Te, i wiele innych historii biblijnych, pokazują ludzi wiary jako normalnych, zwyczajnych, upadających. Powinny być wciąż na nowo przywoływane, nie po to, by usprawiedliwiać upadki, by rozgrzeszać samych siebie, ale by uświadamiać sobie, że wiara nie jest moralizmem, że relacja z Bogiem (a i Piotr, i Dawid, i Abraham ją mieli) nie sprawia, że przestajemy grzeszyć, że nie upadamy, że nie popełniamy błędów, i wreszcie, że nie ranimy innych.
Moralizm, a to jedna ze skaz współczesnego chrześcijaństwa, buduje wrażenie, że ostatecznie w wierze wszystko jest proste i prowadzi do szczęśliwego i spokojnego życia. Nic bardziej błędnego. Wiara jest drogą, i to nie prostą autostradą, ale niekiedy ledwo widoczną ścieżką, niekiedy z niej zbaczamy, a czasem na nią powracamy. Upadamy i wstajemy, i to nie zawsze jest przyjemne. Moralność jest na tej drodze wskazówką, ale nawet Biblia uświadamia, że zachowanie tych norm niekiedy bywa trudne, a czasem wymaga heroizmu.
Niestety, z moralizmem często wiąże się w kaznodziejstwie i przekazie chrześcijańskim pelagiański optymizm. W przekazie części chrześcijan i konserwatystów moralność ma być czymś prostym i oczywistym, niewymagającym większego wysiłku. Wybaczenie jest obowiązkiem, wierność i stabilność to po prostu efekt modlitwy (wciąż powracają – sam je niegdyś cytowałem – zapewnienia, niestety, nieoparte na żadnych badaniach, że codziennie modlące się razem małżeństwa w zasadzie się nie rozwodzą), a rygorystyczne respektowanie zwyczajów i obrządków religijnych pozwoli nam zachować moralne życie. To niestety nie jest prawda – nie tylko w wymiarze ludzkim, ale i religijnym. Piotr upadł, apostołowie uciekli spod krzyża, Mojżesz nie tylko zwątpił, ale i zabił człowieka, co uświadamia, że moralność wymaga wysiłku, a istotą chrześcijaństwa postaje nie tyle bezgrzeszność (bo bezgrzeszni na tym świecie – według wiary katolików – byli tylko Jezus i Maryja), ile nawrócenie, podniesienie się, błaganie o wybaczenie.
Jedną z najpiękniejszych modlitw Biblii pozostaje Psalm 51, który – jak zgodnie podają i żydowska, i chrześcijańska tradycja – został wyśpiewany przez Dawida, kiedy uświadomił sobie swój grzech z Batszebą. „Zmiłuj się nade mną, Boże, w swojej łaskawości, w ogromie swego miłosierdzia wymaż moją nieprawość! Obmyj mnie zupełnie z mojej winy i oczyść mnie z grzechu mojego! Uznaję bowiem moją nieprawość, a grzech mój jest zawsze przede mną. Tylko przeciw Tobie zgrzeszyłem i uczyniłem, co złe jest przed Tobą, tak że się okazujesz sprawiedliwym w swym wyroku i prawym w swoim osądzie" (Ps 51, 3-6) – modlimy się nim do dnia dzisiejszego. Te słowa Dawida prowadzą nas zaś do jeszcze ważniejszych słów Jezusa, który wielokrotnie podkreślał, że „nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników" (Mk 2,17). Świat, w którym wbrew blichtrowi konsumpcji tyle jest cierpienia, bólu, odrzucenia, braku relacji, potrzebuje prawdy o przebaczeniu, o Bogu, w którym jest akceptacja dla nas mimo wszystko i zawsze, o wiele bardziej niż naszego moralizowania, niż naszych zmian prawa i opowieści o konieczności powrotu do tego, co było. Zmiana prawa, nawet najsłuszniejsza, nie zmieni naszego myślenia o rzeczywistości, nie istnieje system, który nie ma ciemnej strony, a głośny krzyk przesłania czasem własną słabość. Piotr nie bał się prawdy o własnej zdradzie, Dawid został opisany w Drugiej Księdze Samuela, choć także w jego czasach to, co zrobił, godne było potępienia, a wszystko to dlatego, że autorzy biblijni mieli świadomość, że historia wiary to także historia upadków, uciekania przed Bogiem, zwiedzenia i grzechu. Innej nie ma.
Chrześcijanie więc, jeśli chcą głosić taką wiarę, powinni, jak się zdaje, zrezygnować ze skupienia na moralności, a zająć się o wiele mocniej świadectwem życia. Nie życia idealnych wiernych, nie opowieściami o świecie, którego nie ma, ale opowieścią o drodze grzeszników ku Bogu. Drodze, na której jak wszyscy inni upadamy, podnosimy się, ale na której towarzyszy nam ktoś, kto jest silniejszy nie tylko od nas, ale przede wszystkim od naszego grzechu. „... nie [swoją] siłą człowiek zwycięża" (1 Sm 2,9) – głosi Stary Testament, a Nowy jest niezmiernie mocnym świadectwem nie tyle siły norm moralnych, ile wybawienia od losu, także od własnego grzechu, jakie przynosi nam Chrystus przez swój krzyż. W Nim, a nie w nas, w Jego autentyzmie jest nasza nadzieja. Jedyna nadzieja.