Decyzja Sądu Najwyższego dotycząca wypłaty odszkodowania i publikacji przeprosin przez diecezję pelplińską oraz parafię w Kartuzach na rzecz Marka Mielewczyka, wykorzystanego przez księdza, ma znaczenie przełomowe. Po pierwsze, jasno wskazano, że sprawy wykorzystania seksualnego nieletnich nie ulegają przedawnieniu, i że można i należy je traktować tak jak tortury. To ważne, bo mechanizmy psychologiczne sprawiają, że osoby wykorzystane w dzieciństwie potrzebują wielu lat, by zacząć mówić o swojej krzywdzie, a niekiedy jeszcze więcej, by zgłosić ją organom ścigania. To zaś oznacza, że wiele ze spraw, i to nawet oczywistych, nie jest procedowanych, a odpowiedzialnym za zbrodnie wykorzystania i jej tuszowania udaje się uniknąć odpowiedzialności. Ten wyrok, a konkretniej oddalenie kasacji, otwiera furtkę do tego, by tak nie było.
Czytaj więcej
Wojna ani słuszność czyichś aspiracji nie zwalnia z konieczności oceny etycznej. Jedną z fundamentalnych zasad klasycznego myślenia moralnego jest to, że cel nie uświęca środków.
Drugi element jest nie mniej ważny, choć akurat w tej kwestii Sąd Najwyższy już się wypowiadał. Mowa o odpowiedzialności instytucji za przestępstwa podlegającego jej duchownego – w tym przypadku Andrzeja Szczerbińskiego. Dwa lata temu chrystusowcy przekonali się, że ponoszą odpowiedzialność, także finansową, za działania zakonnika, a teraz jasno pokazano to diecezji, w której status księdza jest odmienny niż w zgromadzeniach zakonnych. Te wyroki są ważne, bo jak dotąd Kościół w Polsce nie chciał wypłacać odszkodowań bez wyroku, przekonując, że diecezja czy zakon nie ponoszą odpowiedzialności ani za działania księdza, ani za tuszowanie spraw przez biskupa. To oczywista bzdura. Jeśli od księdza wymaga się „czci i posłuszeństwa” biskupowi, jeśli jego obecność lub nie w parafii zależy wyłącznie od biskupa, to jest jasne, że to biskup odpowiada za te przestępstwa. A jako że jest zwierzchnikiem diecezji, to odpowiada za nie właśnie ta struktura.
Te wyroki są ważne, bo jak dotąd Kościół w Polsce nie chciał wypłacać odszkodowań bez wyroku, przekonując, że diecezja czy zakon nie ponoszą odpowiedzialności ani za działania księdza, ani za tuszowanie spraw przez biskupa. To oczywista bzdura.
Sądy we wszystkim niemal krajach, gdzie sprawy o wykorzystanie seksualne się toczą, już to uznały, i naprawdę nie widać powodów, by w Polsce miało być inaczej. Sąd Najwyższy wyraźnie idzie już w kierunku ukształtowania się linii orzeczniczej, wedle której wykorzystanie seksualne nie podlega przedawnieniu jako forma tortur, a instytucja kościelna odpowiada za to także finansowo. Ciekawe, że kształtowanie takiej – słusznej – linii przyspiesza Kościół, który zamiast wypłacić odszkodowania (w miarę możliwości przedprocesowe), albo przyjąć wyroki sądów i zamilknąć, za radą prawników zgłasza sprawy do Sądu Najwyższego. I to zgłasza nawet te najbardziej oczywiste i jasne z perspektywy zarówno prawa, jak i moralności. Efekt? Proces kształtowania się orzecznictwa przyspiesza, a to oznacza, że zbliża się wielkimi krokami moment, w którym pierwsze diecezje zbankrutują z powodu odszkodowań. Każda wygrana sprawa, każdy nowy wyrok sprawiają, że kolejni skrzywdzeni zaczną się zgłaszać i domagać odszkodowań. Im więcej będzie takich spraw, tym łatwiej będzie w nich orzekać. Takie będą skutki działań Kościoła.