Reklama
Rozwiń

„Wednesday”: W świecie dziwolągów myśl inaczej niż zazwyczaj

„Wednesday” ma do zaoferowania coś nowego miłośnikom klasycznych gier karcianych i... cenionego serialu, z którego postacie pojawiają się na jej kartach.

Publikacja: 27.06.2025 15:00

„Wednesday” to karcianka dla tych, którzy nie lubią ślęczeć nad zasadami, tylko wolą rozdać wszystki

„Wednesday” to karcianka dla tych, którzy nie lubią ślęczeć nad zasadami, tylko wolą rozdać wszystkim karty i po prostu grać.

Foto: materiały prasowe

Kiedyś to były czasy. Sezony naszych ulubionych seriali wychodziły co roku, miały po 24 odcinki, z których każdy trwał godzinę, człowiek był na bieżąco z fabułą. Nie to co teraz, kiedy odcinków jest osiem czy dziesięć, a potem trzeba jeszcze kilka lat czekać na następny sezon. Nie dość, że zapomnimy, jaka była fabuła, o co w tym wszystkich chodziło, trzeba obejrzeć wszystko od początku, to potem znowu będziemy czekać na dalsze losy naszych ukochanych bohaterów i znów trzeba będzie przejść przez cykl powtarzania tego, co już widzieliśmy.

Ta przypadłość współczesności dotknęła też serial „Wednesday”, doceniony przez krytyków i widzów, ze świetną rolą Jenny Ortegi. Na drugi sezon tego bijącego rekordy popularności serialu przyszło nam czekać prawie trzy lata. I co z tego, że pojawi się w nim Lady Gaga, skoro nikt nie zwróci nam czasu oczekiwania? Na szczęście można to sobie jakoś kompensować i powrócić do tego uniwersum w trochę inny sposób. Choćby dzięki grom bez prądu.

Czytaj więcej

„Mindbug”. W prostocie, owocowo-warzywnej, siła

Tyler Galpin wymusza nieparzystość

Wednesday” to gra karciana dla od dwóch do sześciu graczy, w której, nietypowo, będziemy się starali zdobyć jak najmniej punktów zwycięstwa. Fabularnie trafiamy do biblioteki Wilczych Jagód, gdzie naszą uwagę przyciągają tytuły dotyczące rozmaitych stworzeń i Dziwolągów. Szczególnie jeden aż się do nas wyrywa – malutka książeczka o wdzięcznym tytule „INSTRUKCJA: Stworzenia i Dziwolągi”. Gdy ostrożnie zdejmujemy ją z zakurzonego regału, spomiędzy jej stron wypadają dziwacznie wyglądające karty. Znalezisko to niezwykle cenne, bo udało nam się znaleźć starożytną grę karcianą o mitycznych potworach. Tak, właśnie w nią będziemy mogli zagrać, choć same karty będą zdobić także bohaterowie serialu „Wednesday”.

Skoro to gra starożytna, to zasady nie mogą być zbyt trudne, prawda? Owszem, miłośnicy klasycznych gier karcianych poczują się tutaj jak w domu, wcale nie będą czuli się zagubieni. Coś tam się im skojarzy ze zbieraniem lew oraz z przebijaniem… Na szczęście w tej karciance znalazło się też miejsce dla kilku twistów, dzięki czemu „Wednesday” odświeża klasykę i ma nam do zaoferowania coś nowego.

Czytaj więcej

„Kaori”: Kryminał w świecie robotów

Przejdźmy do zasad. Zaczyna gracz z kartą o wartości 1. W swojej turze musimy zagrać kartę Dziwoląga na wierzch stosu zagranych kart. Owa karta musi być wyższa od poprzedniej (o ile zdolność aktywnej postaci nie mówi inaczej – o czym za chwilę). Później przychodzi kolej na następnego uczestnika. Zawsze możemy też spasować, kiedy nie chcemy lub nie możemy zagrać karty Dziwoląga. Gdy każdy spasował, należy zebrać (bez tasowania!) wszystkie zagrane karty Dziwolągów i umieścić je zakryte na wierzchu stosu kart do dobierania. Potem odkrywamy górną kartę ze stosu postaci – jej efekt będzie wpływał na graczy przez całą następną rundę, zmieniając podstawowe reguły gry! Osoba, która jako ostatnia wyłożyła kartę Dziwoląga, rozpoczyna następną rundę.

