Były w ich twarzach smutek i niepokój, to jasne. Ale znalazło się tam miejsce na coś jeszcze. Wszyscy oni zdawali się – tak przynajmniej to zapamiętałem – odczuwać ulgę. Tak jakby równolegle ze stratą przyszło wyzwolenie. Nie tylko stracili dach nad głową, ale też otwarły się przed nimi mury więzienia. Krążyli wśród ruin, jakby przechadzali się po zdobytej, a długo przedtem obleganej twierdzy. Mogli teraz ruszyć dalej, wypłynąć ku nowym lądom. W tamtej chwili przestali być stróżami, a stali się zdobywcami, poszukiwaczami. Dlatego właśnie żal mieszał się na ich twarzach z ulgą. Przekazywały one tym samym bardzo ważną informację na temat każdego domu – że jest on nie tylko schronieniem, ale i zastawioną na nas zasadzką. I nie tylko zresztą dom, ale każde urządzenie czy miejsce, które ma zapewnić wygodę i bezpieczeństwo.
Czytaj więcej
Rosja jest kłamstwem, w które Zachód uwielbia wierzyć. Obietnicą zbyt pociągającą, by poddać ją trzeźwej weryfikacji. A kiedy już Europa natnie się na moskiewską blagę, zwykła wpadać w samozachwyt, jak teraz. Z gorliwością zdradzonej kochanki wytyka błędy i łajdactwa starej miłości. Nie widząc, że uwiodły ją we wschodnim kolosie własne błędy. Że nikt tak przekonująco jak on nie potrafi podsuwać gotowych recept na zachodnie choroby.
Przypomniałem sobie o tym wszystkim niedawno dzięki mojej żonie. Krąży ona od kilku tygodni po domu, podśpiewując pod nosem: „Budujcie arkę przed potopem, słychać już grzmot burzowych chmur". Refren piosenki Kaczmarskiego towarzyszy jej w kompletowaniu kolejnych elementów zestawu małego postapokaliptyka. Nasza rodzina została zaopatrzona na wypadek końca świata w zapas wody pitnej, mąki, cukru, oleju, ryżu i makaronu. Wszystko to upieczemy na szwedzkim ogniu (najprostszej kuchence świata) i zjemy w ciepłym, pełgającym świetle naftowej lampy. Co do apokalipsy jestem więc spokojny, męczy mnie tylko pytanie: co dalej? Zapobiegliwość, jak każda świeżo odkryta cecha charakteru, jest ze swej natury ekspansywna. Nad tym, co może wyniknąć z nieuchronnego kolapsu naszej cywilizacji, zastanawiam się więc ostatnio dość intensywnie.
Co będzie, kiedy ziemia już się uspokoi, przestanie płonąć i trzeszczeć? Co będziemy robić w tym krótkim interludium jej historii, które dane było przeżyć zaledwie kilku pokoleniom spośród naszych przodków, a które – jak wiele (z zaopatrzeniem mojej spiżarni na czele) na to wskazuje – może przypaść w udziale i nam? Kiedy dawne kształty przestały istnieć, a nowe nie zostały jeszcze rozrysowane. Gdy formy życia, kultury, cywilizacji wracają do swej embrionalnej postaci. I cała maszyneria zaczyna się rozpędzać od nowa. W temacie potopu Biblia potwierdza przecież ustaloną linię orzeczniczą wszystkich pozostałych mitologii i wierzeń – zniszczenie dokonuje się równolegle z odrodzeniem.