W ostatnich dniach wzrósł jeszcze bardziej, gdy amerykański politolog Ian Bremmer oświadczył, że Musk powiedział mu, że rozmawiał z Władimirem Putinem przed tym, jak ogłosił na Twitterze swój „plan pokojowy” dla Ukrainy. Według tej relacji Putin powiedział Muskowi, że jest gotów rozmawiać o pokoju, jeśli Ukraina uzna aneksję Krymu oraz czterech okupowanych regionów i zgodzi się na neutralność. Miał też zagrozić, że jeśli Ukraina zaatakuje Krym, Rosja nie wyklucza użycia broni jądrowej.
Czytaj więcej
Firma Elona Muska SpaceX poinformowała Pentagon, że odmawia finansowania usług łączności satelitarnej Starlink na Ukrainie.
Amerykanin zaprzeczył, stwierdzając, że ostatni raz z Putinem miał kontakt półtora roku temu i rozmowa dotyczyła kosmosu. Skądinąd to ciekawe, że obydwaj panowie ze sobą rozmawiają. Za Putinem stoją ponad dwie dekady rządzenia Rosją. A za Muskiem? Wyłącznie fortuna. Jego władza nie pochodzi z demokratycznego wyboru, choć można powiedzieć, że jego fortunę zbudowali nabywcy jego produktów i usług. Każdy kupujący teslę albo abonament na usługi internetu satelitarnego poniekąd „głosuje” na Muska. Tylko z innej jeszcze strony patrząc, czy kiedy kupuję samochód jakiejś firmy, to muszę także popierać poglądy jej właściciela?
Czytaj więcej
Miliarder Elon Musk przed kilkoma dniami przekazał propozycję zawarcia pokoju między Rosją a Ukrainą, co spotkało się ze stanowczą reakcją władz w Kijowie. Teraz sugeruje, że może wycofać systemy Starlink z Ukrainy, bo został obrażony przez ambasadora Ukrainy.
To, w czyim imieniu wypowiada się Musk, próbował rozstrzygnąć Biały Dom, który po rewelacjach Bremmera oświadczył, że z kimkolwiek by inwestor nie rozmawiał, to nie reprezentuje rządu Stanów Zjednoczonych. Ale co jeśli nie reprezentuje rządu, ale miliarderów, którzy mają na rząd większy wpływ niż jego wyborcy?