Czy może jest już martwy. Czy broni się Azowstal, ostatnia ukraińska reduta Mariupola, czy został spalony w deszczu moskiewskich bomb i rakiet. „Broni się, ale tylko wczoraj doświadczył 35 rosyjskich ataków" – relacjonują bez emocji serwisy.
Wewnątrz tego monstrualnego ula walczy ponad tysiąc ukraińskich żołnierzy i chroni się kilkuset czy może kilka razy więcej cywilów. Obrońcy jeszcze żyją. Jeszcze odpowiadają ogniem na rosyjskie ataki. Ale przecież kiedyś wyczerpią się zapasy żywności, później amunicji, zabraknie środków sanitarnych. Co wtedy? Skończą jak powstańcy w bunkrze Anielewicza w Warszawie? Czy może zdecydują się poddać oprawcom? Litości przecież nie będzie. Mają tego świadomość. Jednak wciąż walczą bez nadziei na pomoc. Putin im nie odpuści. Nie odpuszczą ruscy generałowie. „Mucha nie może nawet stamtąd wylecieć!" – nakazał Władimir Władimirowicz. Kordon więc się zaciska. Rosjanie boją się wchodzić do gęstej sieci tunelów zakładu. Wypalają go za to ogniem, a ludzi chcą zagłodzić.
Czytaj więcej
Kateryna Suchomłynowa, radna Mariupola, ratowniczka medyczna: Stosy trupów na ulicach powiększały się z dnia na dzień, nie było jak ich pochować, bo trwał ciągły ostrzał. Zdarzało się, że ludzie łapali mnie za kamizelkę ratownika i krzyczeli: „Czemu wy nic z tym nie robicie?!". Nie wymyśliłam lepszej odpowiedzi niż ta, że jeśli zajmę się martwymi, to nie pomogę tym, którzy jeszcze żyją.
Nie pierwsza to beznadziejna walka garstki bohaterów otoczonych przez wielkie armie. Przypomina się nie tylko bunkier Anielewicza albo wcześniejszy w dziejach opór Masady, oblężenie bronionej przez asasynów twierdzy Girdkuh w Iranie czy greckie Termopile. Z obroną zakładów metalurgicznych w Mariupolu mają wszystkie te przypadki to wspólne, że opór ich obrońców miał wymiar niemal nieludzki, bo pozbawiony wszelkiej nadziei. Wiary w to, że ktoś może pomóc. Wynegocjować warunki kapitulacji albo przebić się z odsieczą.
Nikt nie obroni Mariupola. Nikt nie wesprze jego żołnierzy. Zamiast ratunku skazani są na mit. Może najgłośniejszy z mitów tej wojny, a jeśli trafi się jakiś Homer, to pewnie o takiej sile i ciężarze, że wejdzie triumfalnie do kultury. O bohaterach z Mariupola będą pisane książki. Kręcić się będzie filmy. Nie mam w tej sprawie wątpliwości. Głównie dlatego, że wykuwająca się w tej wojnie nowa ukraińska tożsamość narodowa potrzebuje mitu założycielskiego. Bardziej uniwersalnego niż archaiczne legendy o czasach Chmielnickiego. Mniej dzielącego niż opowieści o dokonaniach Petlury czy Bandery.