W Polsce tego wciąż nie widać, ale w Europie Zachodniej: Holandii, Belgii, Anglii już tak: miasta niezauważalnie wtapiają się w prowincję, całkowicie zmieniając jej kulturę i charakter. Już dziesiątki lat temu rewolucja przemysłowa wygnała większość mieszkańców do najemnej pracy w miastach, a nielicznych, którzy pozostali, zmusiła do przeorganizowania swojego życia. Dawne farmy zamieniły się w wielkie przedsiębiorstwa rolne, a chłopi w właścicieli lub pracowników. W ślad za tym pojawiła się nowoczesna miejska infrastruktura, drogi, sklepy, szkoły, szpitale, komunikacja publiczna. Kultura miejska odniosła triumf, sprowadzając krajobraz wiejski do rangi estetycznej. Ludzie z miasta i ludzie z prowincji – tak niegdyś odmienni – przestają się dziś od siebie różnić.
Zwycięstwo cywilizacji miejskiej unieważnia wszelkie wspólnotowe odrębności, tworzy uniwersalną tożsamość, która staje się podstawą spokoju społecznego. Dalszym etapem tego procesu może być tworzenie ponadnarodowej tożsamości, której spoiwem staną się upodabniające się coraz bardziej do siebie wielkie europejskie metropolie. Z drugiej strony taka homogenizacja kulturowa niesie z sobą również potencjalne źródło upadku: ludzie stają się coraz bardziej bezbronni wobec wyzwań współczesności: agresji innych kultur, sekularyzacji i osłabienia dotychczas obowiązujących norm. Kryzys w jednym miejscu przeniesie się bowiem błyskawicznie na cały organizm, nie napotykając żadnych przeszkód, jakimi są odrębności klasowe czy kulturowe.
Miejski człowiek, ideał równości i otwartości, marzenie liberalnej lewicy, jest jednocześnie człowiekiem noszącym w sobie gen samozagłady.
Miliardy mieszczan
Na pierwszy rzut oka nic nie zapowiada zmierzchu miejskiej cywilizacji. Miasta wydają się potęgą, w tej chwili – według raportów ONZ – mieszka w nich ponad połowa całej światowej populacji i liczba ta ciągle będzie rosnąć. Ale dzisiaj miasta to już nie tylko Europa i Ameryka Północna. Londyn, który sto lat temu był największym i najludniejszym miastem świata, stolicą wielkiego imperium, musiał ustąpić miejsca gwałtownie rozwijającym się miastom Azji. Dziś, gdy Londyn ze swoimi siedmioma milionami mieszkańców znajduje się dopiero na osiemnastym miejscu listy największych metropolii, pierwsza piątka należy do Chin, Indii i Pakistanu, z 23-milionowym Szanghajem na pierwszym miejscu. Liczniejsze od Londynu są nawet miasta gwałtownie zaludniającej się Afryki, takie jak Lagos w Nigerii czy Kinszasa w Kongo. To nie tylko oznacza, że Europa przeżywa kryzys demograficzny, ale również, że jej dotychczasowa potęga zaczyna się kruszyć. Miejska cywilizacja wcale nie musi być w przyszłości cywilizacją europejską.
Coraz więcej bogactwa akumuluje Azja. Z kolei miastom afrykańskim ciągle daleko do europejskich, ale wystarczająco blisko, aby stały się one źródłem emigracji zarobkowej, z którą Europa przestaje sobie już radzić. Bo europejskie miasta są – w przeciwieństwie do azjatyckich metropolii – szeroko otwarte na przyjezdnych. To, co miało być i było ich siłą, może się jednak również okazać słabością.