Jakub Ekier: Stulecie pana Siłaczka

Salwa asysty wojskowej przy grobie 100-latka, oddana w niebo. Jeden nekrolog prasowy, wśród artykułów o armagedonie grożącym wolnemu światu, jeden internetowy. I tyle. Odszedł tak cicho, jak żył.

Publikacja: 24.05.2024 17:00

Jakub Ekier: Stulecie pana Siłaczka

Foto: Adobe Stock

Nie wiem, czy chciałby tego felietonu – a już zwłaszcza swojego w nim nazwiska. Nawet o własnej walce pod Jaktorowem, w wielkiej bitwie wspierającej powstanie warszawskie, napisał we wspomnieniach tylko: „Nie było kiedy się bać”. Pożegnanie z bliskimi przed wymarszem zbył jako „sceny z Grottgera”. Szybami z ram, w których wisiały oprawione grafiki romantycznego twórcy, zaraz po wybuchu wojny łatał w domu okna. 16-letni przejął wtedy rolę jedynego mężczyzny w rodzinie. Ojciec, dotąd oficer czynny też w kontrwywiadzie, aresztowany przez Niemców, a później przez Sowietów, umarł w łagrze; tymczasem dorastający Leszek zarabiał uprawą warzyw, do pługa zaprzęgał przybłąkanego siwka, do brony zaprzęgał się sam. By podołać temu, ćwiczył mięśnie, aż w stalagu, dokąd trafił po klęsce powstania, doczekał przezwiska „Siłaczek”.

Trzeba było siły, by także później żyć jak on i tak to wspominać. Nieomal ze współczuciem opisywał esesmanów zamiatających perony pod amerykańską strażą; wracając z niewoli, widział ich na dworcu w Norymberdze. A na stacji w Warszawie zobaczył plakat, gdzie nad akowcem jak on, teraz niby „zaplutym karłem reakcji”, górował żołnierz LWP. O ryzyku, z jakim odtąd latami sam się uchylał od poboru, nadmienił zdawkowo. Czule pisał o swojej żonie, odkąd oboje „połączyli biedy”. Mimochodem – o wspólnych początkach w wynajętym pokoju, gdzie z czasem wypadło kłaść jedyne dziecko do kosza pod stołem. Bez żalu – że nie było go stać na upragnione wyższe studia. Anegdotycznie – że dorabiał jako wychowawca na koloniach, dekorator wystaw czy nawet żniwiarz.

Nazwę cały ten czas jego stuleciem. Bo właśnie tacy jak pan „Siłaczek”, choć nie zyskują rozgłosu i nie mogą powstrzymać armagedonu, z wieku na wiek tworzą tajemną siłę. 

A nie napomknął, jak, znalazłszy pracę urzędniczą, wkrótce został wezwany do przełożonego. Jest takim zdolnym pracownikiem, ma szansę na awans, tylko niech jeszcze się „zorganizuje”. To znaczy? No, niech się zapisze gdzie trzeba… Z awansu nici. Fundusze na kupno samochodu, uciułane u schyłku PRL, zjadła reforma Balcerowicza. Ale M-2 przydzielone ongiś młodym małżonkom, nabyta później meblościanka, wieńcząca ją kolekcja zielonych butelek, w klaserach monety, znaczki pocztowe i zbierane przez abstynenta etykiety trunków nie okazały się wszystkim, co zgromadził.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Do zobaczenia po zwycięstwie

„Dla takich chwil warto żyć” – wspominał wieczorny widok Pirenejów, u stóp których znalazł się na czyjeś zaproszenie. Ciekawy wszystkiego, życzliwy wszystkim, zbierał dobrą energię. I siły na później. Na choroby zdolne pokonać każdego. Na śmierć żony w wypadku budzącym grozę. Tracąc pomału wzrok, jeszcze upajał się w parku mgławicą żółtych kwiatów. I jeszcze, nauczywszy się pisać bezwzrokowo, wystukiwał na maszynie wspomnieniowe broszury. W jednej z nich, prawie 100-letni już, przyznał, że cieszy się jak dziecko. Czym? Obecnym dobrobytem w Polsce, tak różnym od ubóstwa pamiętanego sprzed niemal wieku.

Nazwę cały ten czas jego stuleciem. Bo właśnie tacy jak pan „Siłaczek”, choć nie zyskują rozgłosu i nie mogą powstrzymać armagedonu, z wieku na wiek tworzą tajemną siłę. Niech myśl o nich, pośród newsów o takim czy innym sprawcy nieszczęść, będzie wiadomością dnia. Każdego dnia. Bo kryją się gdzieś blisko. Jak 36 sprawiedliwych z żydowskiej legendy, dzień po dniu ratują świat. Nie muszą nawet o tym wiedzieć. Tacy już są.

Nie wiem, czy chciałby tego felietonu – a już zwłaszcza swojego w nim nazwiska. Nawet o własnej walce pod Jaktorowem, w wielkiej bitwie wspierającej powstanie warszawskie, napisał we wspomnieniach tylko: „Nie było kiedy się bać”. Pożegnanie z bliskimi przed wymarszem zbył jako „sceny z Grottgera”. Szybami z ram, w których wisiały oprawione grafiki romantycznego twórcy, zaraz po wybuchu wojny łatał w domu okna. 16-letni przejął wtedy rolę jedynego mężczyzny w rodzinie. Ojciec, dotąd oficer czynny też w kontrwywiadzie, aresztowany przez Niemców, a później przez Sowietów, umarł w łagrze; tymczasem dorastający Leszek zarabiał uprawą warzyw, do pługa zaprzęgał przybłąkanego siwka, do brony zaprzęgał się sam. By podołać temu, ćwiczył mięśnie, aż w stalagu, dokąd trafił po klęsce powstania, doczekał przezwiska „Siłaczek”.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Irena Lasota: Rozbiór Rosji
Plus Minus
„Miasto Meksyk”: Dwa miliony marginesu błędu
Plus Minus
Ten, który przeżył
Plus Minus
Jakub Ekier: Zabójcy z ust do ust
Materiał Promocyjny
Jaki jest proces tworzenia banku cyfrowego i jakie czynniki są kluczowe dla jego sukcesu?
Plus Minus
„Bad Boys: Ride or Die”: Chłopaki już tak mają
Plus Minus
Pamięć jest najważniejsza