Po prostu: w wielu domach brakuje ojców. To oni są tymi, w których oczach przeglądają się dziewczynki, to oni mają je uczyć dostrzegania w sobie pięknych księżniczek (tak zwracał się do swojej córki choćby ojciec św. Tereski od Dzieciątka Jezus), to oni wreszcie uczą córki szacunku dla kobiecości w ogóle – a zwłaszcza własnej. I ich, niestety, najbardziej brakuje dziewczętom, które – co wynika z badań HBSC – są jednymi z najbardziej nieszczęśliwych nastolatek w krajach cywilizacji zachodniej.
Powodów takiego samopoczucia jest wiele. Aż 61 procent 15-latek uważa się za grube (choć obiektywnie problemy z nadwagą ma... 7 procent). Powody są oczywiste. Kultura masowa i media promują wzorzec kobiecej urody, którego nikt przy zdrowych zmysłach nie uważa za możliwy do realizacji. Aktorki czy modelki prezentowane w kolorowych gazetach są nie tylko chorobliwie chude z natury, ale jeszcze potraktowane Photoshopem. Dorosłe kobiety (też dalece nie wszystkie) mogą to zrozumieć, ale dzieci nie są do tego zdolne i próbują dorównać czemuś, co w rzeczywistości nie istnieje. A do tego dokładamy się jeszcze my, rodzice, nie potrafiąc powstrzymać się od złośliwości czy krytykowania.
Jeśli dodać do tego bardzo zły wynik dotyczący oceny przez 15-latki komunikacji w rodzinie (Polska znajduje się na 41. miejscu na 42 państwa), to obraz stanie się pełny. Powodem złej oceny wcale nie jest to, że polscy rodzice nie przeszli kursów komunikacji, lecz zwyczajnie to, że nie mają czasu na rozmawianie ze swoimi dziećmi. Praca pochłania nas całkowicie, przychodzimy z niej – a dotyczy to już nie tylko ojców, ale także matek – zmęczeni i późnym wieczorem i zwyczajnie nie mamy czasu na rozmowę, zainteresowanie, wspólne porozmawiania. Zamiast tego włączamy telewizor, wsadzamy nos z tablet i zajmujemy się portalami społecznościowymi. I tak mijają tygodnie, miesiące, a na końcu tej drogi jest sytuacja, też wykazywana przez badania, w której dla nastolatków największą karą jest... wieczór z rodzicami. Powodem wcale nie jest to, że one weszły w okres nastoletniego buntu, tylko że nauczyły się, że w istocie nie mamy ze sobą o czym rozmawiać. A nie mamy, bo nigdy tego nie robiliśmy.
Ale, żeby nie było, że tylko marudzę – słów kilka o tym, co jednak zrobić możemy. Po pierwsze, musimy znaleźć czas dla swoich dzieci. Mężczyźni, którzy często są zadaniowcami, powinni zwyczajnie tę godzinę dziennie (no dobra – na dwa dni) wpisać sobie „na twardo" w kalendarz, obok spotkań służbowych, lunchów i mityngów, które muszą odbyć w ciągu dnia. To może być wspólne bieganie albo wyjście do kina, restauracji czy na spacer, albo wspólne gotowanie, czytanie, rozmawianie. Ważne, żeby było. W ważnych dla dzieci dniach trzeba wygospodarować dla nich więcej czasu i potraktować je naprawdę po królewsku (choćby wspólnie wykonując zadania dnia). I jeszcze jedno: w tym czasie trzeba wyrzucić komórkę i tablet za okno.
Na tym jednak obowiązki się nie kończą. Aby nasze córki (synowie też) miały poczucie bezpieczeństwa i własnej wartości, konieczna jest komunikacja i wzajemna miłość męża i żony. To w ich miłości one rosną i rozkwitają.