Eutanazja dla żarłoków

Duża część Niemców wyznających laicki światopogląd, ale pod wieloma względami odrzucających narodowy socjalizm, akceptowała morderstwa eutanazyjne.

Aktualizacja: 04.10.2015 09:55 Publikacja: 02.10.2015 01:46

1934 r. Pacjenci niemieckiego szpitala dla psychicznie chorych. Zdaniem nazistów to „istoty niewarte

1934 r. Pacjenci niemieckiego szpitala dla psychicznie chorych. Zdaniem nazistów to „istoty niewarte życia”

Foto: Wikipedia

Czy lekarzowi wolno zabijać?". Takie pytanie padło na corocznym zjeździe saksońskich neurologów w 1922 roku w ramach dyskusji o manifeście „Die Freigabe der Vernichtung lebensunwerten Lebens – ihr Mass und ihre Form" [„Legalizacja likwidacji istot niewartych życia – jej zakres i forma"] opublikowanym przez dwóch uczonych: fryburskiego psychiatrę Alfreda Hochego oraz lipskiego wykładowcę prawa karnego Karla Bindinga. Jeden z uczestniczących w zjeździe lekarzy, tajny radca medyczny (Geheime Medizinalrat) Otto Hösel, zwrócił uwagę na zadziwiającą według niego sprzeczność polegającą na tym, „że ci sami ludzie", którzy występują na rzecz „zniesienia kary śmierci dla przestępców", opowiadają się za „uśmiercaniem idiotów".

Hösel wskazał na pewną korelację, która zarówno po 1933, jak i po 1945 roku popadła w zapomnienie. W latach 20. eutanazję – humanitarną śmierć (Humaner Tod) czy też łagodne wybawienie (Sanfte Erlösung) – propagowali intensywnie ci sami ludzie, którzy opowiadali się przeciwko karze śmierci i za legalizacją aborcji, wspierali walkę o prawa kobiet, potępiane przez większość społeczeństwa samobójstwo definiowali jako indywidualny dobrowolny wybór, chcieli ułatwić rozwody i wprowadzić większą swobodę obyczajową. Często opowiadali się także za sterylizacją niepełnosprawnych – za ich zgodą, z tym że za taką zgodę uważali również przyzwolenie opiekunów prawnych lub urzędowo wyznaczonych kuratorów. W latach 20. niemieccy reformatorzy sfery społecznej bardzo rzadko nawoływali do uśmiercania niepełnosprawnych dzieci, ale za to propagowali prewencję w postaci eugenicznie wskazanych aborcji. Czynili to w imię postępu i szczęścia rozumianego raczej docześnie. Tego typu dyskusje i związane z nimi przemiany hierarchii wartości odbywały się wprawdzie nie tylko w Niemczech, ale nigdzie indziej nie miały tak radykalnych praktycznych konsekwencji.

Sprzeciw Kościoła

Nawet cywilna przedwojenna historia krematoriów, które stały się symbolem narodowosocjalistycznych zbrodni, odzwierciedla ambiwalencję tego postępowego myślenia. Od 1880 roku liberalni i socjaldemokratyczni zwolennicy laicyzmu w kolejnych dużych miastach przez dziesięciolecia wbrew Kościołom chrześcijańskim, a zwłaszcza katolickiemu, wymuszali możliwość dokonywania kremacji zwłok. Równie dwuznacznie wypada postępowe myślenie w odniesieniu do przymusowej sterylizacji około 350 tysięcy ludzi podczas pierwszych siedmiu lat panowania narodowego socjalizmu: właśnie w tych klinikach, których właściciele i pracownicy (z reguły katolicy) skutecznie sprzeciwiali się wówczas dokonywaniu takich zabiegów, w późnych latach istnienia Republiki Federalnej Niemiec ordynatorzy odmawiali dokonywania legalnych od 1974 roku medycznie nieuzasadnionych aborcji.

Między 1939 i 1945 rokiem w imieniu rządu niemieckiego dokonano około 200 tysięcy morderstw nazywanych eutanazją. Opór przeciw temu procederowi był znikomy. Kiedy pojawiały się protesty, ich źródłem nie były zasady obowiązujące w nowoczesnym państwie prawa czy idee laickiego humanizmu, lecz dawno osłabiona wiara, że każdy człowiek ma w sobie obraz i podobieństwo boże – nawet jeżeli jest zniekształcony, zidiociały, niedorozwinięty, wymagający opieki lub ciężko chory.

