Zacne są opowieści o narodowej zgodzie i pojednaniu, ale jak dalece prawdziwe? O ile częściej mamy do czynienia z nieufnością, podchodami, intrygą, którym kres kładzie dopiero śmierć albo bezsilność przeciwników? Kto chce, niech krzyczy: „Wiwat wszystkie stany!". Kto chce, niech ze zgrozą czyta wspomnienia Polaków.
Przejmujący schemat, jaki można w nich dostrzec, obecny jest w naszych dziejach co najmniej od czasów Kongresówki: grono ludzi nieobojętnych sprawom publicznym, w młodości nieraz połączonych udziałem w wielkim zrywie (wojnach napoleońskich, powstaniu listopadowym, konspiracjach warszawskich „niepokornych" pod koniec XIX wieku), z czasem dzieli się w sporze o wybór strategii, przywódcy, metod, przeciwników – i nie ma odtąd intrygi, której by nie zawiązali przeciw „tamtym". A nie ufają im za grosz, bo znają ich przecież jak zły szeląg: jak siebie samych.