Olimpijskie dziadostwo to efekt działania związków sportowych

Ludzie, którzy mają budować polski sport, często niszczą dyscyplinę i sportowe kariery, otrzymując jednocześnie sowite publiczne dotacje. Czas na reformę związków sportowych.

Publikacja: 23.08.2024 10:00

Paulina Paszek zdobyła w Paryżu dla Niemiec brązowy medal w załodze z Jule Marie Hake oraz srebro w

Paulina Paszek zdobyła w Paryżu dla Niemiec brązowy medal w załodze z Jule Marie Hake oraz srebro w zmaganiach kajakarskich czwórek. Dlaczego 26-latka z Bielska-Białej została odsunięta od naszej kadry mimo wywalczenia wcześniej dla Polski srebra na mistrzostwach świata?

Foto: EPA/ALI HAIDER/PAP

"W nieudolnym związku, z nieudolnymi działaczami ci kolarze mimo wszystko błyszczą i naprawdę trzeba ich docenić. Bo to, że te zawodniczki i zawodnik nasz jedyny mogą startować na igrzyskach olimpijskich, to jest zasługa tylko i wyłącznie tych ludzi. Tylko ludzi ze sztabu, bo niestety związek nie pomaga. Związek rzuca kłody pod nogi” – mówił na antenie Eurosportu kolarz Krzysztof Maksel, komentując kolarskie zmagania na igrzyskach olimpijskich. Polscy sportowcy rywalizują bowiem nie tylko ze swoimi rywalami, ale także z własnymi działaczami sportowymi, którzy dopuszczają się działań karygodnych i nieakceptowalnych. Zdobywane medale zdecydowanie zbyt często nie są efektem systemowej pracy instytucji odpowiedzialnych za rozwój dyscypliny. To bardziej heroizm ludzi, którzy byli na tyle zdeterminowani, by reprezentować kraj jak najlepiej pomimo licznych przeciwności i kłód rzucanych przez działaczy własnego związku sportowego.

Polski Związek Kolarski to w ostatnich latach najbardziej jaskrawy przykład nieprawidłowości w polskim sporcie. Po licznych aferach od związku odwrócili się wszyscy sponsorzy, a zawodnicy byli wspierani naokoło, z pominięciem związku, np. poprzez Polski Komitet Olimpijski. Niestety, nie jest to jedyny przykład.

Na igrzyskach w Pekinie złoty medal olimpijski zdobył gimnastyk Leszek Blanik. Czy pomogło to rozwinąć dyscyplinę? W 2020 r. Polski Związek Gimnastyczny został zawieszony w strukturach Europejskiej Federacji Gimnastycznej, co odebrało reprezentantom Polski możliwość udziału w mistrzostwach Europy. Nasz mistrz olimpijski apelował wówczas: „Zachowajcie resztki honoru. Zrezygnujcie. Na zawsze”. W Paryżu nikt nie reprezentował nas w badmintonie. Nic dziwnego, Związek Badmintona wielokrotnie musiał zwracać przyznane dotacje, a wobec niektórych działań związku toczy się postępowanie w Najwyższej Izbie Kontroli.