W jak niewielkim stopniu dzisiejsi Niemcy podzielają postawę, która zrodziła ten sprzeciw, zobaczy każdy, kto przeczyta całe kazanie Clemensa Augusta Grafa von Galen z 3 sierpnia 1941 roku. Biskup Münsteru nie tylko napiętnował w nim mordowanie chorych jako zbrodnię, lecz także przypomniał wiernym o innych powodach, dla których należy odwrócić się od bezbożnego narodowego socjalizmu: „Pamiętajcie o instrukcjach i zapewnieniach zawartych przez Rudolfa Hessa, który tymczasem zniknął, w słynnym opublikowanym we wszystkich gazetach liście otwartym o swobodnych stosunkach płciowych i nieślubnym macierzyństwie. [...] Do jakiego bezwstydu w ubiorze musiała się przyzwyczajać młodzież. To są przygotowania do przyszłej zdrady małżeńskiej! Niszczone jest bowiem poczucie przyzwoitości, mur ochronny cnotliwości". Podobne kazanie przeciwko morderstwom eutanazyjnym wygłosił 2 listopada 1941 roku biskup katolicki Berlina Konrad Graf von Preysing. Ostrzegał, iż tego typu „zabijanie to ciężki grzech, ciężka wina, bez względu na to, czy chodzi o dziecko w łonie matki, czy też o starych, niedołężnych i chorych umysłowo, o tak zwane »istoty niewarte życia«". Zarówno Galen, jak i Preysing czerpali odwagę, pewność i siłę woli z wiary, która przed 1945 rokiem stała się wielu Niemcom obca i która w jeszcze większym stopniu jest im obca dzisiaj.

Duża część Niemców wyznających laicki światopogląd, ale pod wieloma względami odrzucających narodowy socjalizm, akceptowała morderstwa eutanazyjne. Na przykład Wolf Goette (1909–1995), wówczas młody aktor w Deutsches Theater w Pradze, który po wojnie odnosił sukcesy w NRD. W listach do rodziny pisał wielokrotnie, iż polityka niemiecka „budzi w nim wstręt" i że „odczuwa straszliwy wstyd", kiedy spotyka „naznaczonych na żółto", ale powstały jesienią 1941 roku film „Oskarżam" propagujący i uzasadniający zabójstwa w ramach eutanazji, uważał początkowo za dokument „czystego i uczciwego sumienia" i „wstrząsające dzieło sztuki", w którym wspaniale pokazano „konieczność [eutanazji] w określonych przypadkach beznadziejnego zniedołężnienia". Później zaczął mieć pewne wątpliwości co do sytuacji, gdy „ideę tę propaguje państwo oparte na samowoli".

Poparcie środowisk laickich dla Hitlera nie osłabło wraz z uchwaleniem w 1933 roku ustawy o sterylizacji ludzi, których potomstwo uważano za niepożądane, i rozpoczęciem sterowanego przez państwo mordowania upośledzonych fizycznie i psychicznie. Uczestniczący w programie lekarze, pielęgniarki i pielęgniarze nie wszyscy byli przekonanymi nazistami, a po 1945 roku z niewielkimi wyjątkami dalej pracowali w swoich zawodach jako poważani obywatele.

Pod koniec 1934 roku, kiedy terror był już w Trzeciej Rzeszy bardzo widoczny, w międzynarodowym biuletynie lekarskim „Zentralorgan der Internationalen Vereinigung Sozialistischer Ärzte" [„Centralny Organ Międzynarodowego Zrzeszenia Lekarzy Socjalistycznych"] ukazał się artykuł, w którym energicznie opowiadano się za „likwidacją istot niewartych życia" w rozumieniu Bindinga i Hochego. Redakcja czasopisma już dawno musiała wyemigrować do Pragi. Autor artykułu nie wspomina o narodowosocjalistycznych praktykach w kwestii higieny dziedzicznej i rasowej (Erb und Rassenhygiene), ale powtarza retoryczne pytanie Bindinga: „Czy istnieją ludzie, którzy w takim stopniu utracili właściwości podmiotu prawnego, że ich dalsza egzystencja nie ma na dłuższą metę żadnej wartości ani dla nich samych, ani dla społeczeństwa?", i tak jak Binding odpowiada na nie pozytywnie, a następnie formułuje następujący wniosek: obok tych, którzy życzą sobie sztucznie przyspieszonej śmierci, ponieważ z powodu nieuleczalnych cierpień nie są w stanie lub nie chcą dalej żyć, drugą „dużą grupę ludzi" wchodzących w rachubę jako cel „likwidacji istot niewartych życia" tworzą „nieuleczalnie upośledzeni, bez względu na to, czy tacy się urodzili, czy też stali się tacy w ostatnim stadium porażenia". Oczywiście owo „wybawienie" musi nastąpić w sposób całkowicie bezbolesny, a „procedura" powinna „odbywać się pod nadzorem władz państwowych".

