Po 30 latach wolności, której filary budowały wspólnie wszystkie formacje akceptujące posierpniowy ład konstytucyjny, w tym te, które dziś wyznaczają oś sporu o Polskę, doszliśmy do momentu, kiedy racjonalna debata o polityce została zastąpiona negatywnymi emocjami. I czystym, personalnym hejtem, z którego uczyniono wehikuł kampanii w wyborach parlamentarnych 2023 r.
Jeśliby kto nie wiedział, o czym tu piszę, to wyjaśniam. Nie chodzi o to, że istotne problemy Polaków zastępuje się wydumanym referendum, ale o pozycję w centrum kampanii partii rządzącej osoby Donalda Tuska. O ile referendum to jednak tylko silnik mający napędzić narodowy dygot emocjonalny, o tyle z lidera opozycji spin doktorzy Prawa i Sprawiedliwości uczynili karykaturę. Uosobienie wszelkiego zła w polityce, sprawcę wszystkich polskich nieszczęść, a jego wyeliminowanie z polskiej polityki uznano za remedium na większość narodowych bolączek.
Czytaj więcej
Często słyszę ze strony opozycji, że referendum jest bez sensu, o niczym i w ogóle nie warto o nim dyskutować. Zupełnie się nie zgadzam.
Retoryka liderów PiS poszła tak daleko, że protagonistom partii rządzącej wolno powiedzieć o byłym premierze właściwie wszystko; że jest zdrajcą narodu, wrogiem Polski, sprzedawczykiem, eksponentem interesów niemieckich, sprzymierzeńcem Putina itd., itp. Z anten publicznego radia, a w sposób już absolutnie skandaliczny ze strony rządowej telewizji od wielu miesięcy trwa niespotykana dotąd kampania nienawiści wobec lidera PO. Gdyby do niej dodać jeszcze skierowaną osobiście przeciw Tuskowi, liczącą dziesiątki milionów odsłon akcję w internecie, to otrzyma się taki stopień systemowego ataku na indywidualnego człowieka, jakiego w historii Polski nigdy jeszcze nie było. Trudno policzyć terabajty negatywnych impulsów wymierzonych w byłego premiera; możliwe, że ktoś taką statystykę prowadzi, niemniej sprawa przekracza granice ludzkiej wyobraźni. Trudno tego rodzaju agitacji nie uznać za czystą podłość.