I pytasz?
Oczywiście, robię ten eksperyment ze studentami już od iluś tam lat. Wychodzę poza swoją dziaderską personę i przyznaję im rację, mówię: Okej, czyli te stare religie są już przestarzałe. Rodziny chrześcijańskie wcale nie są jak z obrazka. Kościół, jak widać, w ogóle nie jest idealny. To wszystko mamy już przekreślone, macie rację. Ale jaka jest wasza religia? I pytam, czy np. w wegetarianizmie na pewno nie ma przemocy? I studenci tłumaczą mi, jak walczą ze sobą np. wegetarianie z weganami – a walczą na noże. A w LGBT? To też przecież ich religia – 40 proc. najmłodszego pokolenia w USA utożsamia się z nią – i tam także idzie na noże. Idźmy dalej: feminizm. Cieszę się, że nie byłem nigdy feministką, bo dzisiaj naprawdę trudno nią być – automatycznie jesteś podejrzany. I to jeszcze bardziej niż ty i ja, bo po nas wyznawcy progresywnej religii nie spodziewają się niczego dobrego, a przecież wydawało się, że feministki są sprzymierzeńcami. Teraz są jednak nazywane fałszywymi sprzymierzeńcami.
I zobacz, to samo pokolenie, które jest najbardziej empatyczne, staje się jednocześnie najbardziej brutalne. Na tym polega tzw. cancel culture, czyli kultura unieważnienia. W ten sposób ofiara i przemoc, których tak się obawiali, powracają w monstrualnej formie. Ale żeby nie widzieć, co czynią, eliminują innych w imię dobra i najbardziej szczytnych haseł. W obliczu klimatycznej apokalipsy fundują sobie apokalipsę społeczną. Przecież w każdej chwili każdy może zostać unieważniony.
Ostatnio ciekawie opowiadała o tym Agata Bielik-Robson, która reprezentuje przecież polską liberalną, progresywną inteligencję. Na debacie Fundacji Batorego przyznała, że próbuje się ją unieważniać tylko dlatego, że mówi, byśmy się zastanowili, jaki jest związek między płcią, z którą się utożsamiasz, a płcią biologiczną. Tymczasem już samo zadanie takiego pytania pociąga za sobą oskarżenie o brak empatii. Od razu to jest intepretowane tak, jakby pytała: zastanówmy się, czy możesz się z tą płcią utożsamiać, czy to nie jest jakaś choroba, czy w ogóle cały ruch trans nie jest chorobą ubraną w jakieś szaty ideologiczne... I mimo że Bielik-Robson tego wszystkiego nie mówi, to i tak jest cancelowana.
Znowu empatia jest tu kluczowa.
I to empatia, która musi działać od razu, automatycznie. Jeśli chcesz choć przez chwilę się zastanowić, postawić jakieś pytanie, masz wątpliwość, to znaczy, że tej empatii wcale nie masz. Tak samo działają media społecznościowe – od razu musisz być po dobrej stronie, a jeśli nie jesteś, to jesteś podejrzany. Czas reakcji między pytaniem a odpowiedzią pokazuje ugruntowanie naszej postawy, co wykazały np. słynne badania Russella Fazio. W tym więc jest pewna mądrość: jeśli ktoś się zastanawia nad prawami osób trans, to prawdopodobnie nie jest tak empatyczny wobec nich, jak oczekiwałaby coraz bardziej progresywna społeczność.
Jacek Grzeszak: Nie widać niczego, co zastąpiłoby smartfony
Im bardziej świat będzie zmierzał w stronę zamkniętych obozów, znanych chociażby z czasów zimnej wojny, tym bardziej duże korporacje będą słabły – po prostu będą bardziej podporządkowane rządom – mówi ekonomista Polskiego Instytutu Ekonomicznego Jacek Grzeszak.
Ale dlaczego fałszywi sprzymierzeńcy są bardziej atakowani niż otwarci przeciwnicy postępu?