Podobnie brzmiał wydany nieformalnie wiosną, a potwierdzony oficjalnie jesienią 1939 roku rozkaz Hitlera dotyczący „Aktion Gnadentod". W tym piśmie, antydatowanym na 1 września, czyli pierwszy dzień wojny, Führer NSDAP i całego narodu niemieckiego potwierdził upoważnienia wydane wcześniej ustnie dwóm zaufanym współpracownikom. Podyktowany pod naciskiem ministra sprawiedliwości Rzeszy rozkaz składał się z jednego zdania: „Kierownik Kancelarii Rzeszy Bouhler i dr med. Brandt otrzymują jako odpowiedzialni polecenie takiego rozszerzenia uprawnień imiennie wyznaczonych lekarzy, aby nieuleczalnie – po ludzku sądząc – chorym, przy krytycznej ocenie stanu ich choroby, można było zapewnić łaskawą śmierć". Chirurg Karl Brandt towarzyszył Hitlerowi podczas kilku podróży jako lekarz dyżurny i pełnił funkcję jego doradcy w sprawach polityki zdrowotnej. Philipp Bouhler jako Reichsleiter NSDAP był równy rangą Gauleiterom. Od 1934 roku kierował kancelarią partyjną Hitlera oraz kancelarią Führera (NSDAP) i w ścisłym kontakcie z Hitlerem nadzorował wszelkie kwestie organizacyjne i związane z bieżącą polityką. Rozkaz z 1 września zakończył długą dyskusję między przywódcami NSDAP, urzędnikami państwowymi i konsultantami medycznymi. Dyskusja ta nie dotyczyła jednak tego, czy stosować eutanazję, czy nie, lecz tego, jakich użyć kryteriów i metod, oraz tego, czy „akcja" powinna zostać ogłoszona publicznie i uregulowana prawnie, czy też należy ją przemilczeć lub utajnić.

Ekonomiczne uzasadnienie

Narodowosocjalistyczni politycy nie znali nowoczesnych metod demoskopii, ale udawało im się na różne sposoby wyczuwać nastroje społeczne i uwzględniać je w swoich działaniach. Mimo iż byli dyktatorami, nieustannie usiłowali zyskać poparcie większości rodaków (Volksgenossen) dla swoich poczynań lub przynajmniej tego czy innego przedsiębranego środka. Dowodem na to, jak ostrożnie nazistowskie władze postępowały w sprawie eutanazji, jest między innymi memoriał „Vernichtung lebensunwerten Lebens" [„Likwidacja istot niewartych życia"] opracowany latem 1939 roku przez Theo Morella, osobistego lekarza Hitlera, na życzenie wszechwładnego pacjenta.

Zachował się tylko szkic. Na początku autor nakreślił kształt pierwszego paragrafu przyszłej ustawy na temat, jak powiedziano by dzisiaj, „aktywnej eutanazji". Fragment ten określał, kto miałby zostać jej poddany, i brzmiał następująco: „Życie chorych umysłowo, którzy od urodzenia lub co najmniej od (danego) wieku, są tak poważnie fizycznie i psychicznie zdeformowani, że mogą być utrzymywani przy życiu jedynie dzięki stałej opiece [...], zgodnie z postanowieniami ustawy o likwidacji istot niewartych życia może zostać skrócone poprzez interwencję lekarską". Obok konieczności opieki, oznaczającej także, iż pacjent nie jest zdolny do pracy, Morell wymienił dwa inne kryteria. Deformację ciała, jeśli jego widok wywołuje „wstrząs w miejscach publicznych", oraz zdolność nawiązywania kontaktu z „ludzkim otoczeniem" odpowiadającą „najniższemu stopniowi zezwierzęcenia".

