Na Biennale pokazano m.in. cenę metra kwadratowego mieszkania. Wenecja na szczycie, zachodnie miasta ją gonią. Polska gdzieś w trzeciej ćwierci tej statystyki. Czy te słupki pokazują, gdzie rzeczywiście ludzie chcieliby zamieszkać? W Moskwie jest drogo, ale wielu kandydatów do przeprowadzki nie widzę.
Wenecja ma najwyższe słupki, bo wielu chce tam mieszkać, szczególnie bogaci Rosjanie. W Londynie najdroższe mieszkania też kupują cudzoziemcy, sztucznie podbijając poziom cen – nie tylko w prestiżowych miejscach.
W miastach starej Europy chcieliby mieszkać także uchodźcy.
Problem uchodźców był pokazany w wielu pawilonach, najszerzej w ekspozycjach niemieckich. Pokazano plany miast silnie poprzeplatanych nowymi, otwartymi strukturami z myślą o przybyszach z zewnątrz. Domy budowane jak półki, etażerki z podstawowymi serwisami. Dominuje idealistyczne założenie, że jeśli zapewnimy odpowiednie i elastyczne struktury, to wypełnią się one barwnymi i zróżnicowanymi formami życia, że jeśli włączymy je w kulturową tkankę istniejących miast, to unikniemy efektu getta. Cóż, może być różnie. Zaprezentowane przykłady przypominają często europejskie projekty tymczasowych budowli, nieco ubarwione północnoafrykańską stylizacją.
No właśnie, czy wszystko będzie tak ładne jak malownicze namioty w Algierii dla uchodźców z Sahary Zachodniej? Calais tak nie wygląda...
Dużo życzeniowości, mniej pogłębionych studiów... W Helsinkach zaproponowano dopełnianie zabudowy, taką nową „medinę" znaną z miast arabskich: pomiędzy istniejące domy wstawia się tymczasowe schronienia, by asymilować uchodźców z ludnością miejscową. Nie wiadomo, czy to się sprawdzi, bo przecież uchodźcy przynoszą z sobą własną kulturę zamieszkiwania i bycia. Zresztą bardziej tęsknią do przywilejów państwa opiekuńczego niż do mediny w Helsinkach...
Są też inne przykłady. Christian Kerez, który projektował Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie i poległ w walce z urzędnikami miejskimi, pokazał na Biennale dwie rzeczy. W pawilonie szwajcarskim – ekspresyjną rzeźbę, jakby popcorn nadęty do gigantycznych rozmiarów, do którego można wejść, zdjąwszy buty. To wyraz fascynacji nowymi możliwościami technicznymi. Natomiast w pawilonie chilijskim zaprojektował współczesne fawele, które nadal przypominają spontanicznie narastające formy biedabudownictwa, tylko trochę wyższe i bardziej uporządkowane, uwzględniające przepisy pożarowe, z racjonalnie zaprojektowaną infrastrukturą. I bardzo tanie. Czy zechcą tam zamieszkać ludzie z faweli, czy to tylko nasza mrzonka?
Czy to znaczy, że Zachód ma jednak jakąś misję cywilizacyjną, z architektem na linii frontu? Tak w końcu – „Raport z frontu" – zatytułowano zresztą tegoroczne Biennale...
Dobrze ujął to plakat Biennale przedstawiający starszą panią archeolog, która stojąc na drabinie, obserwuje struktury utworzone przez ludzi na pustyni. Pewnie mogłaby je badać, przemieszczając się samochodem lub helikopterem, ale bardziej racjonalnie jest po prostu chodzić z drabiną. W tej opowieści jest Biennale w pigułce.
Zachód nie może oswoić całego świata...
A bardzo by chciał... Wspomniany już Aravena budował w Chile osiedla dla niezamożnych, wychodząc z całkiem realistycznych założeń. Jego domki są jak słupki o trzech poziomach, pomiędzy segmentami są przerwy. Surowość tej wyjściowej wersji świetnie wyglądała na tle gór. Po nastu latach domki obrosły: ludzie powypełniali przerwy w zabudowie i utworzyła się struktura, która trochę przypomina slums. Pustą przestrzeń zajęły samochody, zbudowano płoty. W każdym budynku są inne okna.
Ładne to?
Osiedle Zaporoże z lat 60. w Falenicy, tylko w ładniejszym pejzażu... O estetyce obecnie nie wypada mówić, froncie ważniejsze są kwestie społeczne.
Reiner de Graaf, wspólnik Rema Koolhasa – kuratora poprzedniego biennale, którego firma OMA projektuje na całym świecie ogromne, często absurdalne twory, nie wahając się współpracować z totalitarnymi reżimami – nagle odkrył, że ilekroć ludzie stają się właścicielami swoich nieruchomości, następuje inwazja kapitału.
Co w tym dziwnego?
Radykalnie lewicowe ruchy zawsze popierały budowanie dla mas, ale ich uwłaszczanie zwalczały. Bo gdy najemcy stają się właścicielami nawet najmniejszych domostw, przestają być antysystemowi. Podobne argumenty padały np. w przedwojennej Warszawie. Dzisiaj argumentacja bywa taka sama.
O czym jeszcze dyskutowano?
Społeczno-analityczna strona Biennale jest bardzo ciekawa. W tym roku na kanwie pojawiła się kwestia efemerycznych miast, powstających z nietypowych przyczyn: miasto dla pielgrzymów w Indiach, które w ciągu kilku lat urosło tak, że może w nim mieszkać kilka milionów ludzi, miasta, które się rozwijają wokół baz wojskowych, miasta dla uchodźców, które w ciągu kilku lat mogą stać się aglomeracją większą od Warszawy. Niektóre ekspozycje są cynicznie przewrotne – np. pawilon holenderski, który ilustruje, jak bazy wojskowe sił pokojowych ONZ będą się przekształcać w pożądane przez lokalne społeczności ośrodki. Najpierw baza zamknięta, strzeżona, potem tworzy się otoczka i lokalna społeczność coraz bardziej wnika do środka. W końcu wojsko jakoś się ulatnia i zostaje tylko infrastruktura cywilna. Jak u nas w Legnicy po Rosjanach.
Czy na Biennale tylko pokazuje się swoje pomysły, czy można zwyciężyć?
W Wenecji wygrał pawilon hiszpański ilustrujący problem porzuconych, niedokończonych budów. Ciekawa i znakomicie zaprojektowana wystawa pokazująca upadek inwestycji, problem przeinwestowania, ale i drogi racjonalnych, skromnych i architektonicznie udanych prób wyjścia z impasu. Klęska zamieniona w sukces!
—rozmawiała Joanna Bojańczyk
Maciej Miłobędzki od roku 1988 ściślej współpracuje ze współtworzoną przez siebie pracownią JEMS Architekci. Jest laureatem Honorowej Nagrody SARP z roku 2002, wykładowcą Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95