Bo są bliżej. Ich brud i zło bardziej ci zagraża niż zło pochodzące z „drugiej" strony. A skoro ktoś tak blisko ciebie może być zły, to znaczy, że ty też możesz, w związku z tym musisz się od niego zdecydowanie odciąć. Progresywizm, choć stara się być zradykalizowanym chrześcijaństwem, chrześcijaństwem plus, właśnie takim mesjanizmem dla mas, to tak naprawdę ma coraz bardziej archaiczne oblicze. Oczywiście nikt nie wyrywa tu innym serca jak Aztekowie, ale w pewien sposób wyrywa się to serce samemu sobie, pokazując je całemu światu: zobaczcie, jak bardzo cierpię. Jeśli pokażesz swoje zaangażowanie i aktywizm, może na chwilę ominie ciebie zły wzrok twoich przyjaciół i sprzymierzeńców. Ale już zaraz możesz okazać się fałszywym sprzymierzeńcem. Próbując się wyzwolić od przemocy, tak naprawdę wpadasz w jej spirale, przemoc zaczyna cię porywać. Ale nie rozumiesz tego, nie wiesz, co się z tobą dzieje, bo przecież jesteś po właściwej stronie, masz właściwe poglądy, jesteś dobry, to ty przecież walczysz z przemocą...
Zobacz, że na tych wielu niby doskonałych, empatycznych forach, gdzie nie toleruje się agresji, nietolerancji, rasistowskich i ksenofobicznych odzywek, homofobii, transfobii – czyli generalnie, gdzie nie toleruje się nietolerancji – to okazuje się, że stopień agresji jest nieprawdopodobny. Oni chcą tworzyć idealny świat, ale nie rozumieją, jak działają jego mechanizmy. Dlatego widząc, że tej przemocy w ich niby idealnym świecie jest coraz więcej, chcą być jeszcze bardziej tolerancyjni, czyli się radykalizują, myśląc, że tylko większy radykalizm uchroni ich przed złem. Ale stają się tylko jeszcze bardziej agresywni. Uciekają od niedoskonałego świata, a sami tworzą świat najgorszy z możliwych. I to problem wielu społeczności, np. współczesnych uniwersytetów, które chcą być przestrzeniami pełnej tolerancji, ale też współczesnych korporacji, które tworzą tzw. pink capitalism, wycierając sobie gębę prawami osób LGBT, a tak naprawdę ukrywając jeszcze większą przemoc, którą w ten sposób tworzą.
Kiedy więc proszę studentów, by wskazali swoją idealną religię, to po głębszym zastanowieniu dochodzą do wniosku, że żadna z tych, która niby daje im szczęście, taką religią nie jest. Ani weganizm, ani feminizm, ani LGBT, a tym bardziej antynatalizm. Oni są pełni niepokoju. Tyle że właśnie ten niepokój jest takim miejscem, gdzie możemy się wszyscy spotkać i zacząć szczerze rozmawiać. Jak wy radzicie sobie z tym niepokojem? Czy naprawdę wszyscy chcecie popełnić samobójstwo?
Mamy więc zaakceptować zło?
W progresywizmie brakuje zrozumienia dla skomplikowanej natury człowieka, jakie przyniosło chrześcijaństwo. Problem w tym, że koniec końców każdy z nas jest zły, każdy ma w sobie tę złą część. I jako chrześcijanin to rozumiem, to przecież grzech pierworodny. Musimy więc zacząć to zło dostrzegać takim, jakie ono jest, także w nas samych – te złe części, które są w nas.
Tutaj być może jeszcze zgodzilibyśmy się z progresywizmem. Każdy z młodego pokolenia mógłby potwierdzić, że wszyscy jesteśmy w pewien sposób skażeni rasizmem, homofobią, transfobią. Nawet oni sami. Różnica polega na tym, że ja wierzę, że żadne zło, które czynię, żadna moja głupota mnie nie przekreśla. Bo jest we mnie dobro, które to wszystko zwycięża. Z jednej strony to intuicja terapeutyczna, a z drugiej – duchowa.
Mieszkałem jakiś czas w Stanach Zjednoczonych i widziałem, jak wielkim problemem jest tam zinternalizowanie rasistowskich norm. Moje koleżanki i koledzy na nowojorskim Uniwersytecie Columbia w życiu nie wypowiedzieliby na głos tzw. N-word, obraźliwego określenia na Afroamerykanów. Natomiast bali się przyjeżdżać do mnie na Bronx, do dzielnicy zdominowanej przez mniejszości. Czyli możesz być bardzo progresywny, ale na Bronx nie jeździsz – czułem się jak biały Murzyn (śmiech). Zresztą w ostatnim „Sociological Forum" przeczytałem analizę, która wykazywała, że Polacy naprawdę są takimi białymi Murzynami – Zachód do nas podchodzi w taki sposób, jakbyśmy nie byli do końca biali, a na pewno nie tak biali jak biali Niemcy czy biali Brytyjczycy. I tak na przykład Max Weber patrzył na polskich chłopów – opisywał ich jakby byli „czarnuchami".