W drugiej części memoriału autor argumentuje, że przeprowadzenie akcji odciąży personel pielęgniarski potrzebny na wypadek wybuchu wojny, a także uwolni zasoby żywnościowe, co pozwoli poczynić oszczędności; Niemcy były wówczas w stanie pokryć jedynie 83 procent swojego zapotrzebowania na zboża, resztę musiały importować. Takimi celami, nie tyle dotyczącymi higieny dziedziczenia, ile utylitarystycznymi, kierował się również Hitler. Odpowiedzialny za stronę organizacyjną morderstw eutanazyjnych Viktor Brack zeznał w 1946 roku: „Hitler był zdania, że dzięki likwidacji tak zwanych bezproduktywnych żarłoków zaoszczędzi się lekarzy, pielęgniarzy [...] i inny personel, łóżka szpitalne i inne wyposażenie na rzecz Wehrmachtu". Na końcu memoriału Morell wylicza: „5000 idiotów o rocznym koszcie po 2000 marek Rzeszy = 10 milionów rocznie. Przy pięciopunktowym oprocentowaniu odpowiada to kapitałowi rezerwowemu o wysokości 200 milionów".

Według rachunku Morella zabicie do 1945 roku 200 tysięcy chorych i niepełnosprawnych Niemców pozwoliłoby oszczędzić osiem miliardów marek Rzeszy. (Dla porównania: budżet Rzeszy Niemieckiej w 1933 roku wynosił ponad pięć i pół miliarda marek, a w 1929, przed kryzysem światowym, siedem miliardów). Interesującym komentarzem do tego sposobu obliczania „kapitału rezerwowego" wydaje mi się wcześniejsza wypowiedź specjalisty od higieny rasowej Alfreda Ploetza, który na Pierwszym Niemieckim Kongresie Socjologów w 1910 roku stwierdził, iż „utrzymywanie ludzi niewartych życia jest luksusem", ponieważ oznacza „zużywanie kapitału w miejscu [...], gdzie nie może on przynieść żadnych odsetek". Lewicowo-liberalny wolnomyśliciel Heinz Potthoff rozwinął tę myśl następująco: „Kto opowiada się za takim luksusem, za, powiedzmy to otwarcie, utrzymywaniem niezdolnych do życia kalek i tym podobnych, za opieką nad idiotami, musi wiedzieć, czy naród jest na tyle zamożny, aby w ten sposób, bez oprocentowania, używać kapitału". (Nawiasem mówiąc, za czasów cesarstwa niemieckiego Potthoff opowiadał się za likwidacją trzyklasowego prawa wyborczego w niemieckich krajach związkowych, zwłaszcza w Prusach, i wprowadzeniem prawa wyborczego dla kobiet).

Morell napisał swoją ekspertyzę dla ludzi podzielających jego poglądy. Nie musiał nikogo przekonywać. Dlatego poruszył przede wszystkim kwestie najważniejsze dla tych, którzy uważali się za normalnych, wydajnych i zdolnych do czerpania radości z życia: nakłady materialne, ideowe i osobowe, nieestetyczny wygląd upośledzonych i ich niezdolność do komunikowania się z otoczeniem na płaszczyźnie fizycznej, duchowej, językowej i emocjonalnej. Z tego samego powodu nie mówi o eutanazji, wybawieniu czy łasce, o śmierci przynajmniej bezbolesnej, lecz rzeczowo o „skróceniu życia" (Lebensverkürzung eines Wesens).

Całkowicie zmyślone informacje na temat przyczyn zgonu z jednej strony ułatwiały rodzicom, rodzeństwu, małżonkom i innym krewnym zaakceptowanie nagłej śmierci członka rodziny jako naturalnej lub danej przez Boga, a z drugiej pozwalały spokojnie powiedzieć: „Nareszcie nasz biedny Hans odszedł w pokoju i został uwolniony od wszelkich cierpień". W ten sposób większość rodzin godziła się ze śmiercią najbliższych, często trudnych w kontakcie i wymagających ogromnej uwagi i siły, i nie zadawała zbędnych pytań. Listy kondolencyjne wysyłane przez morderców umacniały krewnych ofiar w tym proponowanym i pożądanym samooszustwie. W skierowanych do rodziców młodych ludzi standardowych pismach tego typu podstawowe sformułowanie brzmiało: „Ze względu na nieuleczalną chorobę psychiczną Państwa syna śmierć jest wybawieniem dla niego i jego najbliższego otoczenia". (...)