Czytaj więcej

Nie tylko zwycięzcy piszą historię

Związki sportowe to rak polskiego sportu

Nawet gdy w danej dyscyplinie pojawia się medal, wcale nie oznacza to, że dany związek działa dobrze. Tak było dawniej w gimnastyce, tak też jest dzisiaj w szermierce. Nasze szpadzistki po emocjonującym pojedynku wywalczyły w Paryżu brązowy medal, jednak sukcesów mogłoby być więcej, gdyby nie działacze. „Tak kończy się kolesiostwo i układy w Polskim Związku Szermierczym. I mówię to z pełną odpowiedzialnością. Gdybyśmy mieli uczciwe klasyfikacje, to takich momentów na igrzyskach, nie tylko w szermierce, mielibyśmy zdecydowanie mniej. Tak że wielka prośba o zainteresowanie się tym, co dzieje się na igrzyskach olimpijskich, bo człowiek, który (...) przed igrzyskami miał najwyższą formę, trenuje teraz z dziećmi w Polanicy-Zdroju” – taki obraz działania związku przedstawił na antenie Eurosportu Jakub Zborowski. W dalszych wywiadach Zborowski informował o tym, że był tłamszony psychicznie przez obecnego działacza związku, a także dodał, że „regulamin jest robiony przeróżnie w zależności od imprezy, ale w taki sposób, żeby nagiąć go pod potrzeby. Żeby trener mógł w ostatniej chwili wstawić swojego zawodnika, zawodniczkę. Jednego, dwóch, całą czwórkę. To się nazywa »dobór trenera«”.

Kontrowersji wobec doboru olimpijskiej kadry jest więcej. Paweł Warszawski reprezentujący Polskę w jeździectwie zdążył nawet złożyć olimpijskie ślubowanie, ale ostatecznie nie wystąpił w Paryżu, a jego miejsce zajął Jan Kamiński. Warto wiedzieć, że prezesem Polskiego Związku Jeździeckiego jest Marcin Kamiński, a zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa.

Nasza kadra kajakarska pierwszy raz od bardzo dawna nie zdobyła żadnego medalu. Co ciekawe, urodzona w Bielsku-Białej kajakarka Paulina Paszek zdobyła w Paryżu dwa medale. Jednak zdobyte przez nią krążki zostały zapisane na konto Niemiec, bowiem ta zawodniczka od 2021 r. reprezentuje naszych sąsiadów. Podjęła taką decyzję po tym, jak nie otrzymała powołania na zgrupowanie polskiej kadry, mając na koncie tytuł wicemistrzyni świata. I na igrzyskach w Paryżu rywalizujące z Niemkami Polki zajęły czwarte miejsce.

Zmiana barw narodowych z polskich na niemieckie miała już kiedyś miejsce. Taką decyzję podjęła snowboardzistka Paulina Ligocka, a oficjalnym powodem tej decyzji był konflikt z działaczami. Polka próbowała wszystkich możliwych dróg prawnych, aby uregulować swoją sytuację, ale nie przyniosło to rezultatu. „Nikt nie rzucił pod moje nogi tylu kłód, co Marek Król, prezes Polskiego Związku Snowboardu. W tym całym bagnie nie widziałam szans na dalszą współpracę” – podsumowała Ligocka.

Obie Pauliny zrezygnowały ze startów dla Polski na rzecz Niemiec. Obie decyzje dzieli dziesięć lat. Jak widać, w tym czasie niewiele w polskim sporcie zmieniło się na lepsze.

Warunki zapewniane sportowcom przez związki sportowe to nieśmieszny żart

Nasz srebrny medalista olimpijski w biatlonie Tomasz Sikora co prawda nie zmienił barw narodowych, ale również działania związku miały wpływ na jego karierę. „Przerwałem karierę, bo nie widziałem sensu dalszego trenowania. Nie powiem, że się wypaliłem, ale w takich warunkach dalszy wysiłek i poświęcanie się nie miały już sensu. Przy ówczesnej działalności naszego związku nie było szans, by osiągnąć coś więcej. Poświęcać się dla z góry przegranej sprawy byłoby bez sensu”. Tomasz Sikora jest kolejnym polskim sportowcem, który zakończył karierę przez fatalne funkcjonowanie związku, który powinien przecież dbać o zawodników i rozwój dyscypliny.

Można wręcz odnieść wrażenie, że sport jest dla działaczy, a nie dla sportowców. Nasz zapaśnik po przegranej walce o brąz ze łzami w oczach udzielił mocnego komentarza: „Dyskryminowano mnie. Działacze zamiast mojego sparingpartnera woleli wziąć do Paryża osoby towarzyszące. Osoby, które rządzą związkiem, nie lubią takich zawodników jak ja, którzy poświęcają wszystko i mają coś do powiedzenia. Jest mi przykro”.