I podobny problem mamy na pewno z homofobią, bo wychowując się w Polsce, po prostu nie da się nie zostać homofobem. To może się zmienia w ostatnich latach, ale dzisiejsi studenci z pewnością w dzieciństwie jeszcze śmiali się z „pedałów", żartowali sobie, że ktoś jest gejem. Te homofobiczne części są w każdym nas, także w homoseksualistach.
Dla mnie idealnym produktem nowoczesnej kultury i zarazem królem tego nowoczesnego świata jest premier Kanady Justin Trudeau. I to dosłownie królem, bo to rzecz niebywała, że syn premiera zostaje premierem – to przecież kanadyjska monarchia dziedziczna. On chwyta się każdej progresywnej idei, nawet poprawia ludzi, że nie mówi się „humankind" tylko „peoplekind", ale nawet i on też miał w sobie pewną rasistowską część. Wyciągnięto mu kiedyś, że malował się na Murzyna.
Zrobił sobie tzw. blackface na Halloween.
Właśnie. Każdemu można wyciągnąć coś takiego, zwłaszcza aktywistom. Aktywizm często oparty jest na projektowaniu swoich złych części na innych i jednocześnie zakrywaniu ich w sobie przez własny aktywizm. Im głośniej krzyczysz, tym bardziej nie słyszysz tego, co jest w tobie. Są badania, które pokazują, że homofobia oparta jest na ukrytym homoseksualizmie. Oznacza to, że nasza homofilna cześć zagłuszana jest przez część homofobiczną, agresywną wobec homoseksualizmu. Ale jest też proces odwrotny. Aktywizm LGBT może być też reakcją na wewnętrzną homofobię.
Ważny dla mnie terapeuta Derek Scott ma dość przejmującą osobistą opowieść. Wychował się 60 lat temu w bardzo homofobicznej kulturze i gdy zaczynał odczuwać homoseksualny pociąg, to próbował poczytać trochę o swojej orientacji, ale opisywana była ona razem z pedofilią. On więc, jako młody chłopak, czytając coś takiego, myślał sobie: będę pedofilem, jestem zboczeńcem. Wyobraź sobie, jaką musiał czuć nienawiść do tej swojej silnej części homofilnej i jak silną homofobiczną, agresywną część wobec własnego homoseksualizmu zaczął w sobie budować.
Albo weźmy Barta Staszewskiego, który buduje swoją pozycję, umiejętnie grając między oświeconą globalną sferą publiczną a polskim barbarzyństwem. Jako tzw. Obama Fellow został w pewien sposób namaszczony na reprezentanta na Polskę postępu, empatii i tolerancji. Czy jego ostatni atak na Łukasza Jasinę nie pokazuje, że w każdym z nas są części homofobiczne? Oto gej z nienawiścią atakuje innego geja tylko dlatego, że został rzecznikiem MSZ w rządzie PiS. To jednak gejów można atakować?
Nasze stłamszone, złe części tylko czekają na okazję do ataku i agresji, potrzebują tylko dobrego pretekstu. W tej kulturze każdy z nas ma w sobie części homofobiczne i homofilne, ale jedyną odpowiedzią na taki konflikt wewnętrzny jest coming out. Wystarczy, byś czuł jakieś utożsamienie tylko z jedną częścią siebie i już: zaklepane, robię coming out. Psychoterapeuta Frank Anderson, reprezentant założonej przez Richarda Schwartza terapii System Wewnętrznej Rodziny, do której się tutaj odwołuję, sam jest homoseksualistą i twierdzi, że dopóki nie uleczysz swoich traum, powinieneś zapomnieć o robieniu jakichkolwiek coming outów, bo możesz utożsamić się z częścią, która najgłośniej w tobie krzyczy albo która jest najmocniej wzmacniana przez popkulturę. Tymczasem musimy zrozumieć, że składamy się z różnych części. Problem polegam na tym, że najczęściej one są kompletnie nieprzepracowane. Żaden aktywizm nie zastąpi terapii i rozwoju duchowego.
A można to w ogóle przepracować?
Najpierw trzeba by przyznać się samemu przed sobą, że są w tobie części, które prawdopodobnie będą już zawsze. Bo jeśli nie zaakceptujesz ich takimi, jakimi są, to nie będziesz mógł nad nimi pracować i zawsze będziesz mizoginem, homofobem i rasistą. Ale jak zobaczyć w sobie zło? Jak nie przestraszyć się, że zarazem widzą je inni, którzy – jeśli są podobni do nas – zaraz nas unieważnią i wykluczą? Trzeba mieć nadzieję i wiarę, że jest w nas niezniszczone centrum naszej osobowości. Terapeuta powiedziałby – Ja. A ja powiedziałbym – dusza.
