To jest zasadniczo historia wielkiej porażki. Porażki Ameryki. Siła idei wolności sprawiła, że w 1989 r. rozpadł się blok wschodni, a dwa lata później sam Związek Radziecki. Jej ucieleśnieniem były Stany Zjednoczone. Francis Fukuyama ogłosił koniec historii, bo wydawało się, że cała ludzkość ma tylko jeden cel: żyć jak Ameryka.
W Europie, niczym niemożliwy do zatrzymania walec, NATO posuwało się na wschód, zakorzeniając w demokracji dawne satelity Moskwy. Ameryka Łacińska poza nielicznymi wyjątkami, jak Kuba czy Nikaragua, zrzucała w tym czasie okowy wojskowej dyktatury. W Azji wielkim szokiem była co prawda pacyfikacja buntu studentów na placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie, ale przecież większość ekspertów była przekonana, że to tylko wypadek przy pracy i Chiny w końcu pójdą śladami Korei Południowej czy Tajwanu, integrując się ze światem Zachodu. Nawet w Afryce Subsaharyjskiej po raz pierwszy liczba krajów demokratycznych zaczęła dorównywać dyktaturom. I one też chciały dołączyć do wolnego świata pod przywództwem Ameryki.