Przykro z pewnością było też naszym reprezentantom w pływaniu cztery lata temu. Alicja Tchórz, Aleksandra Polańska, Mateusz Chowaniec, Dominika Kossakowska, Jan Hołub i Bartosz Piszczorowicz byli już w Tokio i szykowali się do olimpijskiego startu. Okazało się jednak, że muszą wracać do Polski, ponieważ Związek Pływacki zgłosił zbyt dużą liczbę zawodników. Pływacy nie odpuścili tej sprawy i zapowiedzieli wyciągnięcie konsekwencji. Ostatecznie doszło do ugody.

Kolejna sprawa to warunki, w jakich często trenują polscy sportowcy. Andrzej Rzeszutek i cała kadra skoków do wody trenowała w obiekcie, w którym trzeba było wyciąć dziurę w dachu, by nie zahaczać głową o sufit. Leszek Blanik trenował w obiekcie, w którym musiał brać rozbieg z korytarza. Anita Włodarczyk pierwsze złoto mistrzostw świata zdobywała, trenując dosłownie pod mostem. W prymitywnych warunkach trenowali też polscy panczeniści. Nawet multimedalistka Justyna Kowalczyk nie dostała szansy na to, by w spokoju trenować we własnym kraju. Warto o tym pamiętać, jeśli chce się oceniać starty Polaków na wielkich imprezach. Najpierw trzeba zapewnić zawodnikom optymalne warunki do rozwoju i trenowania, by móc stawiać wobec nich oczekiwania. Dobitnie mówił o tym kiedyś tenisista Jerzy Janowicz.

Związki sportowe często nie spełniają swojej roli. Nie rozwijają danej dyscypliny, nawet, wtedy gdy pojawiają się w niej sukcesy. Najbardziej bolesny przykład to piłka ręczna. Jeszcze niedawno wszyscy kibicowaliśmy Polakom na wielkich imprezach, a poszczególne mecze i akcje naszej kadry przeszły do historii polskiego sportu. Trzy medale męskiej kadry i dwa czwarte miejsca kadry żeńskiej na mistrzostwach świata to kapitalny dorobek, który niestety został zmarnowany. Do 2016 r. byliśmy potęgą, a od tego momentu mamy problem z zakwalifikowaniem się do dużych imprez. Jeśli już ta sztuka się nam udaje, zajmujemy miejsca poza pierwszą dziesiątką. Dosadnie podsumował to Karol Bielecki: „Mieliśmy pomysł, proponowaliśmy nawet agencję menedżerską, która wiedziała, jak pokierować rozwojem dyscypliny, ale Związek Piłki Ręcznej w Polsce działa jak Polski Związek Piłki Nożnej, nie dopuszcza do siebie świeżego powietrza, tkwi w swoich układach”.

W wielu dyscyplinach od 20 lat nie ma znaczących sukcesów na igrzyskach. Są też takie, w których pomimo zdobywanych medali notujemy regres. Pomimo to związki sportowe mają się świetnie. Pracujący w nich działacze są nietykalni, bo przepisy skonstruowane są tak, że nie może powstać żadna alternatywa dla danego związku. Przerabialiśmy to na przykładzie karate. Polski Związek Karate został wydalony z międzynarodowej federacji, a w jego miejsce przyjęto Polską Unię Karate. Jednak według przepisów krajowych może istnieć tylko jeden związek w danej dyscyplinie. Przez to Unia Karate nie mogła wysyłać zawodników na międzynarodowe imprezy. W efekcie Dorota Banaszczyk, zdobywając mistrzostwo świata, nie była pewna, czy zagrają jej Mazurka Dąbrowskiego.