My, chrześcijanie, wiemy, że żadna z istniejących w nas złych części nas nie przekreśla jako człowieka, bo mamy w sobie duszę, która jest doskonale dobra i nigdy nie zostanie zniszczona przez żaden z naszych grzechów. Co więcej, właśnie ta dusza może uleczyć nasze złe części. Tylko odkrywając swoją duszę, możesz zrozumieć, że ta mizoginia czy homofobia mają swoją historię, że powstawały w wyniku traum, że pozwalały ci uciec od lęku. Paradoks polega na tym, że dopiero wiedząc, że jesteś mizoginem czy homofobem, możesz przestać nim być. Dlatego człowieka nie można cancelować, unieważnić przez głupotę czy grzech, który popełnia.
Najnowocześniejsza terapia mówi nam to, co wie każda dojrzała tradycja religijna. Każdy z nas, niezależnie, jak złe rzeczy zrobił, ma w sobie wrodzone piękno, które często jest zakryte nawet przed nami samymi. Każdy z nas ma duszę, która jest dobra, twórcza, obecna.
Patryk Markuszewski: Drastyczna historia dla krnąbrnych wodzirejów
Kiedy zaczynałem jako wolontariusz w Muzeum Powstania Warszawskiego, czułem ogromną ekscytację. Wszystko drobiazgowo zapisywałem w pamięci, chciałem sobie utrwalać, że tu poznałem takiego pułkownika, tam porucznika, a tu jeszcze panią kapitan... To było coś niesamowitego, czułem ogromny zaszczyt - mówi Patryk Markuszewski, prezes Fundacji Nie Zapomnij o Nas.
Tyle że przyznając się do różnych wewnętrznych dylematów, wystawiamy się na ostracyzm właściwie ze wszystkich stron.
Niestety tak. Dlatego trzeba zrozumieć, że bycie potępionym przez ludzi wokół nie jest najgorszą rzeczą, jaka może nas spotkać. Że współczesny świat, jego kulturowa gra i media społecznościowe mogą nas sobie cancelować, ale dopóki nie odnajdziemy w sobie siły, nie poznamy siebie, to może i lepiej, by to zrobiły, bo inaczej i tak będziemy żyć pełni niepokoju przed tym, czy nas zaraz nie unieważnią. Jedyną odpowiedzią na to może być odkrycie w sobie dobra, czyli odkrycie własnej duszy. To ona daje nam najwspanialszy dar: obecność bez niepokoju nawet wtedy, kiedy cały świat się rozpada i wchodzi na nowe poziomy niepokoju.
Dzieci nam w tym pomagają?
Bardzo, nikt nie ukazuje nam tego dobra tak jak dzieci. Dla mnie to wręcz traumatyczne doświadczenie, że obojętnie, co złego zrobię, to moje dziecko mi to przebaczy. Jako dorosły człowiek zastanawiasz się, jak to w ogóle jest możliwe, ale im to przychodzi bezpośrednio z duszy. Często jestem zszokowany, jak głębokie życie duchowe mają moje dzieci. My sami nie dostrzegamy tych różnych własnych części, a dzieci są w stanie w naturalny sposób opisać cały swój system wewnętrzny. Czasami są to części, które mogą wydawać się złe, ale odkrywasz ich ból i cierpienie, a na samym końcu piękno. Części, które się boją, czy części, które są wojownicze. A czasami, moim zdaniem, to po prostu Bóg do nich bezpośrednio przychodzi. My za to jesteśmy odcięci od takiej głębi. I muszę się tego wszystkiego jeszcze raz, po czterdziestce, uczyć, żeby stać się jak dzieci.
Dlatego wierzę, że celem naszego życia nie jest empatia, tylko głęboka miłość i obecność. I że z każdym dzieckiem wzmacniamy na świecie nie cierpienie, ale właśnie miłość. A antynatalizm próbuje odciąć nam możliwość poznawania takiej prawdziwej miłości, prawdziwego współczucia, przebaczenia, nawet prawdziwej zabawy. I odkrywania, czym jest dusza. W ten sposób odcina nas od źródła prawdziwego dobra.
—rozmawiał Michał Płociński
Dr hab. Michał Łuczewski (ur. 1979)
Socjolog i psycholog na Uniwersytecie Warszawskim, redaktorem magazynu „Czterdzieści i Cztery"