Usprawiedliwianie morderstwa

Projekt eutanazji jako tajnej sprawy Rzeszy, która jednak stała się publiczna, zawierał w sobie skierowaną do każdego członka narodu, do krewnych ofiar i zaangażowanych w akcję lekarzy, pielęgniarzy, pielęgniarek i urzędników, ofertę zrzucenia z siebie odpowiedzialności. Dzięki takiemu postawieniu sprawy miliony Niemców mogły stać się wspólnikami przedsięwzięcia oficjalnie nieistniejącego i nieobciążającego sumienia. Mimo to wielu biorących bezpośredni udział w egzekucjach lekarzy domagało się prawnego zabezpieczenia. Zachowały się następujące słowa czołowego pediatry Wernera Catela, który decydował o życiu i śmierci tysięcy dzieci: „To, co tutaj robimy, to morderstwo". On i inni domagali się zalegalizowania całego procederu oraz ustalenia dla niego norm prawnych, podczas gdy najbliższym krewnym ofiar, zmagającym się z różnorodnymi odczuciami, niekiedy życzącym choremu śmierci, chodziło zapewne o to, aby zabijanie odbywało się za parawanem rzekomo koniecznych w warunkach wojny przenosin, nieprawdziwych przyczyn zgonów i urzędowych pism kondolencyjnych.

Hitler i jego współpracownicy zdołali przez lata rozwiązać ten konflikt w sposób zadowalający obie strony. Pozwolili zainteresowanym lekarzom dyskutować i tworzyć ustawę o eutanazji, ale nie wprowadzili jej w życie. Zgodnie z preambułą tego dokumentu eutanazja miała dotyczyć „ludzi, którzy z powodu nieuleczalnej choroby marzą o zakończeniu swoich cierpień albo ze względu na nieuleczalne chroniczne dolegliwości nie są zdolni do twórczego życia". Dwa pierwsze paragrafy brzmiały: „1. Kto cierpi na nieuleczalną chorobę poważnie obciążającą jego i innych lub prowadzącą do śmierci, może na swoje wyraźne życzenie za zezwoleniem uprawnionego do tego w sposób szczególny lekarza skorzystać z eutanazji z rąk lekarza. 2. Życie chorego, który w wyniku nieuleczalnej choroby umysłowej wymagałby dożywotniego pobytu w zamknięciu, może zostać zakończone środkami medycznymi w sposób dla niego niezauważalny".

Projekt ustawy pozwalał mordercom i ich pomocnikom w szpitalach, domach opieki oraz urzędach ochrony zdrowia i opieki społecznej spać spokojnie. Z drugiej strony, dopóki ustawy nie wprowadzono, najbliżsi krewni ofiar także spali raczej spokojnie i unikali konfliktu ze swoją chrześcijańską moralnością. Tylko dzięki brakowi regulacji prawnych można było mówić rodzicom upośledzonych dzieci o terapii, kiedy w rzeczywistości chodziło o śmiertelny zastrzyk, a żonom trafiających do komory gazowej syfilityków i pijaków o przeniesieniu mężów w inne miejsce z powodów związanych z obronnością kraju. Aby uzyskać ogólny zafałszowujący rzeczywistość konsens, trzeba było unikać takich słów jak „zabijanie" czy „mordowanie". Tego typu ustanowione przez naród i rząd, respektowane przez większość obywateli tabu funkcjonowało w ogromnej liczbie niemieckich rodzin przez całe dziesięciolecia.

Powyższy szkic jest fragmentem książki Götz Aly „Obciążeni. Eutanazja w nazistowskich Niemczech", która ukaże się w najbliższym czasie (w przekładzie Viktora Grotowicza) nakładem Wydawnictwa Czarne.

Tytuł i śródytuły pochodzą od redakcji

Czy lekarzowi wolno zabijać?". Takie pytanie padło na corocznym zjeździe saksońskich neurologów w 1922 roku w ramach dyskusji o manifeście „Die Freigabe der Vernichtung lebensunwerten Lebens – ihr Mass und ihre Form" [„Legalizacja likwidacji istot niewartych życia – jej zakres i forma"] opublikowanym przez dwóch uczonych: fryburskiego psychiatrę Alfreda Hochego oraz lipskiego wykładowcę prawa karnego Karla Bindinga. Jeden z uczestniczących w zjeździe lekarzy, tajny radca medyczny (Geheime Medizinalrat) Otto Hösel, zwrócił uwagę na zadziwiającą według niego sprzeczność polegającą na tym, „że ci sami ludzie", którzy występują na rzecz „zniesienia kary śmierci dla przestępców", opowiadają się za „uśmiercaniem idiotów".

Pozostało 96% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Vincent V. Severski: Notatki na marginesie Eco
Plus Minus
Dlaczego reprezentacja Portugalii jest zakładnikiem Cristiano Ronaldo
Plus Minus
„Oszustwo”: Tak, żeby wszystkim się podobało
Plus Minus
Jan Bończa-Szabłowski: Fotel dla pani Eli
Plus Minus
„Projekt A.R.T. Na ratunek arcydziełom”: Sztuka pomagania
Plus Minus
Jan Maciejewski: Strategiczne przepływy