Czytaj więcej

Jedyny taki stadion w Polsce ma się zmienić nie do poznania. Wojenna historia w tle

Związki muszą udać się na Powązki. Inaczej wielu sportowców medale będzie zdobywać dla innych krajów

Czy związki sportowe są nam w ogóle potrzebne? Służą głównie do przekazywania dotacji na dany sport z Ministerstwa Sportu. Czy naprawdę młodzi, wykształceni ludzie, którzy reprezentują nas z orłem na piersi, nie są w stanie samodzielnie przygotować się i zgłosić do zawodów? Przykładem jest tutaj wspinaczka sportowa, która dostarczyła nam wspaniałych emocji na igrzyskach w Paryżu. Odnosiliśmy wielkie sukcesy w tej dyscyplinie, zanim wspinaczka trafiła do programu olimpijskiego. Wcześniej zawody odbywały się np. w ramach World Games, zwanych igrzyskami sportów nieolimpijskich. Wielkie sukcesy odnosił w tej dyscyplinie chociażby Marcin Dzieński i nie potrzebował do tego związku sportowego. Co więcej, związek wspinaczki nie istnieje do dziś, dyscyplinę obsługuje Polski Związek Alpinizmu.

Polski Związek Sportu Tanecznego został utworzony w 2022 r., a Polski Związek Surfingu w 2023 r. Był to efekt włączenia tych dyscyplin do programu igrzysk olimpijskich. Czy to oznacza, że wcześniej nikt w Polsce nie uprawiał tańca sportowego i surfingu? Oczywiście, że nie. Związki te zostały powołane głównie do obsługi ministerialnych dotacji na przygotowania do igrzysk, a wcześniej zawodnicy jakoś sobie bez tych instytucji radzili.

Problem polega na tym, że system funkcjonowania związków sportowych w Polsce jest oligarchiczny. Władze związku to często zamknięte środowisko, w którym nie każdy posiada odpowiednie kompetencje. W dodatku nadal istnieją problemy z transparentnością. Bardziej dociekliwi miłośnicy sportu zadają liczne pytania na temat wydatkowania publicznych pieniędzy przez związki. Pytania, które pozostają bez odpowiedzi, co kończy się często procesem sądowym. Tak naprawdę nikt nie ma nad związkami żadnej kontroli. Ministerstwo Sportu jest jedynie fundatorem sportowych zmagań, bez narzędzi do zwalczania związkowych patologii.

Problem polega na tym, że tylko zrzeszone w międzynarodowych federacjach związki mogą wysyłać zawodników na największe imprezy. Jeśli więc zawiesimy lub zlikwidujemy jakiś źle działający związek sportowy, Polacy nie będą mogli startować w danej dyscyplinie, bo nie istnieje żadna alternatywa. Są to przecież idealne warunki do rozwoju patologii, bo nawet jeśli pojawiają się nieprawidłowości, to nikt i tak nie może nic z tym zrobić.

Polski sport zawodowy potrzebuje wielu zmian. Oto 5 propozycji

Potrzebujemy pakietu zmian olimpijskich, aby uniknąć kolejnych traumatycznych historii polskich sportowców. Po pierwsze, Ministerstwo Sportu powinno ustalić listę warunków, jakie musi spełniać związek sportowy, aby otrzymywać dotację. Na liście powinny się znaleźć zapisy dotyczące kompetencji władz związku, parytetów płci, transparentności finansowej, klarownego systemu kwalifikacji do najważniejszych imprez, odpowiedniej opieki psychologicznej dla zawodników, a przede wszystkim standardów antymobbingowych. Związek, który nie spełnia standardów, traci dotację, a zawodnicy z tej dyscypliny są wspierani poprzez Polski Komitet Olimpijski jak w przypadku kolarstwa lub indywidualnie przez takie programy jak „Team 100”.

Po drugie, prawo sportowe w Polsce wymaga zmian, tak aby stworzyć szybką ścieżkę do utworzenia alternatywnego związku i w ten sposób uniknąć kuriozalnych sytuacji, jakie miały miejsce w karate, i ułatwić likwidację związków, z którymi nikt nie chce współpracować.

