Sądzę, że byłbym w stanie znaleźć nić porozumienia z maratończykami, którzy blokują miasta. Byłbym też zdolny układać się z właścicielami psów, którzy szczują na mnie potwory z wyszczerzonymi kłami. Mało tego: chętnie widziałbym kompromis w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. Najlepiej taki, który rozpocznie się od oczywistości: zakończenia prawniczej samowolki i przestrzegania przez TK polskiej konstytucji oraz ustaw.
Ale są sytuacje, gdy nie ma miejsca na kompromis. Gdy nie ma już miejsca na publicystyczne zabawy i żarciki. Gdy trzeba być pryncypialnym jak Tomasz Terlikowski.
Przed dwoma tygodniami w warszawskim Szpitalu Świętej Rodziny doszło do wydarzenia, które media opisały jako „nieudaną aborcję". Dziecko wyrwane z brzucha matki w 24. tygodniu ciąży przeżyło tę procedurę. Biło mu serce, płakało. Złożono je do inkubatora i czekano na śmierć. Świadkowie twierdzą, że płacz było słychać przez godzinę. Szpital prostuje, że „tylko" przez 22 minuty.
Jak rozumiem, skoro dziecko płakało 22 minuty, a nie 60, to problemu nie ma. Tym bardziej że krajowa konsultant ds. neonatologii Ewa Helwich uspokaja (w nieocenionej „Gazecie Wyborczej"), iż półkilogramowe dziecko nie jest w stanie głośno płakać, może co najwyżej kwilić.
Nie wiem, jak trzeba być bezdusznym, bezmyślnym lub cynicznym, aby wygłaszać takie – choćby i prawdziwe – zdania. Porażające jest, że powiedziała to osoba, po której powinniśmy się spodziewać choćby odrobiny empatii wobec nowo narodzonego człowieka.