Sandrine i mnie sprowadziła do Berlina okazja, jaka w życiu dziennikarza trafia się rzadko i może nigdy się nie powtórzyć – szansa na opublikowanie materiału o znaczeniu istotnym dla całego świata. Tak się złożyło, że taksówka wioząca nas z lotniska do centrum miasta minęła w odległości zaledwie paru kilometrów Muzeum Stasi, mieszczące się w tym samym kompleksie budynków, w którym niegdyś rezydowała wschodnioniemiecka tajna policja, określana mianem „miecza i tarczy” komunistycznego państwa. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jeśli zdecydujemy się podjąć nasze dziennikarskie śledztwo, będziemy musieli zmierzyć się z co najmniej kilkunastoma podmiotami państwowymi, gotowymi zaciekle bronić dostępu do swoich tajemnic, a także z wartą miliard dolarów firmą technologiczną, działającą pod ochronnym parasolem rządu. […].