepszym ujęciem na Instagrama. Ale mają to trochę na własne życzenie, bo któż nie chciałby odwiedzić takiej wspaniałej krainy mlekiem i miodem płynącej. Tylko najbardziej ciekawscy i wnikliwi dotrą do smutnych macek rzeczywistości przedzierających się przez ten wyidealizowany obraz. A to właśnie z niego powinniśmy wyciągać wnioski, aby nie powtarzać tych samych błędów.

Japonia zmaga się dziś z recesją. Dawny dobrobyt już wiele lat temu odszedł w zapomnienie. Rosnące problemy społeczne wywołują coraz to nowe konflikty. Jednak najgorsze w tym wszystkim jest to, że Japonia stała się skansenem. Kiedyś przodowała w nowych technologiach i  innowacjach, dziś serwuje kolejne odmiany mochi (tradycyjne ciastka robione z kleistego ryżu) spragnionym turystom. W przeszłości zachwycała swoim zaawansowaniem (jeszcze teraz pamiętam swój zachwyt nad windą sterowaną głosem, którą zobaczyłam w starym japońskim filmie), obecnie przestarzałe sprzęty zagracają ulice wielkich miast. W najnowszych animacjach wciąż widać, że twórcy nie do końca radzą sobie z CGI (cyfrową postprodukcją), a jakość poszczególnych efektów pozostawia wiele do życzenia. Niedawno szerokim echem odbiła się premiera konsoli ze stajni Nintendo, czyli Switch 2, którego parametry również nie zachwycają, chociaż jej sprzedaż pobiła wszelkie możliwe rekordy. Ale jak długo jeszcze fani będą dawali sobie wciskać wciąż to samo, kiedy konkurencja nie śpi? Popularność budowana na postaci Super Mario czy Pokémonów kiedyś się skończy. Nintendo nie jest już synonimem jakości, lecz nostalgii za starymi grami, którymi zagrywaliśmy się w dzieciństwie. Mówiąc brutalnie – Japonia jedzie już tylko na wspomnieniach, na pewnych wyobrażeniach ukształtowanych w pamięci graczy. Ten sam mechanizm gra w duszach turystów, szukających w Kraju Kwitnącej Wiśni „autentycznych”, „bardziej prawdziwych” doświadczeń zaczerpniętych z fantazji wykreowanych w mediach społecznościowych. To właśnie wciąż idealnie się sprzedaje.

To samo jednocześnie prowadzi do skostnienia Japonii i przeobrażenia jej w pewien mit. Oczywiście przyczyn takiego stanu rzeczy jest mnóstwo, trzeba by się rozpisać o historii, gospodarce, polityce, barierach społecznych, ale warto zauważyć, że turystyka (szczególnie ta masowa) konserwuje te wszystkie wspomniane wyżej tendencje. Z turystyką wiążą się łatwe i duże pieniądze, ale jednocześnie postawienie na nią sprawia, że rozwój innych aspektów zostaje zahamowany. Nie opłaca się inwestować w nic innego poza infrastrukturą dla turystów. Po co myśleć o postępie innych gałęzi przemysłu, skoro najlepiej zarabia się na hotelach i wycieczkach?

Czytaj więcej

„Sama w Tokio”: Znaleźć samą siebie
Reklama
Reklama

Analogicznie możemy spojrzeć na nasz Bałtyk i Tatry. Jeżeli zabierzemy z nich wszystkie stragany, restauracje i hotele, to nie zostanie tam nic ponad piękno przyrody. Nie ma tam absolutnie niczego. Co więcej, infrastruktura dla turystów bardzo często zostaje przejęta przez nielokalny albo wręcz zagraniczny kapitał, ponieważ rdzennych mieszkańców nie stać na wszystkie opłaty związane z prowadzeniem biznesu w atrakcyjnym turystycznie miejscu. A ceny wcale nie maleją, gdyż i tak turyści kupią. Jak nie nasi, to zagraniczni. Turystyka to kura znosząca złote jaja. Niestety często ze szkodą dla danego państwa, niezależnie od tego, czy jest to Japonia czy Polska.

Warto zatem pomyśleć, czy poznawanie nowych miejsc nie lepiej zacząć w innym miejscu. Nie na najpiękniejszych turystycznych szlakach, gdzie robi się wspaniałe zdjęcia, którymi można się pochwalić w sieci. Może lepiej zajrzeć wpierw do książek i innych źródeł, aby faktycznie zapoznać się z tym, co ciekawego warto odkryć w dalekich krajach.

Japonia rzeczywiście może poszczycić się wspaniałą historią, miejscami i opowieściami, które warto eksplorować. Niekoniecznie akurat tymi, które proponują nam algorytmy czy spece od turystycznego marketingu. Literatura, kino, komiksy, gry – to wszystko mamy na wyciągnięcie ręki, choćby i we własnym domowym zaciszu. Można nawet pokusić się o zerknięcie do japońskiej filozofii albo do religii buddyjskiej, szlakiem wytyczonym przez ekspertów. Opcji jest mnóstwo. Tak przygotowani, gdy w końcu zdecydujemy się na podróż, na pewno wyciągniemy z niej więcej niż tylko piękne zdjęcia lub dobre kulinarne wrażenia.

Takie poszukiwania mają jeszcze jedną zaletę – na pewne sprawy związane z japońską kulturą, tradycją i ideami możemy wyrobić sobie zdanie samodzielnie, bez gderania internetowych ekspertów, którzy z jednego przykładu wyciągają całe systemy nieprawdziwych faktów. No, chyba że całe swoje życie chcemy sprowadzić do oglądania widoczków i zasłyszanych w sieci ploteczek. Ale po co wtedy gdziekolwiek jeździć, skoro telefon najlepiej scrolluje się na własnej kanapie?

W maju 2021 r. świat obiegła smutna wiadomość. Zmarł Kentarō Miura, autor „Berserka”, mangi, która przez wielu uznawana jest za jedno z największych komiksowych dzieł. Ta tworzona od 1989 r. epicka historia miała wszystko, co tylko mogło zadowolić gusta wymagających odbiorców – zapierające dech w piersiach rysunki, wciągającą fabułę, pełnokrwiste postacie zmagające się z przeciwnościami losu i własnymi ograniczeniami. Niestety śmierć autora uniemożliwiła jej dokończenie, a fani zaczęli zastanawiać się, co dalej. W internecie teoria goniła teorię, ale na koniec dominowała jedna – „Berserk” z pewnością pozostanie niedokończony, ponieważ Japończycy uważają, że dokończenie czyjegoś dzieła przez innego twórcę jest oznaką braku szacunku.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Plus Minus
„Poranek dnia zagłady”: Komus unicestwiony
Plus Minus
„Tony Hawk’s Pro Skater 3+4”: Dla tych, co tęsknią za deskorolką
Plus Minus
„Gry rodzinne. Jak myślenie systemowe może uratować ciebie, twoją rodzinę i świat”: Rodzina jak wielki zderzacz relacji
Plus Minus
„Ze mną przez świat”: Mogło zostać w szufladzie
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Marcin Mortka: Całkowicie oddany metalowi
Reklama
Reklama