Rozbudowane solówki gitarowe potwierdzają, że 14. miejsce Gilmoura w najnowszym rankingu najlepszych gitarzystów magazynu „Rolling Stones" jest jak najbardziej zasłużone, choć mogłoby być również wyższe.
– Myślę, że to, co robił David w Pink Floyd, było bardziej dramatyczne i jednoznaczne. Mówiąc obrazowo: to były góry i doliny. Teraz jego pejzaż muzyczny jest bardziej zróżnicowany. Więcej też jest klimatów folk – powiedział wieloletni przyjaciel Robert Wyatt z grupy Soft Machine.
Gdańskie święto
Dla polskich fanów Gilmour jest tym ważniejszy, że to pierwsza gwiazda światowego formatu, która zdecydowała się wydać płytę nagraną w Polsce – „Live in Gdańsk" (2008).
– To był dla mnie wielki zaszczyt i przyjemność, uroczy czas związany z koncertem w Gdańsku w rocznicę powstania „Solidarności" – mówił mi Gilmour przed premierą płyty. – Pamiętam świetną publiczność, bardzo nam życzliwą. Równie znakomite wspomnienia mam z pobytu w krakowskim studiu Zbigniewa Preisnera. Odwiedziłem Polskę w tamtym czasie trzy razy i zawsze było wspaniale. Plan był następujący: zamierzaliśmy wydać CD i DVD będące przeglądem całego mojego tournée w 2006 r., pokazać miasta, w których występowaliśmy. Jednak po wysłuchaniu wszystkich nagrań, a musiało to zająć wiele czasu, bo daliśmy 50 koncertów w Europie i Ameryce, zorientowaliśmy się, że to, co najlepsze, w przytłaczającej części powstało w Gdańsku. Zdecydowaliśmy o zmianie planów. Wprawdzie zmarnowaliśmy wiele czasu, wiele pracy poszło na marne, ale ważniejszy był efekt końcowy: pokazanie koncertu w Stoczni Gdańskiej. Tak powstało „Live in Gdańsk".
Gdańsk był jedynym miejscem, gdzie Gilmour zagrał „Great Day for Freedom" ze specjalną dedykacją dla „Solidarności".
– Bo w Stoczni Gdańskiej i dzięki Lechowi Wałęsie rozpoczęły się historyczne zmiany w Europie – komentował gitarzysta. Potem był efekt domina – padł mur berliński i wszystkie inne przeszkody stojące na drodze do wolności Europy Wschodniej. „Great Day for Freedom" powstało jako odpowiedź na powrót demokracji do Europy Wschodniej po tym, gdy narody dawnego bloku wschodniego się wyzwalały i wybierały wolność. Ale zwracałem też uwagę na negatywne skutki tych procesów. Po latach odżyły konflikty narodowościowe i religijne, tysiące osób musiało opuścić na zawsze swe domy. Zawsze będę po stronie demokracji, ale nie będę ukrywał, że nie zawsze jest pięknie, demokracja wymaga odpowiedzialności.
W Gdańsku objawiła się wielkość dorobku Pink Floyd w interpretacji Gilmoura i Ricka Wrighta, dla którego był to, jak się okazało, ostatni pełnospektaklowy występ. Obaj muzycy byli w życiowej formie i dzięki temu udało im się zaprezentować na żywo wszystkie barwy nagrań Pink Floyd z niezwykle trudną do wykonania suitą „Echoes" i brzmiącą jak oryginał z lat 60. kompozycją Syda Barretta „Astronomy Domine". Gilmour udowodnił, że jest gitarowym wirtuozem światowej sławy, grając m.in. swoją popisową kompozycję „Comfortably Numb" z „The Wall".
Tamten czas był też pełen nadziei dla fanów Pink Floyd. Można powiedzieć, że grupie udzielił się duch „Solidarności". Waters zrezygnował z agresywnego tonu. Kiedy w 2006 roku przyjechał do Polski tuż przed koncertem Gilmoura w Stoczni Gdańskiej, żeby zaprezentować prapremierę opery „Ca Ira" w Poznaniu, przyznawał się do złych cech charakteru.
– Byłem słabym negocjatorem – wyznał mi. – Zamiast się dogadywać, iść na kompromis, żądałem zbyt wiele. Konsekwencje były takie, że nie mogłem z nikim długo wytrzymać. Musiałem znosić samotność. Teraz wiem, że odgradzamy się od innych z powodu strachu. Tak było również w moim życiu. Dziś lęk, który odczuwam przed ludźmi, jest mniejszy niż kiedyś. Ale pamiętam dobrze lata, kiedy wywoływał we mnie nieustanną agresję. Bo to najprostszy odruch obronny.
Zmiana, jaka dokonała się w Watersie, sprawiła, że rok wcześniej Floydzi spotkali się po raz pierwszy od lat podczas koncertu Live 8 w 2005 r. w Hyde Parku. Latem 2010 r. David zaprosił Watersa do udziału w charytatywnym koncercie na rzecz ofiar w Palestynie. Zgodził się też na koncertową rewizytę. Wziął udział w jednym z koncertów „The Wall Live" Watersa w Londynie. Pokój daleki był jednak od miłości. Wbrew oczekiwaniom fanów charytatywny koncert w Hyde Parku nie zapoczątkował powrotu supergrupy. Dla Gilmoura była to tylko chwilowa przerwa w nagrywaniu solowej płyty „On an Island".
– Roger popełnił kilka poważnych grzechów – mówił mi David Gilmour. – Naprawdę trudno powiedzieć, czy do końca mu je wybaczyłem. Bo kiedy robiłem obrachunek dawnych lat, wydawało mi się, że tak, że mam te problemy już za sobą. Sercu jednak trudniej wybaczyć, to zajmuje więcej czasu. Nie chcę niczego udawać. To wszystko jest bardzo skomplikowane. Spotkaliśmy się z Rogerem, zjedliśmy obiad. Było miło. Nie jesteśmy już wrogami. Ale proszę mi wierzyć, w przeszłości robił dziwne rzeczy.
Gilmour miał w sprawie Watersa rację. Właśnie weszła do kin koncertowa wersja „The Wall Live". Show obejrzało na świecie kilka milionów fanów. Wpływy wyniosły 470 mln dol. U Rogera odezwał się syndrom „Money".
– Myślę, że David Gilmour postąpił słusznie, oficjalnie zamykając historię Pink Floyd – powiedział Waters kilka tygodni temu w wywiadzie dla „Rolling Stone". – To, co robili przez ostatnie 30 lat, nie miało nic wspólnego ze mną. To nie mój biznes. Słuchałem „The Endless River". Trochę. Nie całej płyty. Nie podobała mi się. Ale co z tego? Jest wiele okropnych płyt, które mi się nie podobają.
Te słowa na pewno nie ułatwią kolejnego spotkania muzyków.
Można nawet zaryzykować twierdzenie, że dawni koledzy spotkają się dopiero na cmentarzu. Żegnając tego, kto odszedł pierwszy. Smutne to. Dlatego dla fanów Pink Floyd będzie lepiej, gdy zapamiętają zespół z kompozycji „Louder Than Words" zamykającej ostatni album zespołu:
„Wkur...liśmy się i biliśmy
Poniżaliśmy się wzajemnie
Ale muzykę komponowaliśmy razem".
Jest też dobra informacja dla fanów Gilmoura.
– Myślę, że nie trzeba będzie czekać na premierę mojej kolejnej płyty solowej tak długo jak na „Rattle That Lock" – zapowiedział. – I nawet jeśli poczuję się po obecnym tournée starym człowiekiem, najważniejszą część pracy mam już za sobą.