Runda może skończyć się na kilka sposobów: gdy odkryta zostanie karta Wednesday, gdy ktoś odrzuci z ręki cztery karty Hyde’a (o wartości 10), gdy tylko jeden z graczy ma karty Dziwolągów na ręce. Potem każdy sumuje wartości z kart, które ma na ręce, i zapisuje ten wynik w notesie punktacji. Oczywiście, ten, kto nie ma żadnych kart, zdobywa ładne, okrągłe zero. I jak już mówiłam, na koniec gry, po pięciu rundach, wygrywa ten, kto ma właśnie najmniej punktów.

Co jednak w „Wednesday” ma największe znaczenie i właściwie „robi” grę? Zdolności kart – zarówno Dziwolągów, jak i postaci. A te są naprawdę zróżnicowane, np. Tyler Galpin sprawia, że można zagrywać jedynie karty o nieparzystych wartościach, a Enid Sinclair powoduje, że odtąd karty Dziwolągów można dokładać jedynie parami. Tymczasem Bezimienny zagrywa jedną dodatkową kartę, a Syrena wybiera dowolną kartę ze stosu do dobierania i bierze ją na rękę itd.

Czytaj więcej

„Unmatched: Ciosy i Strzały”: Hamlet i Tytania raz jeszcze

Gdy mamy wolne pół godziny

Jest to prosta, ale nie banalna gra karciana, która sprawdzi się nawet u początkujących graczy. Dzięki temu, że została osadzona w znanym, serialowym uniwersum, stanowi idealny pretekst do wciągania nowych ludzi do świata gier bez prądu. A jej kompaktowość (mieści się w naprawdę niewielkim pudełeczku) pozwala na zabranie jej absolutnie wszędzie. W połączeniu z krótkim czasem rozgrywki (do 30 minut, nawet jeśli gracie z takimi, którzy uwielbiają namyślać się nad każdym swoim ruchem) czyni to „Wednesday” idealnym przerywnikiem między cięższymi tytułami lub grą, którą możemy wyjąć zawsze, gdy mamy wolne pół godzinki. A przy tym jest dość tania i jednocześnie bardzo zacnie wydana (przyjemne dla oka ilustracje na kartach, drewniany znacznik Rączki itd.).

Wszystko to jedynie dodatkowe walory. Ogólnie w „Wednesday” gra się bardzo przyjemnie, gdyż z jednej strony możemy tutaj trochę pogłówkować, a z drugiej strony nie jesteśmy przytłoczeni zasadami i mnogością wyjątków. To, że naszym celem jest zdobycie jak najmniejszej liczby punktów, sprawia, że musimy myśleć trochę inaczej niż zazwyczaj, szukamy innych dróg prowadzących do zwycięstwa, a przy tym nieraz jest śmiesznie i zabawnie. W osiągnięciu sukcesu przeszkadzają nam przecież inni gracze (a im jest ich więcej, tym więcej niespodziewanych zagrywek w trakcie gry), odpowiadający na nasze ruchy i poczynania. Nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem, ale na szczęście mamy kilka rund na to, aby się odegrać. Albo przegrać z kretesem.

„Wednesday” to karcianka dla tych, którzy nie lubią ślęczeć nad zasadami, tylko wolą rozdać wszystkim karty i po prostu grać. Świetna na start dla każdego, kto chciałby w końcu wejść do tego świata gier bez prądu. A dla fanów serialu to już po prostu pozycja obowiązkowa.

Kiedyś to były czasy. Sezony naszych ulubionych seriali wychodziły co roku, miały po 24 odcinki, z których każdy trwał godzinę, człowiek był na bieżąco z fabułą. Nie to co teraz, kiedy odcinków jest osiem czy dziesięć, a potem trzeba jeszcze kilka lat czekać na następny sezon. Nie dość, że zapomnimy, jaka była fabuła, o co w tym wszystkich chodziło, trzeba obejrzeć wszystko od początku, to potem znowu będziemy czekać na dalsze losy naszych ukochanych bohaterów i znów trzeba będzie przejść przez cykl powtarzania tego, co już widzieliśmy.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
„The Alters”: Klon to za ciebie zrobi
Plus Minus
Graeme Macrae Burnet: Terapeuci tyrani i celebryci
Plus Minus
„Pod przykrywką”: Zabić śmiechem
Plus Minus
Ozzy Osbourne żegna się i wzywa Boga
Plus Minus
„Cel numer jeden”: Rozrywka czysta jak matematyka