Po trzecie, potrzebujemy nowego podmiotu: krajowego centrum kultury fizycznej, które odpowiadałoby za popularyzowanie zdrowego trybu życia, wykorzystując do tego sukcesy polskich sportowców na międzynarodowych arenach. Taki podmiot mógłby wyspecjalizować się w marketingu sportowym, tak aby promować dyscypliny, które przy obecnych warunkach nie mają szansy na zaistnienie w masowej świadomości. Większość związków sportowych w ogóle nie radzi sobie z takimi zadaniami. Taki podmiot mógłby pełnić rolę związku zastępczego. Jeśli w jakiejś dyscyplinie dzieje się źle, zarząd nad dyscypliną mogłoby przejmować centrum kultury fizycznej, które do czasu powstania nowego podmiotu mogłoby być zrzeszone w międzynarodowej federacji, zapewniając Polakom ciągłość startów.

Czytaj więcej

O co gra piłkarska Afryka

Po czwarte, musimy upodmiotowić samych sportowców, którzy powinni mieć prawo odwołania zarządu związku. Niewytłumaczalnym absurdem jest fakt, że najwięcej do powiedzenia w danej dyscyplinie mają nie sami zawodnicy, tylko biorący się nie wiadomo skąd działacze. Trzeba zdać sobie sprawę, że sportowcy są ubezwłasnowolnieni i często nie mają wpływu na rozwój swojej kariery. Zawodnicy zrzeszeni w klubach sportowych powinni mieć zapisaną w polskim prawie ścieżkę do odwołania władz związku. W końcu żyjemy w kraju demokratycznym!

Po piąte, należy przywołać postulat, który już się w przestrzeni publicznej pojawiał. Potrzebujemy rzecznika sportowców. Krzysztof Maksel i Jakub Zborowski mieli odwagę powiedzieć prawdę o działaniach związków. Jednak nie każdy sportowiec dostanie taką szansę i też nie każdy ma w sobie tyle odwagi. Do kogo dziś sportowcy mają zgłaszać liczne, jak widać, związkowe patologie? Być może nie potrzebujemy do tego osobnej instytucji, a jedynie odpowiedniej komórki w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Potrzebujemy jednak na pewno podmiotu, który będzie głosem polskich sportowców, by mieli realną szansę opowiedzieć o realiach polskiego sportu nie tylko raz na cztery lata w krótkim wywiadzie po zawodach, w dodatku pod groźbą, że jak podpadną sportowym działaczom, to ich życiowa pasja się skończy, a lata wyrzeczeń i poświęcenia pójdą na marne. W jakimkolwiek innym miejscu takie standardy byłyby niedopuszczalne i uznane za nieludzkie. Dlaczego więc w sporcie się na nie godzimy?

"W nieudolnym związku, z nieudolnymi działaczami ci kolarze mimo wszystko błyszczą i naprawdę trzeba ich docenić. Bo to, że te zawodniczki i zawodnik nasz jedyny mogą startować na igrzyskach olimpijskich, to jest zasługa tylko i wyłącznie tych ludzi. Tylko ludzi ze sztabu, bo niestety związek nie pomaga. Związek rzuca kłody pod nogi” – mówił na antenie Eurosportu kolarz Krzysztof Maksel, komentując kolarskie zmagania na igrzyskach olimpijskich. Polscy sportowcy rywalizują bowiem nie tylko ze swoimi rywalami, ale także z własnymi działaczami sportowymi, którzy dopuszczają się działań karygodnych i nieakceptowalnych. Zdobywane medale zdecydowanie zbyt często nie są efektem systemowej pracy instytucji odpowiedzialnych za rozwój dyscypliny. To bardziej heroizm ludzi, którzy byli na tyle zdeterminowani, by reprezentować kraj jak najlepiej pomimo licznych przeciwności i kłód rzucanych przez działaczy własnego związku sportowego.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji
Plus Minus
Władysław Kosiniak-Kamysz: Czterodniowy tydzień pracy? To byłoby uderzenie w rozwój Polski
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Jak Kaczyński został Tysonem